Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 14 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Julia Hermes
‹Nosfearboratu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorJulia Hermes
TytułNosfearboratu
OpisZastosowanie nietypowej narracji rzadko przynosi pożądane efekty. Czasem rodzi jednak perełki… Zapraszamy do lektury opowiadania grozy, urzekającego swym klimatem.
Gatunekgroza / horror

Nosfearboratu

Julia Hermes
« 1 2

Julia Hermes

Nosfearboratu

Jej mąż znowu wyjechał, ciężko pracuje. Ona zakłada płaszcz i przechadza się po mieście. Męczą ją jednak ciekawskie spojrzenia dobrych obywateli. Te spojrzenia. Wystrzeliwane w jej stronę, okrążające, pytające, szacujące wartość sukni i okrągłość brzucha, niezwyczajną przy tak wątłej sylwetce. Oczy, uśmiech, gwizd wyrostka, piekący wzrok żony kupca. Młoda pani odwraca się na pięcie, brak jej tchu. Ucieka ku bramom miasta.
Jest już wieczór, niebo ciemnieje, ale księżyc wspiął się między gwiazdy i zlewa swój blask na rzekę; kra pokryta śniegiem zdaje się wchłaniać jego promienie, podczas gdy nierówna i niespokojna powierzchnia wody bawi się z nimi, połyskuje i odbija.
Ona idzie ścieżką, nasłuchuje wiatru; ten przesypuje z chrzęstem piasek śniegu po białych powierzchniach pól.
Młoda pani przystaje pod samotnym starym dębem, opiera się o niego, rozpina płaszcz, przesuwa dłonią po korze.
Sękata, długa gałąź skrzypi pod nagłym naporem wiatru i spływa ku zmęczonej kobiecie. Młoda pani mdleje w objęciach drzewa.
Ocknie się dopiero w domu, pod troskliwą opieką zaniepokojonego sąsiada.
Później przypomni sobie, że wokół miasta rosną jedynie trawy i niskie krzaki.
Opowie o swoim spacerze mężowi. Ale ten, jak zawsze, skwituje jej relację słowem „przywidzenie”.
• • •
Nadchodzi sucha wiosna. Śnieg wsiąka w ziemię, pola pokrywają się bladymi roślinami. Stary człowiek wyjeżdża z miasta, dobrzy, porządni obywatele oddychają z ulgą. Nikt nie wie, co się stało z ognistowłosą kobietą.
Młoda pani znów może siedzieć spokojnie przy oknie.
Ale pewnego dnia jej mąż przychodzi do domu z twarzą wielce rozradowaną, wymachując krótkim listem. Zimowy sąsiad zaprosił ich do swojego zamku w głębi kraju, w pięknych górach na południu.
Droga jest trudna i męcząca. Nad powozem krąży wielkie rude ptaszysko. Młoda pani wpatruje się w jego ruch, próbuje odczytać znaki, które stworzenie kreśli na chmurach.
Dziwne sny nawiedzają kobietę w czasie, gdy powóz toczy się po ubitych, szarych drogach.
Śni siebie jako rzekę, której wody przystanęły i gromadzą się w jednym miejscu, tworząc ciemne, gęste jezioro. Tymczasem koryto wysycha powoli, a źródło znika pod ziemią.
Śni drzewa, mijane po drodze, które wpatrują się w nią i sięgają ku niej konarami.
I widzi jeszcze, w swoich snach, miasto złapane w pułapkę między czerwonymi chmurami.
Prosi męża, aby kazał zawrócić, ale ten wzrusza ramionami i przedstawia niewygody podróży powrotnej. W zamku doczekamy lata, tłumaczy, i otula kocem jej nabrzmiewające ciało.
• • •
Zamek jest wysoki i szary, dwie wieże strzegą wjazdu. Rudy ptak kracze nad bramą, gdy powóz wtacza się na dziedziniec, a służba zbiega się, by powitać gości. Mają jednakowe, szare twarze i zafrasowane miny: pan wyjechał kilka dni temu. Pozostawił jednak dokładne instrukcje na wypadek przyjazdu gości z miasta. Rozpakowuje się ich bagaże, przyrządza posiłek, przygotowuje pokoje dla obojga.
Ona snuje się po korytarzach, podnosząc świecę ku portretom zawieszonym na ścianach.
Przeraża ją ten zimny, cichy, kamienny świat.
Ogromne komnaty pełne pajęczyn.
Wewnętrzny dziedziniec z popękanym brukiem.
Cisza.
Jej mąż siedzi przy stole nad półmiskiem złocistych kurcząt i je łapczywie. W kominku trzaska pachnące żywicą drewno.
• • •
Następnego dnia młoda pani stoi na głównym dziedzińcu, czepiając się rękawów męża z błagalnym wyrazem twarzy. Otrzymał wiadomość z miasta i musi tam pilnie powrócić.
Ona krzyczy, zabierz mnie z sobą. Nie ośmieszaj się przy służbie, mówi on. Nie powinnaś się tak denerwować, to zaszkodzi dziecku. Zresztą, ten zamek jest taki piękny, wyśmienita pogoda, cudowna jasność powietrza. Musisz często się przechadzać, nabierać sił. Stukot odjeżdżającego konia. Młoda pani chce krzyknąć jeszcze raz, ale nie może. Patrzy w niebo nad dziedzińcem: szare i brudne.
Godzinę później ożywia się na dźwięk kopyt; służba zbiega się przy bramie. Biegnie i ona, ostatkiem sił, ale to tylko powrócił właściciel zamku, rudy ptak siada mu na ramieniu.
• • •
Wydaje się młodszy, rozważa kobieta przy kolacji, obserwując gospodarza, który po raz kolejny tłumaczy się ze swojej nieobecności. Jakby i on zimą zapadał w półsen, a budził się wraz z przedwiośniem. Jego rysy złagodniały, a oczy błyskają jeszcze groźniej, gdy nieznacznymi ruchami ręki kieruje służbą.
Ona też jest tego wieczora bardziej świadoma, niż zazwyczaj. Obecność tego człowieka pobudziła jej mózg i przywróciła zmysłom naturalną ostrość. Czerwieni się i blednie na powrót, słuchając jego strasznych opowieści o dawnych czasach.
Gospodarz milknie nagle, ujmując świecznik w kościstą, długopalczastą dłoń. Idą razem zimnym, niekończącym się korytarzem. Portrety na ścianach rozkwitają w blasku i więdną na powrót. On odwraca się do kobiety. Są już przed jej pokojem.
Proszę dobrze zamknąć drzwi na noc, mówi on, ciężki klucz ląduje w jej małej dłoni. Proszę nie słuchać dźwięków nocy. Są zdradliwe: niosą ze sobą wiele obietnic, opowiadają wspaniałe i przerażające historie, ale wciągają na ścieżki bez powrotu. Proszę pamiętać, są tylko grą wyobraźni.
Ona nie rozumie znaczenia tych słów, ale patrzy w jego ciemne, połyskujące drażniącym niepokojem oczy i wierzy. Czuje strach. Zanim się położy, skrupulatnie przekręci klucz dwa razy w zamku.
• • •
Młoda kobieta leży w łóżku. Nie może zasnąć. Myśli o mężu, który oddala się w stronę miasta. To ten księżyc, myśli nagle, przez niego nie może zasnąć, prawie pełny, strzała bladego światła prosto w jej oczy.
Słucha. Skrobanie w drzwi. Zamyka oczy, z wysiłkiem powstrzymując się, by nie wstać i nie sprawdzić, kto stoi po drugiej stronie.
Przez korytarze biegnie krzyk. Skowyt, niemal zwierzęcy, przemierza galerię portretów, skręca w lewo, pędzi schodami, w prawo, przelatuje pod jej drzwiami i wypada oknem.
Skrzypią podłogi w wieżach.
Ptak wylatuje z okna, spada bezwładnie w dół, by nagle, tuż przy ziemi, wzbić się znów z ostrym krzykiem.
Stukot kroków na wewnętrznym dziedzińcu.
Kobieta wstaje i podchodzi do jednego z okien.
Nie ma nikogo ani niczego dziwnego na gładkim dziedzińcu, oblanym srebrnym światłem.
To nocne majaki, powie przy śniadaniu stary człowiek.
Ale wieczorem znów przypomni, by starannie zaryglowała drzwi.
• • •
Tej nocy jest pełnia. Młoda kobieta nie zasypia. W nocnej koszuli czesze włosy przed lustrem, myśląc o swoim mężu i o panu zamku. W tym dziwnym stanie, spowodowanym trwającą od kilku dni bezsennością, zdaje jej się, że z tafli zwierciadła patrzą na nią oczy starego bogacza.
Zaciska dłoń na grzebieniu, kaleczy palce do krwi.
Odwraca się w stronę okna, wyciąga rękę tak, aby padały na nią promienie księżyca. Białe i czerwone, mówi do siebie, białe i czerwone.
Skrobanie w drzwi trwa, nie zwraca już na nie uwagi. Przykłada dłoń do brzucha, a potem wzdryga się, bo w zamku rozpoczynają się nocne skowyty.
Ona podchodzi do drzwi, kładzie dłoń na kluczu, przykłada ucho do desek.
Korytarz jest cichy. Szumy, wycie, skomlenie, upiorne chichoty, wszystko spływa w dół.
Otwiera drzwi, idzie, nie zamykając ich za sobą. Ciemność, schody. Twarze z portretów zdają się wychylać ku niej, jeszcze chwila i wyciągną dłonie, uczepią się włosów. Ale ona nie dba o to, idzie.
Dwie świece tlą się w jadalni, rozmazane cienie sprzętów liżą ściany.
Ona idzie, patrzy przed siebie.
Jest już na samym dole. Dotyka palcem ciemnych drzwi, one otwierają się, uwalniając wrzask z dziedzińca.
• • •
A tam, na dziedzińcu, pośród rozrzuconych kostek brukowych, tańczy ruda kobieta o ptasich rysach, i czarne zwierzęta z wielkimi zębami, i dziwne, niemal przezroczyste, srebrne boginki.
Wszystko to jęczy, mlaszcze i chichocze, srebrne kobiety odrzucają srebrne włosy do tyłu, zaśmiewając się ostrymi głosami.
Drzwi zatrzaskują się z głośnym, głuchym dźwiękiem.
Banda pijanych potworów przystaje. Zwracają głowy w jej stronę, a potem pierzchają w nagłej ciszy. Pozostaje tylko ledwie słyszalne skrzypienie.
Ciemny, rozłożysty kształt pośrodku dziedzińca.
Ostrzegałem cię, nie wychodź nocą, szepcze.
Księżyc wznosi się wyżej i oświetla go z boku.
Kobieta poznaje, że to pan zamku, zogromniały i odmłodniały, wyciąga ręce w jej stronę, ale księżyc minął już wieże i rzuca swoje promienie prosto na niego. Te ręce, coraz bardziej sękate, i ciało ogromnieje, rogowacieje, olbrzymi dąb, którego korona rozgałęzia się na szerokość dziedzińca, ta kora, w której ciągle jednak dostrzec można twarz człowieka, te konary, które wyciągają się w jej stronę, muskając koronki koszuli.
Nie odchodź, słyszy kobieta poprzez skrzypienie. Wiatr zaczyna wiać, gałęzie sięgają jej włosów i przeczesują je delikatnie. Ona idzie, stąpa przez dziedziniec, uważając, by nie potknąć się o rozsypane kamienie. Jego konary otaczają ją. Gałęzie wplatają się w jej włosy. Drzewo wchłania w siebie jej białe, senne, bezwładne ciało.
Gdzieś daleko, w mieście kupców, w niewielkim domu blisko bram miasta, pewien człowiek budzi się z krzykiem, złapany – po raz pierwszy w życiu – w senny koszmar, i biegnie do okna. A noc jest przecież taka piękna i cicha.
koniec
« 1 2
14 października 2005

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Ostatni monolog Kasandry
— Julia Hermes

Piąta siostra
— Julia Hermes

Drzewa
— Julia Hermes

Powiastka
— Julia Hermes

Gwiezdne wojny: Starość rycerza Jedi
— Julia Hermes

Reality Fiction
— Julia Hermes

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.