Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Adrianna Filimonowicz
‹Bezsilność olbrzyma›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAdrianna Filimonowicz
TytułBezsilność olbrzyma
OpisUrodzona w 1990 r. Ścisły umysł zakochany w tworzeniu opowieści. Autorka opowiadań i powieści „Taniec gór żywych”, wydanej nakładem wydawnictwa Genius Creations w 2022 r. Lubi błądzić między fantastyką, realizmem magicznym a obyczajem. Żyje w Warszawie, ale serce zostawiła gdzieś na Orlej Perci. Kocha taniec w jego najróżniejszych odsłonach – od flamenco po rock’n’rolla – prowadzi sesje RPG i próbuje swoich sił we wspinaczce.
Gatunekfantasy

Bezsilność olbrzyma

« 1 2 3 4 5 »

Adrianna Filimonowicz

Bezsilność olbrzyma

– Nazbyt się tu chyba rozgaszczasz – stwierdziła Draide na widok moich pokaleczonych policzków.
Wyglądała żałośnie, z mokrymi włosami klejącymi się do twarzy i z poobcieranymi do krwi dłońmi. Gdy zaczęła rozkładać przydźwigane rzeczy, zrozumiałem, że zawędrowała do tuneli, które pożarły jej pobratymców. Ręce jej drżały, gdy rozciągała na kamieniach przemoczone kurty, porządkowała płótna, noże, igły, miski. Zbliżyłem się.
– Zostaw. Zrobię z tym porządek.
– Nie wiem, czy warto. Ktoś mnie obserwował. Jakiś łowca. Może go zgubiłam, może nie. Znajdą nas niedługo.
– Pomyślę nad lepszym schronieniem.
– Naprawdę? Nie wolisz wrócić na Sahan?
Zawahałem się. Nigdy nie uciekałem się do kłamstwa, ale prawda z trudem przechodziła mi przez usta. Kochałem moich pobratymców. Kochałem ten samotny, wbity w niebo Sahan! Tylko nie potrafiłem tam żyć tak, jak tutaj.
– Pójdę tam kiedyś z tobą – odparłem ostrożnie. – Gdy będziesz na to gotowa i gdy oni będą na to gotowi.
Parsknęła nieprzyjemnym śmiechem, ale nie odpowiedziała. Ja zaś zająłem się przeglądaniem przyniesionego dobytku.
– Znajdę nam schronienie – obiecałem.
• • •
Nie zdołałem spełnić obietnicy. Wpadli dwa dni później, z Falirem na czele.
– Żyje! – krzyknął z taką radością, że przez chwilę sam cieszyłem się na jego widok.
A potem zrozumiałem, co zaraz się stanie. Draide wpierw odruchowo uciekła pod ścianę komory. Porwała w dłonie miecz, jeden z tych, które kiedyś należały do jej towarzyszy. Próbowałem przywołać ją ku sobie, ale zdążyli przeciąć jej drogę. Miecz poleciał z brzdękiem między kamienie. Usłyszałem wrzask bólu, potem przekleństwo woja, któremu Draide odgryzła się kopnięciem w krocze. Zniknęła mi z oczu, otoczona jak koźlę przez wilki.
– Dość! – ryknąłem, wkładając w to resztki wiary w swój autorytet.
Chciałem być tak straszny, jak zawsze mi kazali. I byłem. Rozstąpili się, ukazując zakrwawioną dziewczynę, nad którą stał na szeroko rozstawionych nogach Falir, z włócznią uniesioną do bloku. Jak zwykle zrozumiał w lot. Niestety, tylko on. Pozostali patrzyli na mnie czujnie, gotowi dokończyć dzieła na jedno moje skinienie.
– Dość. Ma żyć – oświadczyłem najspokojniej jak potrafiłem, choć widok powiększającej się kałuży krwi sprawiał, że serce przyspieszało.
– To jedna z nich – warknął któryś. – Mahgar kazał zgładzić wszystkich.
Bezwiednie pochyliłem głowę. Nigdy wcześniej nie oponowałem, nie podważałem słów wodza. Więcej. Nie wyobrażałem sobie, że kiedykolwiek się na to odważę. Nawet w czasach, gdy jeszcze czułem się Olbrzymem z Sahanu, gdy wierzyłem, że jestem siłą plemienia. A teraz?! Miałem wykorzystać autorytet, który mi się nie należał? Spojrzałem na bladą twarz mojej towarzyszki ostatnich dni i przeprosiłem w duchu Tyyine.
– To jedna z nich – potwierdziłem. – To ta, która gołymi rękami zmiażdżyła gardło Irdowi. Ona też oszczędziła mnie i wspierała przez ostatnie dni. Jest w niej siła i litość. Duma w obliczu potężniejszego przeciwnika i pokora wobec wyborów duchów. Draide powędruje z nami na Sahan, bo tak jej przysięgłem.
Potrząsnęła głową, chciała chyba wstać, ale Falir kopnięciem posłał ją z powrotem na ziemię.
„Milcz” – prosiłem ją w myślach, czekając na reakcję wojów. Wiedziałem, że jeśli nie usłuchają, będę bezsilny. Na ich twarzach jednak malował się spokój.
– Szanujemy twoje ustalenia z Tyyine, Olbrzymie – oświadczył Ghemar. – Skoro zasłużyła na szczyty, pójdzie z nami. Opatrz ją, Falirze.
• • •
Znów wspinałem się na Sahan, tym razem jednak nie na swoich nogach. Dźwigało mnie na zmiany sześciu wojów. Dyszeli ciężko, krok mieli nierówny, ale żaden się nie skarżył. Pewien byłem, że pozostawią mnie z matką, bym czekał na wezwanie Mahgara, które tym razem nie nadejdzie szybko. Byłem przecież przebrzmiałym Olbrzymem. Postrachem wrogów niezdolnym dźwignąć broni. Ba! Niezdolnym nawet dźwignąć własnego ciała! Miałem tylko nadzieję, że zdołam wyprosić łaskę dla Draide, nim na dobre zapadnę się pod własnym ciężarem i pobratymcy okrzykną mnie nieprzydatnym.
Osłupiałem na widok Krętej Drogi zarzuconej gałęziami kosówki. Na Sahanie panowała cisza. Moi pobratymcy przywdziali proste, skórzane kapoty i nieruchomi, z dłońmi przytkniętymi do szorstkich skał, trwali wzdłuż szlaku. Dreszcze spłynęły mi po kręgosłupie. Plemię z Sahanu przyjęło mnie tak, jak karę Tyyine przyjąć należało – z godnością i wdzięcznością. Wywyższali mnie, by stać się silniejszymi. Tak strasznie błądzili! Chciałem protestować, wykrzyczeć, że to świętokradztwo, ale głos wiązł mi w gardle. Nie mogłem oderwać wzroku od pełnych powagi i oddania oblicz, od łagodnego uśmiechu matki. Pozdrowiłem ją i pozwoliłem nieść się dalej. Postanowiłem, że na ukochanym szczycie wyznam prawdę. Wodzowi, widzącej, a jeśli nie będą chcieli słuchać, to chociaż samym duchom.
• • •
Mahgar był w jurcie sam. Wojów, którzy mnie wnieśli, odprawił surowym gestem sękatej ręki. Od czasu, gdy widzieliśmy się ostatni raz, schudł jeszcze. Długo milczał, przyglądając mi się uważnie, a ja czekałem na znak, by przemówić.
– Więc przybyłeś wreszcie w należne ci miejsce – zaczął nagle, roztrzaskując w jednej chwili niepewną konstrukcję słów, którą próbowałem sklecić. – Wiem, długo byłem głuchy na głos duchów, mam nadzieję, że to nie stanie pomiędzy nami.
Nie tego się spodziewałem, ale i gdy odegnałem pierwsze zdumienie, pojąłem jego myśli. Sądził, że uchybił Tyyine, nie znajdując miejsca u swego boku dla Olbrzyma z Sahanu.
– Powinienem był pojąć wolę gór, gdy opuścił nas Tarahir. Zrobił ci miejsce.
Potrząsnąłem głową na to porównanie. Tarahir! Wcielony duch, zmiennokształtna bestia o wielkiej mądrości… Jakże miałbym zajmować jego miejsce przy boku wodza! Spojrzałem w twarz Mahgarowi. Chciałem, by zobaczył w moich oczach prawdę. Obnażoną, żałosną nieco, ale niezbędną w tej chwili.
– Nie jestem godzien miejsca na szczycie Sahanu. Jeśli w istocie jestem znakiem czegokolwiek, w co wątpię…
– Ach, skróć te przemowy! – przerwał mi, dławiąc się ironicznym śmiechem. – Po cóż ta fałszywa pokora? Jesteś darem, bądź, ale nie próbuj robić ze mnie głupca!
– Wodzu…
– Jeszcze tak mi mówisz? Kiedy sam już począłeś wyroki ferować, mnie i widzącej o zdanie nie pytając?
– Draide? Kazałem ją przywieść na Sahan, nic więcej. Co zdecydujesz…
– Zdecydowałem! – ryknął.
Poruszył ustami, by mówić dalej, ale z wysiłku zabrakło mu głosu. Dłuższą chwilę oddychał ciężko, wreszcie podjął:
– Zdecydowałem. Lecz cóż z tego? Rzekłem, że śmierć Irda musi być pomszczona. Że choćby ta kobieta sama przydźwigała cię na ramionach, prosząc o łaskę, nie dostałaby jej. Wiosna to nie jest pora na litość. Tak zdecydowałem. A oni mi rzekli, że ty mówiłeś inaczej. Że ujrzała, jak bliski jesteś Tyyine i w nagrodę za tę łaskę widzenia i dumę w walce, ma żyć. Powtórzyłem rozkaz. I przekonałem się, że już nie jestem przywódcą plemienia.
– Jesteś! – wybuchnąłem. – Co za szaleństwo! Nie zrozumieli mnie, ot, wszystko. Chcę ją ocalić, ale tylko, jeśli to będzie w zgodzie z tradycją. A tego oceniać nie mogę ani nie chcę.
– Nie chcesz? Nie kłam. Słyszałem, jak mówiłeś, iż tylko tu jest twoje miejsce. Tylko tu, na szczycie Sahanu, czuję się na miejscu, tak mówiłeś. Mylę się?
Znów poczułem tę przytłaczającą samotność, to zrośnięcie ze skałą.
– Mówiłem. I miałem na myśli tylko tyle, ile mówiłem. Kocham stać na wierzchołku Sahanu. W jedynym miejscu, gdzie nic nie jest za małe, zbyt kruche. Uwielbiam patrzeć z jego wysokości na Tyyine. Oddychać wiatrem, który go smaga. To wszystko. Nie chcę go jako symbolu władzy.
Mahgar popatrzył na mnie nieufnie.
– A jednak po nią sięgnąłeś.
– Nieświadomie, w chwili rozpaczy. To trzeba odwrócić.
– Takich rzeczy nie da się ot tak odwrócić, Edhenie. Nie, gdy wodza opuszczają siły, a wokoło piętrzą się złe znaki.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

W oczach gwiazd
— Adrianna Filimonowicz

Demony Witkacego
— Adrianna Filimonowicz

Opar absurdu
— Adrianna Filimonowicz

Strach przed deszczem
— Adrianna Filimonowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.