Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marcin Pindel
‹Bestseller›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarcin Pindel
TytułBestseller
OpisAutor pisze o sobie:
Nowotarżanin, z wykształcenia inżynier, na co dzień pracownik korporacji. Żona mówi o nim, że urodził się zbyt późno, co potwierdzają jego staroświeckie nawyki i awersja do najnowszych zdobyczy technologii. W wolnym czasie chętnie czyta, jeździ na rowerze i wędruje po górach. Pisanie jest dla niego nie tylko odprężającym hobby, ale również sposobem gospodarowania zasobami wyobraźni. Debiutował zbiorem opowiadań „Bez przebaczenia”.
Gatunekrealizm magiczny

Bestseller

« 1 4 5 6 7 8 »

Marcin Pindel

Bestseller

W końcu zdecydował się na coś, czego nigdy wcześniej nie robił: przesłał Monice nieukończoną wersję książki i poprosił, żeby ją przeczytała.
Kolejne dni wlekły się niemiłosiernie. Trawiła go niepewność, przez którą nie potrafił napisać teraz choćby słowa. Uważnie przypatrywał się Monice, za każdym razem, gdy przeglądała coś na telefonie. Gdy w końcu miała w ciągu dnia jakąś wolną chwilę, uparcie przypominał jej o swojej książce. Już sam fakt, że musiał to robić, nie był dobrym znakiem, ale starał się na razie to ignorować.
Stał się nieznośnie opryskliwy, ale tylko w stosunku do Antka. Raz nawet zjechał chłopaka za to, że ten na coś się żali, choć to przecież on sam znosił teraz niewyobrażalne katusze. Wobec żony odczuwał jakiś podświadomy strach przed narażeniem się jej, zanim wysłucha jej recenzji.
Wreszcie pewnego dnia stanęła w drzwiach pokoju, w którym zazwyczaj pisał i oznajmiła:
— Przeczytałam.
— I jak?
— Jest dobra.
Te dwa słowa pozbawiły go ostatniej nadziei. Dla rodziny i znajomych wszystko, co napisał, musiało być co najmniej dobre, ale jeśli nie było czymś więcej, znaczyło, że jest po prostu słabe.
— Co to znaczy „dobra”? — spytał natarczywie.
Monika uśmiechnęła się, próbując rozładować nieco jego emocje.
— Pisarz nie zna znaczenia tak prostego słowa?
— Nie, nie zna. Co to znaczy „dobra”? Co ci się konkretnie podobało?
— Mogę ci na pewno powiedzieć, co mi się nie podoba: to, jak się do mnie odzywasz.
— To mi odpowiedz: co ci się, do cholery, podobało? — wykrzyknął.
— Wiesz co? Nie mam ochoty tak z tobą rozmawiać. Przyjdź do mnie, jak trochę ochłoniesz. Chyba… Chyba nabrałeś zbyt dużego mniemania o sobie, wiesz?
Nie mogła wyrazić się jaśniej.
Odeszła. Marek zerwał się ułamek sekundy później, ale nie po to, by złapać ją za rękę i spróbować przeprosić.
Musiał się porządnie napić.
• • •
Stał przed kamienicą, w której mieściła się „Spiżarnia” i palił papierosa. Noc była całkiem ciepła, pod parasolami na rynku siedziało jeszcze trochę ludzi, choć niektórzy z kurtkami zapiętymi pod samą brodę. Marek zaciągał się głęboko, niemal jak ktoś, kto tonie i chwyta łapczywie powietrze za każdym razem, gdy tylko zdoła wynurzyć głowę ponad powierzchnię wody.
Potrzebował tego, żeby się uspokoić.
Powoli osiągał stan względnego ukojenia, gdy nieoczekiwanie usłyszał, jak ktoś woła go po imieniu. I to nie w sposób, w jaki zaczepia się na ulicy kogoś znajomego: radosny, może jowialny. Nie, w tym głosie usłyszał czystą rozpacz, był tego pewien.
To był Grzesiek.
— Marek! — krzyknął znowu. — Bogu dz-dzięki, że cię widzę…
Szedł, a raczej zataczał się z niemal pustą butelką wódki w dłoni. Obie sznurówki ciągnęły się za jego butami po bruku, a kurtkę miał chyba założoną na lewą stronę.
— No czołem, Grzesiu — odpowiedział Marek, siląc się na wesoły ton. Tak naprawdę nie tylko nie miał ochoty rozmawiać z tym kretynem, ale nawet poczuł dziwny niepokój związany z jego nagłym pojawianiem się, w dodatku w takim stanie.
Jeśli łudził się, że kolejne sekundy rozpędzą te emocje, to nie mógł się bardziej pomylić. Grzesiek złapał go gdzieś w okolicach łokci i mocno ścisnął; butelka upadła z brzękiem na ziemię, ale się nie rozbiła.
— P-powiedz, że t-tam nie poszedłeś! — wrzasnął żałosnym głosem.
— Gdzie? — Marek z niemałym trudem wyswobodził się z uścisku.
— Tam, n-na dół… Powiedz, ż-że tam nie poszedłeś! Powiedz!
— Chłopie, uspokój się. O co ci chodzi?
Grzesiek zatoczył się, omal nie upadając.
— Prz-przepraszam cię — wychrypiał, nie wiadomo, czy do Marka, czy bardziej do siebie. — Nie powinienem był ci tego ro-robić. To było podłe. Aaaale…
— Może wejdźmy do środka — zaproponował Marek, widząc, jak siedzący pod parasolkami ludzie zaczynają im się przyglądać. — Usiądziemy, odpoczniesz…
Grzesiek znowu złapał go za ramiona; Marek czuł, jak rękawy jego swetra naciągają się, bo mężczyzna szarpał nimi na wszystkie strony, broniąc się przed upadkiem.
— On mi to obieeeecał, rozumiesz? Ż-że odda to, co mi zabrał, jeśli przyprowadzę mu kogoś nowego… Ale jemu nie można wie-erzyć, nieeee… Powiedz, że…
W tym momencie upadł. Marek odskoczył w tył, chcąc zwiększyć dystans między nimi. Nawet nie przyszło mu do głowy, żeby pomóc koledze pozbierać się z ziemi.
— Prze… pra… szam — wydusił z siebie Grzesiek w przerwach między wstrząsającymi nim spazmami płaczu. Wyglądał żałośnie. — Nie wolno sięgać po to, c-co nie jest ci pi-pisane, wiesz? A-a ja sięgnąłem… I się sparzyłem. Taak, spa-parzyłem… A-a jemu o to chodziło. Że-żebym się sparzył.
Zakwilił żałośnie, jak dziecko, któremu wyłączono kreskówkę, lecz po jakichś kilkunastu sekundach jego wycie nieoczekiwanie zaczęło przeradzać się w krzyk wściekłości. Choć w pierwszej chwili wyglądało na to, że prędko się nie podniesie, zaczął się stopniowo dźwigać. Najpierw oderwał czoło od bruku i uniósł głowę, a następnie, choć z mozołem, powstał z kolan, podnosząc również butelką.
— Za-załatwię to — rzekł krótko.
— Co załatwisz?
— Nie bój się — odparł Grzesiek, przybliżając się do frontu kamienicy. — Wszystko… Wszystko odkręcę.
Trzasnął butelką w ścianę; w dłoni pozostał mu klasyczny tulipan. Uniósł go nad głowę, jak jakiś średniowieczny wojownik ruszający z mieczem do bitwy i natarł na drzwi prowadzące do pubu w podziemiach.
— Jeszcze wszystko będzie dobrz…— rzucił za siebie, przekraczając próg.
Lecz końcówka ostatniego słowa przerodziła się w przeraźliwy krzyk. Krzyk, który trwał może sekundę, a zakończył się głuchym odgłosem czegoś uderzającego o ziemię. Marek doskoczył do drzwi jak gepard i chyba tylko dlatego w pierwszej chwili ujrzał to, co ujrzał.
Za progiem nie było przedsionka i schodów, a jedynie głęboka, kamienna wnęka, do której spadł Grzesiek. Jego ciało poruszało się w konwulsjach, a wokół głowy rosła kałuża krwi.
Kolana ugięły się pod Markiem. Potrząsnął głową, pewien, że ma jakieś omamy. I rzeczywiście, gdy drugi raz wyciągnął głowę za próg, schody znajdowały się znowu na swoim miejscu, oświetlone bladym światłem jakiejś lampy.
Co się nie zmieniło, to to, że leżący na nich Grzesiek zdawał się nie żyć.
• • •
Pogrzeb odbył się trzy dni później, w sobotę i mimo że Markowi Grzesiek był do tej pory zupełnie obojętny, uznał, że musi się na nim pojawić.
Dzień był zimny. W Tatrach spadł śnieg i teraz ich szczyty pobłyskiwały jego świeżą warstwą, tchnąc ku dolinom mroźnym powietrzem. W kościółku świętej Anny na Dziale zgromadziło się może z dwudziestu krewnych i znajomych, wśród których Marek nie zauważył Sylwii. Niewielu jak na kogoś w wieku Grześka.
Msza minęła mu nie wiedzieć kiedy, być może dlatego, że nie był w stanie w ogóle się na niej skupić. Trumna opuściła kościół, a zaraz za nią podążył żałośnie mały kondukt żałobny. Wspinając się schodami głównej alei cmentarza, Marek dostrzegł, że brakuje kogoś jeszcze: matki Grześka.
— Taka tragedia — usłyszał szept jednej z dwóch idących obok niego kobiet wyglądających na ciotki zmarłego.
— I to raptem miesiąc po mamie — westchnęła druga. — Kto by pomyślał? Ciężko przeżył jej śmierć. Słyszałaś, że był całkiem pijany? Ponoć z jakimś kolegą upił się do nieprzytomności. Ja myślę, że z rozpaczy po matce.
— Był do niej przywiązany, to prawda.
— On się obwiniał o jej śmierć, wiesz? Opiekował się nią od tylu lat, a tu nagle zjawiła się ta… wiesz która. Że jej nie wstyd! Nawet jej tu dzisiaj nie ma! Żebym ja ją tylko zobaczyła…
— Ciszej, Basiu, nie wypada.
Upomniana kobieta rozejrzała się dyskretnie, sprawdzając, czy nikt jej nie słyszał. Twarz Marka przybrała wyraz bolesnej zadumy, w rzeczywistości jednak jego uszy starały się łowić każde słowo.
« 1 4 5 6 7 8 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Wiatr
— Marcin Pindel

Zerwany kwiat
— Marcin Pindel

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.