Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jewgienij T. Olejniczak
‹Pasażer›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorJewgienij T. Olejniczak
TytułPasażer
OpisAutor pisze o sobie:
Rocznik 72. Urodziłem się i mieszkam w Krakowie. Publikowałem opowiadania w Nowej Fantastyce („Frankfurt” 2004, „Florencja” 2006), Esensji („Sztuczne palce” 2005, „Czarny punkt” 2006), Creatio Fantastica („Wizyta” 2006). W antologii „Polowanie na lwa” („Dom Marty” 2006).
Jedno z moich ostatnich opowiadań (które rozpoczynają cykl) Maciej Parowski obiecał umieścić w najbliższym czasie na łamach NF. A co z tego wyniknie, czas pokaże…
Jednocześnie powstaje rozrywkowa powieść (skrzyżowanie Verne’a i kryptozoologii) dziejąca się w dziewiętnastowiecznym Krakowie i okolicach.
Gatunekhistoryczna, realizm magiczny

Pasażer

« 1 5 6 7 8 »
Całe towarzystwo sadowi się na ławach. Jakaż to ulga odpocząć trochę po przykrościach całonocnej jazdy. Za oknem strugi deszczu wyglądają jak fortepianowe struny, poprzez nie widać kawałek zarośniętego pokrzywami podwórka ze studnią i fragment stajni z przydaszkiem, dalej skrawek burego pola. Nasz wóz pocztowy został ukryty pod wiatą po drugiej stronie karczmy, dwaj bladzi chłopcy w przemoczonych koszulach wyprzęgają właśnie konie. Dochodzi do nas chlupot deszczu, skrzypienie zardzewiałej furtki, przytłumione porykiwanie bydła i odległe ujadanie psa.
– Zaraz zrobi się tutaj przytulniej, ma się rozumieć – mówi karczmarz. Rysy jego twarzy wydają się rozmyte w półmroku, jakby ktoś zmazał malowidło na szkle.- Tylko chłopak przyniesie drzewa z komórki. Rudolf, pospiesz się! – krzyczy w stronę zamkniętych drzwi. – Goście się niecierpliwią!
Mój podopieczny zabrał ze sobą notes i ołówek, miał zamiar pobazgrać w trakcie posiłku, lecz przy tym świetle nie będzie to łatwe. Uzbierało się parę niepokończonych jeszcze utworów, w tym wcale nie żartobliwe scherzo i nowy nokturn, którego temat, nostalgiczny i jak zwykle na wskroś romantyczny, objawił mu się ostatniej nocy w Stuttgarcie. Zdążył go tylko z grubsza zanotować w świetle dogasającej łojówki, aby nie zapomnieć, jak mu się to już z wieloma pomysłami zdarzało. Teraz niech sobie przez jakiś czas poleży spokojnie w notesie. Pomysły muzyczne trzeba leżakować niczym młode wino, twierdzi. Niech fermentują i nabierają szlachetnego smaku.
Oparty plecami o pobieloną wapnem ścianę, z kapeluszem na głowie, skubie teraz muzykant końce szyjnej chustki. Wygląda niczym postać z jakiejś opery buffa: dziewczę przebrane za mężczyznę. Przed wejściem do karczmy spryskał się obficie wodą kolońską, by zamaskować nieco dokuczliwy zapach potu i nieświeżej bielizny. Jest na tym punkcie przeczulony, wprost nie może znieść myśli, że śmierdzi. Prawdziwy elegant, nie ma co. Jak tylko dotrze do Paryża, dopiero się zacznie zabawa. Wizyty, fety, obiady, wieczory towarzyskie, koncerty i opera, harce i bezeceństwa. Skąd my to znamy? Francuzkom będzie pewnie głowy zawracał, tak jak tym rozchichotanym mediolańskim śpiewaczkom, z którymi wyjechaliśmy z Wiednia. Jest w tej materii dużo już mniej niezdarny i lękliwy niż dawniej, wierzcie mi. Ach, ta młodość! Trzeba przez to przejść.
Ma nowy kapelusz, nader gustowny frak z długimi połami, tyle modne rękawiczki, uczesanie w najnowszym guście, no i tabakierkę w heban oprawną, z wizerunkiem Wenery na wieczku – słowem, szykuje się w Paryżu niejedna paradna rzecz.
Co tu dużo mówić, sam wielce jestem ciekaw nadsekwańskiej stolicy. Na ile się zmieniła przez te kilkadziesiąt lat, które minęły od mojej ostatniej wizyty. Podobno wciąż najlepsza tam socjeta, najszykowniejsze magazyny mody, opera, teatry, giełdy, a ruch prawie już jak w Londynie. Omnibusy na każdej ulicy, powiadają, że strach przejść na drugą stronę. Do tego, rzecz jasna, oświetlenie gazowe, nie jakieś tam kaganki jak w Warszawie! Bulwary pełne są zapewne przesuwających się eleganckich cylindrów, zamiatających krawężniki sukien, a także przystrojonych kwiatami, przepoconych kapeluszy, wykwintnych parasolek i czego tam jeszcze! Mon Dieu, jakże chciałbym już zobaczyć porewolucyjny Paryż!
– Czy są jakieś nowe wieści na temat epidemii cholery? – pyta nagle gospodarz zza kontuaru. – Co się na ten temat mówi w Stuttgarcie, jeżeli można wiedzieć? Podobno dotarła na wyspy.
– Zgadza się – potwierdza aptekarz. Dłonie splótł na rączce parasola. – Zanotowano w Londynie przypadki wodnistej biegunki, która jest pierwszą oznaką choroby.
– Biegunka, powiada pan. To niedobry znak.
– W rzeczy samej. Biegunka i wymioty powodują odwodnienie organizmu.
– A więc zgon – dopowiada pani Webern.
– Zgon – powtarza jak echo fabrykant zabawek.
Coś dzieje się za zamkniętymi drzwiami. Coś niedobrego. Gęsty mrok zalega w kątach izby, nie jest go w stanie rozproszyć mętne światło wpadające przez szyby okna. Szum deszczu narasta, zagłuszając wszelkie inne odgłosy z zewnątrz. Ze szczelin w podłodze wyłażą pająki i rozbiegają się po całej izbie.
Jestem chyba przeczulony.
– Okropne nieszczęście – wzdycha gospodarz. – Nie daj Boże, żeby dotarło do nas. Nawet nie chcę o tym myśleć.
– To moskiewskie wojsko przywlokło ją do Europy – wyrywa się młodzian, patrząc wyzywająco na towarzyszy podróży. Jego niemczyzna jest troszeczkę kulawa. Lepiej gada po francusku. – Carowi należy podziękować za ten prezent. Wysłał swoich sołdatów, żeby stłumili… powstanie. No i przy okazji moskale oraz… kozacy wywołali epidemię.
Wszyscy przytakują w milczeniu. Polityka.
Rozmowa dyskretnie schodzi na cudowne mikstury, które rzekomo mają chronić od morderczego powietrza, ale ja w tym właśnie momencie przestaję słuchać.
Bowiem do karczmy wchodzi wilkołak.

9
Wchodzi z naręczem drzewa na opał. Nie wygląda na więcej niż osiemnaście – dziewiętnaście lat. Dziecko.
Jak wspomniałem, już od paru chwil odczuwałem dziwny niepokój związany z tymi drzwiami, a raczej z tym, co czaiło się nimi. Zdawało mi się, że narasta tam coś mrocznego, coś obmierzłego, i teraz widzę, iż przeczucia mnie nie myliły. Za tymi drzwiami otworzyła się naraz najprawdziwsza otchłań.
To on.
– Dzień dobry.
Wilkołak stoi przez chwilę w progu, z nieśmiałym uśmiechem przyglądając się dyskutującym o chorobach gościom, a potem nogą zamyka za sobą skrzypiące drzwi i powoli, jakby spacerował po linie, przez całą jadalnie rusza w stronę pieca.
Lekko utyka. Nie przypomina baśniowego stwora: chudy i niski, blada twarz bez wyrazu, oczy jak guziki kamizelki. Nerwowo pociąga nosem. Ma na sobie mokrą od deszczu, kusą kurtkę, zniszczone portki i ubłocone buty, które pozostawiają na podłodze wyraźne ślady. Po twarzy i odsłoniętej szyi ścieka woda.
Ale to na pewno on. Nie mam żadnych wątpliwości.
Bije od młodego mężczyzny fetor kurnika zmieszany z zapachami świeżo porąbanego drzewa, mokrej trawy, piwnicznej pleśni i jeszcze jakimś ledwo wyczuwalnym smrodem: słodkawy zapach kadzidła? gnijących ciał? woń śmierci? Przecież to niemożliwe. Boże drogi, co się ze mną dzieje?
Śmierdzi zgnilizną.
– Za mało przyniosłeś, Rudolf – krzyczy gospodarz. – Trzeba jeszcze do kuchni, będziemy gotować.
– Zaraz doniosę, ojciec.
– Tylko uważaj, żebyś tu psa nie wpuścił.
– Dobra.
– To mój syn, Rudolf – zwraca się do gości gospodarz. Jego twarz jest już tylko szarą plamą w ciemnościach. – Pomaga w interesie, ale chciałbym go wysłać do Stuttgartu. Zdolny jest, marnuje się tutaj.
– Przesadza ojciec – Rudolf jest wyraźnie zakłopotany. Chowa głowę w wątłe ramiona i spuszcza wzrok. Smród staje się coraz bardziej natarczywy, niemal namacalny.
Pasażerowie nie zwracają już jednak na młodziana uwagi. Zdolny czy nie, mało jest dla nich ciekawy. Nikt też najwidoczniej nie czuje zapachu śmierci unoszącego się w powietrzu. Nikt prócz mnie nie odczuwa tchnienia grozy. Tymczasem groza wypełnia sobą całą przestrzeń.
– A co pan myśli o noszeniu flanelowych pasów na brzuchu – pyta aptekarza fabrykant zabawek.
– Szwindel. Niech pan w to nie wierzy.
Zdaję sobie sprawę, że nadchodzi dla mnie, jako dla anioła stróża, godzina próby. Do jadalni wszedł właśnie człowiek, który ma już na swoim sumieniu kilkanaście zabójstw. Dużo więcej, niż podają gazety. Morderca. Okrutny morderca kobiet i młodych, zniewieściałych mężczyzn.
Tylko spokojnie. Muszę zacząć działać, nie wolno mi pozostawać w tej chwili jedynie zdumionym obserwatorem. Ostrożnie zbliżam się do mężczyzny, podpływam, a raczej, jak to mam w zwyczaju, rozciągam się na całą szerokość izby. Jestem już przy nim, otaczam go ze wszystkich stron, ale to wciąż za mało, powinienem wejść głębiej, pomimo odrazy muszę dotrzeć do mrocznego jak grób wnętrza jego czaszki.

10
Rudolf Handke.
Rozbłyski światła i kolorów. Osiemnaście lat. Matka odumarła go we wczesnym dzieciństwie: gruźlica. Od małego nieśmiały i chorowity – przeszedł zapalenie stawów, a potem tyfus. Nauka przychodziła mu z trudem. Napastowany przez ojca i przynajmniej raz – przez łysego jak armatnia kula nauczyciela algebry. Zamknięty w sobie, nieufny wobec obcych, zafascynowany chorobami oraz śmiercią, odurzający się alkoholem, męczący zwierzęta, a potem ludzi.
Eksplozja białego światła.
Pierwsze morderstwo popełnił w wieku lat piętnastu, kiedy to wypchnął z łódki młodszego kuzyna. Słyszę głos tonącego chłopca, daleki, bardzo słaby, gdzieś na granicy słyszalności.
– Ile jeszcze mam przynieść tego drzewa, ojciec? – pyta Rudolf ochrypłym z podniecenia głosem.
– Drugi raz tyle.
Błysk.
Szary pejzaż, błotnista droga biegnąca przez pola, w górze stado wron. Samotny wędrowiec z podróżnym workiem. Zachodzi go od tyłu, ciężki kamień uderza w głowę. Strzęp skrwawionej koszuli powiewa na kolczastej gałęzi krzewu. Martwa dłoń zaciśnięta na kępce trawy.
Wystarczy.
« 1 5 6 7 8 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Albo krócej, albo dłużej
— Wojciech Gołąbowski

Riffy
— Jewgienij T. Olejniczak

Czarny punkt
— Jewgienij T. Olejniczak

Sztuczne palce
— Jewgienij T. Olejniczak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.