Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jewgienij T. Olejniczak
‹Sztuczne palce›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorJewgienij T. Olejniczak
TytułSztuczne palce
OpisJewgienij T. Olejniczak w 2005 roku ma trzydzieści dwa lata, urodził się i mieszka w Nowej Hucie. Publikował m.in. w Nowej Fantastyce.
GatunekSF

Sztuczne palce

1 2 3 »
— Sprawdź, czy twoje zęby są tak białe, jak na to zasługują! — ryknął tuż przy jego uchu metaliczny głos, jakby wydawał komendę armii robotów. Wróbel, wystraszony nie na żarty, odwrócił się tak gwałtownie, że uderzył łokciem w dwumetrową tubę pasty do zębów, która dwie sekundy wcześniej bezgłośnie nadjechała nie wiadomo skąd. Cała konstrukcja wykonała coś w rodzaju piruetu i zachwiała się niebezpiecznie, grożąc upadkiem na przechodzącą obok kobietę z wózkiem wypełnionym zdrową żywnością, ale jakimś cudem udało jej się odzyskać równowagę.

Jewgienij T. Olejniczak

Sztuczne palce

— Sprawdź, czy twoje zęby są tak białe, jak na to zasługują! — ryknął tuż przy jego uchu metaliczny głos, jakby wydawał komendę armii robotów. Wróbel, wystraszony nie na żarty, odwrócił się tak gwałtownie, że uderzył łokciem w dwumetrową tubę pasty do zębów, która dwie sekundy wcześniej bezgłośnie nadjechała nie wiadomo skąd. Cała konstrukcja wykonała coś w rodzaju piruetu i zachwiała się niebezpiecznie, grożąc upadkiem na przechodzącą obok kobietę z wózkiem wypełnionym zdrową żywnością, ale jakimś cudem udało jej się odzyskać równowagę.

Jewgienij T. Olejniczak
‹Sztuczne palce›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorJewgienij T. Olejniczak
TytułSztuczne palce
OpisJewgienij T. Olejniczak w 2005 roku ma trzydzieści dwa lata, urodził się i mieszka w Nowej Hucie. Publikował m.in. w Nowej Fantastyce.
GatunekSF
1
Plakietka identyfikatora została przypięta wyjątkowo krzywo, więc Antoni Wróbel musiał zdobyć się na odwagę i podejść kilka kroków bliżej, jeśli chciał odczytać imię kasjera. Sporo zachodu dla małej korzyści. Prawdę mówiąc, sam się zastanawiał, do czego jest mu to potrzebne — przecież i tak dokonał wyboru. Cokolwiek było napisane na plakietce, nie mogło już w żaden sposób wpłynąć na jego decyzję. Podjął ją bez namysłu, niemal intuicyjnie, od razu wiedząc, że udało mu się trafić na wprost wymarzony obiekt. Poczuł to w samych trzewiach, gdy tylko zszedł z ruchomych schodów i rzucił okiem na linię kas.
Mimo to nie potrafił się opanować — im dłużej obserwował kasjera, tym bardziej pragnął poznać jego imię.
I to jeszcze przed wejściem na halę.
Z rękami w kieszeniach płaszcza ruszył więc przed siebie, a właściwie — szarpnął przed siebie, jak gdyby ktoś nagle pchnął go od tyłu. Nigdy nie czuł się zbyt pewnie w tej olbrzymiej, kopulastej hali, pełnej jeżdżących w tę i z powrotem bezczelnych automatów, wymyślnych reklam, nachalnych towarów, które śpiewają na swój temat piosenki, a także — jeśli nie przede wszystkim — wścibskich sklepowych kamer, rejestrujących, jak podejrzewał, każdy jego krok. Niemal widział swój obraz na jednym z ekranów czarno — białych monitorów: wysoki, przygarbiony mężczyzna po trzydziestce, w sięgającym do kostek płaszczu, nadchodzący od strony pasażu za pomocą dziwnie odśrodkowych ruchów. Na zbliżeniach jego twarz była zapewne pusta i brzydka jak powierzchnia księżyca, ale tym się akurat najmniej przejmował. Grunt to nie zwracać na siebie uwagi. Tej nocy wolał nie rzucać się w oczy
Pod kamienną maską kryła się przecież mroczna namiętność.
Przy kasie numer czternaście stało tylko dwóch klientów: otyły chłopak w ortalionowej kurtce, który pakował zakupy do szeleszczącej plastikowej torby, oraz niski mężczyzna, z fryzurą przypominającą zmutowany dmuchawiec, zapewne dyrygent albo pianista. Na taśmie przesuwało się kilkanaście rozmigotanych puszek z karmą dla kotów, zgrzewka wody mineralnej, sześciopak coli i pięć rolek papieru toaletowego w różnych kolorach. Piszczał czytnik, mechanicznie szczękała kasa, a długie i cienkie palce kasjera poruszały się po klawiaturze z biegłością Glenna Goulda.
Wróbel przystanął za plecami grubasa, zastanawiając się, czy przypadkiem nie podszedł zbyt blisko. Nie dało się ukryć, że wyglądał w tej chwili jak zwykły kieszonkowiec. Aby choć trochę złagodzić to wrażenie, cofnął się o krok, ostentacyjnie wyjął swój własny portfel i zaczął w nim szperać, jak człowiek, który zaraz poprosi kasjera o papierosy albo kartę telefoniczną — ot zwykły klient, nie mający czasu ani ochoty wchodzić na halę sklepową. Udawał, że liczy drobne, układając monety na spoconej i drżącej dłoni, ani na moment jednak nie odrywał wzroku od nieszczęsnej plakietki.
Lecz nie dane mu było zaspokoić ciekawości.
2
— Sprawdź, czy twoje zęby są tak białe, jak na to zasługują! — ryknął tuż przy jego uchu metaliczny głos, jakby wydawał komendę armii robotów. Wróbel, wystraszony nie na żarty, odwrócił się tak gwałtownie, że uderzył łokciem w dwumetrową tubę pasty do zębów, która dwie sekundy wcześniej bezgłośnie nadjechała nie wiadomo skąd. Cała konstrukcja wykonała coś w rodzaju piruetu i zachwiała się niebezpiecznie, grożąc upadkiem na przechodzącą obok kobietę z wózkiem wypełnionym zdrową żywnością, ale jakimś cudem udało jej się odzyskać równowagę.
— Uśmiech, który zniewala i pozwala beztrosko podążać przez życie! — zadzwoniło wewnątrz tuby i włączyła się wesoła melodyjka, trochę zniekształcona w wyniku nieoczekiwanego zderzenia. — Przeczytaj naszą ulotkę, a już niedługo oczarujesz bliską ci osobę i zadziwisz znajomych. To nie jest żart!
Maszyna zaterkotała, po czym przez szparę, jak w bankomacie, wypluła kolorową karteczkę, której Wróbel już nie odebrał, ponieważ zajęty był zbieraniem z podłogi rozsypanych monet.
— Dziękujemy za twoje zainteresowanie!
— Nie jestem zainteresowany — wybąkał czerwony jak burak mężczyzna — Proszę zostawić mnie w spokoju.
Urządzenie albo nie usłyszało tej prośby, albo ją zignorowało, bo wcale nie miało zamiaru się wycofać, przeciwnie, zaatakowało jeszcze natarczywiej.
— Jeśli kupisz całe opakowanie, masz szansę otrzymać dodatkowo niepowtarzalny zestaw szczoteczek — zadudniło na tle muzyki — Po jednej na każdy dzień tygodnia. Nie przegap takiej okazji!
— Powtarzam raz jeszcze...
— To nie jest żart — przerwała maszyna, wyrzucając z siebie kolejną ulotkę z wizerunkiem szpakowatego dentysty otoczonego gromadką roześmianych dzieci z różnych rejonów świata. — Siedem szczoteczek w wybranych przez ciebie kolorach!
— Kategorycznie wypraszam sobie…
Melodia tym razem była dużo głośniejsza, pobrzmiewały w niej tryumfalne tony, jakby odgrywano jakiś hymn, albo przynajmniej żołnierską pieśń, wznosiła się coraz wyżej i wyżej, aż przekształciła się w trudny do wytrzymania gwizd. Widocznie uszkodzenie było jednak dużo poważniejsze. Kto do tej pory nie zwrócił jeszcze uwagi na klęczącego pośród wirujących karteczek spoconego mężczyznę w czarnym płaszczu, ten z całą pewnością przyglądał mu się teraz, zaintrygowany i rozbawiony. Wróbel bezradnie spuścił niżej głowę i zbierał ostatnie monety właściwie pogodzony już z myślą, że całą akcję trzeba będzie odłożyć na jakiś inny termin. Dwumetrowa tuba obsypywała go coraz to nowymi ulotkami, a on zastanawiał się, ile czasu zajmie ucieczka na podziemny parking i uruchomienie samochodu.
— Kupię tę pastę, jak tylko wejdę na halę — powiedział wreszcie desperacko, wciąż nie podnosząc głowy — I tak miałem to zrobić. Tylko jej używam — skłamał — Cena jest bardzo przystępna.
To był poważny błąd. Znęcona mechanicznym hałasem oraz tą nieoczekiwaną deklaracją, od strony toalet dla klientów nadjeżdżała już rozśpiewana konserwa rybna wielkości sporej wanny. Mężczyzna uświadomił sobie ze zgrozą, że jeśli się nie pospieszy, za moment zostanie osaczony przez wszystkie automaty, jakie tej śnieżnej nocy znajdowały się na terenie centrum handlowego. Toteż podniósł się czym prędzej z klęczek i zapominając o plakietce oraz wypisanym na niej imieniu kasjera, zdecydowanym krokiem ruszył w stronę wejścia na halę sprzedaży, bo drogę na parking miał już niestety odciętą.
3
Zatrzymał się dopiero kilkadziesiąt metrów dalej, na stoisku z owocami. Ponieważ w pobliżu nie dostrzegł kupujących, ani robotów, a reklamowe automaty widać straciły jego trop, postanowił przystanąć na chwilę, aby pozbierać myśli. Serce waliło mu w szaleńczym rytmie, poczerwieniał i spocił się tak, że musiał rozpiąć płaszcz, odsłaniając wyświechtaną marynarkę, której wolałby nie pokazywać. Drżącymi dłońmi poluzował krawat. Po prostu kłębek nerwów. Sącząca się spod wysokiego sufitu muzyka, skądinąd bardzo przyjemna, wcale go nie uspokajała.
Był wściekły i celebrował tę chwilę.
Dlaczego to zawsze jemu przytrafiają się tego typu rzeczy? Specjalnie wybrał tak dziwną porę — była druga w nocy, a na zewnątrz szalała śnieżyca — żeby uniknąć niespodziewanych sytuacji, tymczasem już na samym wstępie zwrócił na siebie uwagę wszystkich robotów i tych nielicznych klientów, którzy akurat znajdowali się w sklepie. W jaki sposób te automaty wyczuwają w nim ofiarę? Mają zainstalowane jakieś czujniki czy co? Gdziekolwiek się nie pojawił, natychmiast dopadała go maszyna do czyszczenia butów, albo inteligentny aparat do mierzenia ciśnienia, zupełnie jakby wysyłał w ich stronę sygnały prowokujące do ataku. Tego typu rozmyślania doprowadzały go do furii, która zwykle jednak trwała bardzo krótko, ustępując miejsca dobrze znanemu poczuciu przygnębienia i rezygnacji.
Korzystając z tego, że wściekłość jeszcze go całkowicie nie opuściła, a nawet odrobinę się nakręcając, minął palety z nienaturalnie błyszczącymi owocami i ruszył przed siebie wzdłuż regałów wypełnionych jedzeniem dla zwierząt. Przez to wszystko nie zabrał ze sobą wózka, ani nawet koszyka. Musiał coś kupić, aby podejść do kasy, ale na razie zupełnie nie wiedział, co. Najlepiej coś na tyle dużego i nieporęcznego, aby nikt z ochrony nie podejrzewał go o to, że chce przemycić towar pod płaszczem. W takich sklepach, jak ten, ochrona jest przeważnie wrogo usposobiona i wystarczy jej byle pretekst. Spojrzał na pięciokilogramową torbę z karmą dla psów i nawet wyciągnął w jej stronę rękę, jednak zawahał się. Po jakiego diabła mu tyle psiego żarcia? Nie miał w domu żadnego zwierzęcia, nawet chomika, a myśl o tym, że będzie musiał taszczyć torbę aż na parking, a potem wieźć ją na tylnym siedzeniu auta, już do reszty obrzydziła mu ten pomysł.
A może zwykła puszka z jedzeniem dla kotów? Też nie. Była zbyt mała, za łatwo mieściła się w kieszeni.
Skręcił w lewo, lecz po kilku krokach przystanął nieco skołowany. Spodziewał się, że trafi do działu z męską odzieżą, gdzie mógłby sobie kupić jakąś tanią flanelową koszulę, tymczasem zobaczył przed sobą akcesoria motoryzacyjne.
— Niech to szlag trafi — mruknął pod nosem — Znowu coś pozmieniali.
1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Albo krócej, albo dłużej
— Wojciech Gołąbowski

Riffy
— Jewgienij T. Olejniczak

Pasażer
— Jewgienij T. Olejniczak

Czarny punkt
— Jewgienij T. Olejniczak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.