Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jewgienij T. Olejniczak
‹Riffy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorJewgienij T. Olejniczak
TytułRiffy
Opis„Riffy” to już czwarte (po „Sztucznych palcach”, „Czarnym punkcie” i „Pasażerze”) opowiadanie krakowskiego pisarza z rocznika ’72, które publikujemy na naszych łamach. Jednocześnie jest ono najmroczniejsze z dotychczasowych, dla czytelników o raczej mocnych nerwach.
Gatunekgroza / horror

Riffy

1 2 3 10 »
Muzyka nabrała ciężaru i kiedy zdawało się, że teraz zacznie się prawdziwa młócka, nastąpiła kolejna niespodzianka: wszystko się zatrzymało, dziesięć sekund wygasał ostatni akord, a potem już tylko cisza, przerywana jedynie od czasu do czasu krótkimi figurkami w wysokim rejestrze, czymś, co zabrzmiało jak skarga lub lament, aż wreszcie pojedynczy, samotny dźwięk zakończył utwór.

Jewgienij T. Olejniczak

Riffy

Muzyka nabrała ciężaru i kiedy zdawało się, że teraz zacznie się prawdziwa młócka, nastąpiła kolejna niespodzianka: wszystko się zatrzymało, dziesięć sekund wygasał ostatni akord, a potem już tylko cisza, przerywana jedynie od czasu do czasu krótkimi figurkami w wysokim rejestrze, czymś, co zabrzmiało jak skarga lub lament, aż wreszcie pojedynczy, samotny dźwięk zakończył utwór.

Jewgienij T. Olejniczak
‹Riffy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorJewgienij T. Olejniczak
TytułRiffy
Opis„Riffy” to już czwarte (po „Sztucznych palcach”, „Czarnym punkcie” i „Pasażerze”) opowiadanie krakowskiego pisarza z rocznika ’72, które publikujemy na naszych łamach. Jednocześnie jest ono najmroczniejsze z dotychczasowych, dla czytelników o raczej mocnych nerwach.
Gatunekgroza / horror
1
Miodrag przyłączył się do nas w ostatni piątek października, trzy dni po odejściu Cichego. Polecił go koleś, który grał kiedyś u nas na basie. Pamiętam, że piliśmy z Mariuszem piwo na nowohuckim przystanku, a ja żaliłem się na brak gitarzysty.
– Znam jednego gościa – powiedział Mariusz. – Ma na imię Miodrag. Facet jest raczej niepozorny, ale wymiata jak mało kto w mieście.
– Miodrag? – spytałem. – A cóż to znowu za imię?
– Serbskie. Jego ojciec jest Serbem.
– Aha.
Podniosłem puszkę do ust, ale była już pusta, więc zgniotłem ją i wrzuciłem do kosza. Z kieszeni kurtki wyjąłem następną, zimną i przyjemnie ciężką.
– Nie przejmuj się, Seweryn, prawie nikt nie mówi do niego po imieniu – uśmiechnął się Mariusz.
– Tylko jak?
– Jugol. Po prostu Jugol.
– Ale chyba rozumie po polsku? – spytałem.
– Jasne, to przecież Polak. Tylko ojciec jest z Bałkanów.
Zapisałem sobie numer do Miodraga i jeszcze tego samego dnia zadzwoniłem. Poszło łatwo i szybko. Nie, nie gra teraz w żadnym zespole. Tak, miałby ochotę spróbować z nami. Pewnie, też lubi ostre gitarowe granie. Jasne. Piątek mu pasuje. Do piątku. Nara.
Nie nastawiałem się za bardzo, bo dla Mariusza każdy, kto tylko potrafił porządnie nastroić wiosło i złapać cztery chwyty, był już nie lada wymiataczem. Nic jednak nie szkodziło posłuchać gościa, zwłaszcza że chwilowo nie mieliśmy innych kandydatów, a bardzo potrzebowaliśmy drugiej gitary.
Tego piątkowego popołudnia okropnie padało i kiedy Miodrag pojawił się w mojej piwnicy, gdzie zwykle mieliśmy próby, wyglądał jak zmokła kura. Rzeczywiście był niepozorny: drobny, chudziutki, z bladą twarzą i rzadkimi czarnymi włosami przyklejonymi do czaszki jak pływacki czepek. Miał na sobie kurtkę niemieckiej artylerii przeciwlotniczej, czarny T-shirt z napisem „South of Heaven”, spodnie koloru khaki.
Sprawiał jednak wrażenie bardzo nieśmiałego i nerwowego. Ledwo się przywitał, zapalił papierosa, a następnie w milczeniu wyłuskał gitarę z futerału – na oko podróbkę stratocastera – podłączył ją i zaczął stroić.
Patrzyliśmy na niego, starając się ukryć rozbawienie. Banderas mrugnął do mnie porozumiewawczo zza bębnów. Wszyscy chyba wtedy spodziewaliśmy się, że za chwilę Jugol zademonstruje jakieś słodkie arpeggio i zacznie śpiewać piosenkę Grechuty albo innego elfa.
Tymczasem Miodrag skończył stroić, stanął sobie skromniutko w samym rogu piwnicy, zaciągnął się raz i drugi, potem zatknął dymiącego papierosa za struny przy samych kołkach wyjął z kieszeni spodni czarną kostkę i zaczął grać.
Z początku były to tylko palcówki dla rozgrzania dłoni. Pobiegał sobie trochę w tę i we w tę po gryfie, wiecie, zwykłe mechaniczne gamki i pasaże, nic więcej, chociaż już wtedy zwróciłem uwagę, że wychodzi mu to całkiem równo i czysto. Potem zaczęły się popisy, czyli cały ten cyrk, którego nie lubię, coś w stylu tych różowych amerykańskich pudli z gitarami: spływające w zawrotnych tempach kaskady dźwięków, młoteczkowanie, podciągania strun, glissanda i flażolety. Mimo to rozluźniłem się. Wiedziałem już, że facet z taką techniką będzie dla nas skarbem. Był dużo lepszy niż Cichy – kurwa, był sto razy lepszy. Nie przewidziałem jednak, że to nie koniec przedstawienia, a jedynie dalsza część rozgrzewki. Większość gitarzystów zakończyłaby bowiem na tym swój występ. Ale nie Miodrag.
On dopiero zaczynał.
Kiedy się wreszcie wyszalał, kiedy wygasły fajerwerki w stylu MTV, przeszedł do delikatnych, cichych i wysublimowanych pasaży, opartych chyba na jakichś egzotycznych skalach, bo zabrzmiało to bardzo, ale to bardzo oryginalnie. Zobaczyłem, że Banderas już się nie uśmiecha, tylko patrzy na mnie z miną wyrażającą zdumienie i niedowierzanie. Artur, nasz wokalista, przestał przeglądać wiadomości w swoim telefonie, a Oktawian zapomniał o strojeniu basu. Szkoda, że nie mam przy sobie aparatu, pomyślałem, patrząc na ich gęby.
Miodrag zaś zaczął improwizować, ale bez szaleństw, każdy dźwięk na swoim miejscu, żadnych bajerów i jałowych popiskiwań, wręcz klasycznie. Widać było, że wszystko w tej grze jest przemyślane, poukładane, a każda następna modulacja naturalnie wynika z poprzedniej. Włączył fuzz. Przez chwilę nastrój zrobił się niemal bluesowy, ale Miodrag natychmiast zburzył go, wplatając w swoje solo agresywne, poszarpane riffy, oparte na prostych kwintach i kwartach, a mimo to brzmiące wspaniale. Muzyka nabrała ciężaru i kiedy zdawało się, że teraz zacznie się prawdziwa młócka, nastąpiła kolejna niespodzianka: wszystko się zatrzymało, dziesięć sekund wygasał ostatni akord, a potem już tylko cisza, przerywana jedynie od czasu do czasu krótkimi figurkami w wysokim rejestrze, czymś, co zabrzmiało jak skarga lub lament, aż wreszcie pojedynczy, samotny dźwięk zakończył utwór.
2
Kapela nazywa się Spam.
Wiem, wiem, trochę chujowo, można było znaleźć coś lepszego, coś dużo lepszego, ale w sumie przyzwyczailiśmy się do tej nazwy. Nie pamiętam już, kto ją zaproponował, pewnie Artur, bo to nawet do niego podobne. Chcieliśmy w pewnym momencie przerobić ją na S.P.A.M. – co brzmiałoby trochę tak jak stary, dobry W.A.S.P. – ale zostaliśmy przy pierwszej wersji. Nieważne. Spam istnieje od dziesięciu miesięcy, z Oktawianem powołaliśmy go do życia na drugim roku – typowe: dwaj kumple ze studiów zapragnęli zrobić światową karierę albo przynajmniej pohałasować sobie dwa razy w tygodniu. Oktawian chodził ze mną jeszcze do liceum, założenie zespołu planowaliśmy przynajmniej od czterech lat. Banderasa i Artura ściągnęliśmy z metalowej ekipy, której wysłuchaliśmy pewnej nocy w knajpie przy Rynku. Zaraz potem przyłączył się Cichy, kuzyn Oktawiana.
Chcieliśmy grać ostrą gitarową muzykę. Brudne brzmienia, mocne teksty, głośno i agresywnie. Punk, rock, metal – zdawało nam się, że wystarczy wymieszać to wszystko i wyjdzie coś oryginalnego.
Próby odbywały się w mojej piwnicy, na jednym z najstarszych osiedli w Nowej Hucie. Kiedyś urządziłem tam prowizoryczną siłownię, ale znudziło mi się machanie ciężarami, więc wypieprzyłem te wszystkie graty do mieszkania Aldony i zniosłem na dół swój wzmacniacz. Miejsca było sporo, bez problemu weszły tam bębny Banderasa oraz piecyki Cichego i Oktawiana. W każdy wtorek i piątek urządzaliśmy próby.
Najpierw, jak zwykle, przeróbki klasyków – Sex Pistols, Deep Purple, Metallica, Tool – potem własne kawałki, najczęściej mojego autorstwa. Gdy odchodził Cichy, mieliśmy już w repertuarze jedenaście utworów. Szykowaliśmy się właśnie na przegląd w Nowohuckim Centrum Kultury i brak drugiej gitary był dla nas katastrofą.
Ale kiedy pojawił się Miodrag, stało się oczywiste, że większość z tych kawałków trzeba będzie gruntownie przerobić.
– Nieźle wymiatasz – powiedziałem. Jugol wyjął papierosa spomiędzy strun, ale pozostał z niego tylko filtr i słupek popiołu.
– Dzięki.
– Kto cię uczył grać?
– Sam się uczyłem. Słuchałem płyt.
– Byłeś już kiedyś w kapeli?
– Nie.
Samouk, pomyślałem nie bez pewnej zawiści. Oto prawdziwy, samorodny talent. Ja od półtora roku brałem lekcje u jednego z najlepszych gitarzystów w Krakowie, a on nauczył się wszystkiego, słuchając nagrań w swoim pokoju. Można się załamać. Było już pewne, że to on w tym zespole będzie miał wszystkie solówki, a ja zejdę na drugi plan, odgrywając w każdym utworze partię gitary rytmicznej.
No nic, zaprezentowaliśmy mu swój repertuar, wszystkie te zbudowane na trzech funkcjach podróbki nieśmiertelnych utworów, beznadziejne i schematyczne jak weselne przeboje. Odgrywałem też fragmenty partii Cichego. Szukałem na twarzy Jugola wyrazu rozczarowania czy wręcz zażenowania, on jednak zachował kamienną twarz, słuchał uważnie, nawet kiedy przychodziło do moich szkolnych solówek, na koniec zapytał tylko, czy ma grać dokładnie to samo, co grał Cichy.
– Nie – powiedziałem. – Nie będziesz grał jego partii. Ja się nią zajmę. Ty będziesz miał w Spamie gitarę solową.
3
Po próbie chciałem z nim jeszcze pogadać, zaproponowałem zatem, że podwiozę go do domu. Też mieszkał w Hucie, ale na Wzgórza Krzesławickie jest ode mnie całkiem spory kawałek, w dodatku padało, więc z radością wpakował mi się do auta.
– Słuchaj – powiedziałem, kiedy mijaliśmy kościół w Bieńczycach. Z moich głośników płynęła muzyka Satrianiego – te numery są jeszcze zupełnie surowe. Sam zresztą słyszałeś. Jakbyś tylko miał jakieś pomysły na wzbogacenie tego szajsu, to wal śmiało. Jesteśmy otwarci na wszelkie sugestie.
– Rozumiem.
– Przydałoby się przearanżować to i owo, no nie?
– Pewnie. Mam też kilka swoich kompozycji, jeśliby was to interesowało – poprawił kosmyk włosów, który zasłonił mu oko. – Takie tam instrumentalne kawałki.
– Coś w rodzaju dzisiejszej improwizacji?
– Nie, o wiele bardziej rozbudowane.
1 2 3 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Albo krócej, albo dłużej
— Wojciech Gołąbowski

Pasażer
— Jewgienij T. Olejniczak

Czarny punkt
— Jewgienij T. Olejniczak

Sztuczne palce
— Jewgienij T. Olejniczak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.