Wieczorem miał już dosyć. Bolały go ręce, gardło i w ogóle wszystko. A Balrog, śmiertelnie znudzony, wciąż gapił się na Gandalfa, od czasu do czasu wyskubując spomiędzy zębów resztki pokarmu, bądź spluwając ogniem na bobrujące w skorupach naczyń szczury. Wreszcie chrząknął donośnie i skinął głową w kierunku korytarza.
– TEN POKÓJ, CO ZWYKLE?
Władca Pierścieni – Zagubiony Fragment
Wieczorem miał już dosyć. Bolały go ręce, gardło i w ogóle wszystko. A Balrog, śmiertelnie znudzony, wciąż gapił się na Gandalfa, od czasu do czasu wyskubując spomiędzy zębów resztki pokarmu, bądź spluwając ogniem na bobrujące w skorupach naczyń szczury. Wreszcie chrząknął donośnie i skinął głową w kierunku korytarza.
– TEN POKÓJ, CO ZWYKLE?
Jarosław Loretz
‹Władca Pierścieni – Zagubiony Fragment›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
Autor | Jarosław Loretz |
Tytuł | Władca Pierścieni – Zagubiony Fragment |
Opis | J.R.R. Tolkien nie wszystko ujawnił w swych książkach. Na szczęście nasi dziennikarze śledczy potrafią dotrzeć do najgłębiej skrywanych tajemnic… |
Gatunek | fanfiction, fantasy |
Gdy tylko Balrog zorientował się, że zniknął z oczu stojących nad krawędzią otchłani istot, przestał ryczeć i pluć ogniem, i przeciągnął się. Chrupnęły wskakujące na miejsca stawy. Rzucił okiem na szybującego wyżej Gandalfa i uśmiechnął się w duchu. Przelotnie zaniepokoił się, że ma bardak w pieczarze, ale cóż… Wizyta nie była zapowiadana.
Balrog grzmotnął w magiczny materac, aż się echo poniosło. Zaraz po nim na dnie zawitał Gandalf. Nim czarodziej doszedł do siebie i przepędził sprzed oczu barwne placki i zakrętasy, potwór już wsuwał na stopy kapcie i dreptał w kierunku stołu, odkopując z drogi opróżnione zeszłej nocy antałki. Jednym machnięciem mocarnej łapy zmiótł ze stołu bogactwo inwentarza i z łoskotem opadł na ławę. Westchnął z ulgą i zadudnił:
– ROZGOŚĆ SIĘ, STARY.
Czarodziej podskoczył jak oparzony i gorączkowo się rozejrzał. Zszokowany stwierdził, że stoi przed wejściem do ogromnej, jasnej komnaty, na środku której…
– Aaaaaa!!! Giń!!! – Gandalf cisnął płomienną strzałę w Balroga. Ten nawet nie kiwnął palcem. Z pomrukiem zadowolenia patrzył, jak wściekły ognik wędruje w te i nazad po jego korpusie. Wreszcie, gdy – dzięki staraniom czarodzieja – po ciele błądziło mu już koło tuzina iskier, nie wytrzymał i warknął:
– NO, DOŚĆ TEGO DOBREGO – strzepnął z siebie ogniki jednym ruchem dłoni. – DŁUGO JESZCZE ZAMIERZASZ SIĘ BAWIĆ? WINO ROBI SIĘ CIEPŁE…
Gandalf opuścił powoli ręce. Nagle rzucił się w kierunku materaca.
– NIC Z TEGO. TO TYLKO DLA SPADAJĄCYCH. WŁAZIĆ TRZA PO SCHODACH – tu Balrog pokiwał wielgachnym palcem w kierunku drugiej ściany. Czarodziej natychmiast rzucił się w tamtym kierunku i zniknął w otworze klatki schodowej. Nie minęła godzina, jak od strony otchłani zaczął dobiegać coraz głośniejszy wrzask. Po chwili z materaca buchnął kłąb kurzu. Balrog nawet nie podniósł głowy. Mruknął tylko:
– ZAPOMNIAŁEM CI POWIEDZIEĆ, ŻE NA SZEŚĆDZIESIĄTYM ZROBIŁA SIĘ WYRWA.
Z szarego tumanu pyłu wynurzył się chwiejnym krokiem Gandalf.
– A TAK W OGÓLE MIŁO, ŻE ZNOWU WPADŁEŚ. WOLISZ WINO, CZY PIWO?
Czarodziej zacisnął pięści i rzucając w Balroga kłąb trzeszczącej energii wrzasnął:
– Kreaturo mroku, mocą Płomienia Anoru Rozkazuję Ci Odejść W Mrok…
– TO MOŻE CHOCIAŻ GRZANKĘ?
Odpowiedzią był zygzak zielonej błyskawicy.
– NIE? TO MOŻE CHOCIAŻ ZAGRAMY W TRYK-TRAKA?
Rozszalały Gandalf na moment znieruchomiał, po czym znienacka posłał różowego ognistego węża prosto w gardziel Balroga. Ten poruszył grdyką, odkaszlnął, po czym łypnął spode łba na czarodzieja.
– TO BYŁO NIESMACZNE.
Gandalf sapnął i rozpoczął kolejną inwokację. Poprzysiągł sobie zniszczyć potwora.
Wieczorem miał już dosyć. Bolały go ręce, gardło i w ogóle wszystko. A Balrog, śmiertelnie znudzony, wciąż gapił się na Gandalfa, od czasu do czasu wyskubując spomiędzy zębów resztki pokarmu, bądź spluwając ogniem na bobrujące w skorupach naczyń szczury. Wreszcie chrząknął donośnie i skinął głową w kierunku korytarza.
– TEN POKÓJ, CO ZWYKLE?
Czarodziej westchnął ciężko i resztką sił dowlókł się do krzesła, na które natychmiast opadł.
– Tak. I daj mi piwa.
– TO ROZUMIEM – Balrog błysnął kłami. – JUŻ MYŚLAŁEM, ŻE NIGDY NIE SKOŃCZYSZ TEJ SZOPKI.
– Wiesz, to wszystko po to, by czytelnicy się nie nudzili.
Balrog zesztywniał.
– JACY CZYTELNICY?
– No ci, co to za parę tysiącleci będą czytali nasze dzieje…
– SŁUCHAJ NO, SZARAKU! – Balrog nagle spotężniał. Jego oczodoły poczęły emanować krwawą poświatą. – NIE ŻYCZĘ SOBIE ŻADNYCH OPISÓW Z MOJEJ JASKINII! – Blask oczu trochę przygasł. – NIE CHCĘ, ŻEBY POTEM RÓŻNI TACY SZEMRANI ZAKRADALI SIĘ TU I USIŁOWALI MNIE UBIĆ. ZGINĄŁEM W WALCE Z TOBĄ, I JUŻ!
– Ejże! Tylko bez takich! – Gandalf aż się uniósł na krześle. – Myślisz, że latałem po schodach i waliłem w Ciebie pociskami ot tak, dla rozrywki?!
Balrog podszedł do Gandalfa i zawisł nad nim jak cień.
– TAK WŁAŚNIE MYŚLĘ.
Czarodziej, trochę przytłoczony ogromnym cielskiem potwora, nerwowo przełknął ślinę i energicznie pokiwał głową.
– A wiesz, rzeczywiście… – Gandalf nerwowo się zaśmiał. – Właśnie sobie przypomniałem…
– CO?
– No, że spadłem, później długo walczyliśmy i w końcu cię pokonałem. Tak na śmierć.
– NO. WRESZCIE ZACZYNASZ GADAĆ Z SENSEM. – Balrog wyprostował się, wykrzywiając twarz w niepokojącym uśmiechu. – TO JA SKOCZĘ PO ANTAŁEK.
Gandalf dyskretnie otarł twarz wielką, kraciastą chustką. Gorzej, że narobił w spodnie.
Gospodarz wrócił po chwili dźwigając ogromną beczkę robionego na jaskiniowym zbożu piwa.
– NIE OSTRZEGAŁEŚ MNIE, ŻE WPADNIESZ Z WIZYTĄ. – zadudnił Balrog i odszpuntował beczkę. Gandalf ochoczo podstawił kubek i pociągnął nosem. Trunek pachniał wybornie. – MIAŁEŚ IŚĆ GÓRĄ, A NIE MORIĄ…
– Tak, ale dokuczały mi pchły…
– PCHŁY? – zdziwił się Balrog. Nie mogło mu się pomieścić w głowie, że coś tak małego, jak pchła, może być w stanie komukolwiek dokuczyć. Jemu przynajmniej nigdy jeszcze się to nie przytrafiło.
– No wiesz, mieliśmy ze sobą hobbickiego kuca. Pod derką to grzbiet mu się zwyczajnie ruszał sam z siebie. Musiałem się go jakoś pozbyć, nie? Trochę poczarowałem, ściągnąłem lawinę, zrobiłem burzę i frajerzy uradzili iść przez kopalnię. – Gandalf pokiwał głową i wymamrotał: – I tak się pozbyliśmy tej parszywej bestii…
Na chwilę zapadła cisza, sporadycznie przerywana głośniejszymi siorbnięciami, a raz nawet gwałtownym kaszlem, gdy piwo poszło nie w tę dziurkę, co trzeba. Gandalf jednak nie dał się poklepać po plecach. Mógłby tego nie przeżyć. Gdy zaś wreszcie jako tako ochłonął, uśmiechnął się blado i bąknął:
– A poza tym przyszedł mi do głowy niezły czar i chciałem go na tobie wypróbować.
– MASZ NA MYŚLI TĘ ZIELONĄ BŁYSKAWICĘ?
Czarodziejowi nagle zabłysły oczy.
– A poczułeś ją?
– NIE.
Gandalf oklapł. Chwycił kufel i wymamrotał do jego wnętrza:
– Znowu niewypał – i dodał trochę głośniej – chodziło mi o tę pomarańczową kulę.
– A, O TĘ. NAWET DO MNIE NIE DOLECIAŁA.
– Niemożliwe! Przecież…
– MUCHA.
– Co mucha?
– NO MUCHA BYŁA. TRAFIŁEŚ W MUCHĘ.
– Cholera! – Gandalf z hukiem odstawił kufel na stół. – Tyle roboty na marne. – Objął dłońmi głowę.
– NIE PRZEJMUJ SIĘ – Balrog dolał załamanemu czarodziejowi piwa. – NASTĘPNYM RAZEM NA PEWNO PÓJDZIE LEPIEJ.
Gandalf pokręcił głową.
– Nigdy nie będzie lepiej. Zawsze coś mi się chrzani w czarach. – Podniósł głowę. – Ostatnio prawie w ogóle nie czaruję. Boję się kompromitacji. Pomyśleć, że ja, czarodziej, muszę w bezpośrednim starciu uciekać się do miecza.
Nagle Gandalf odstawił kufel i zaczął się pilnie rozglądać po okolicy.
– Właśnie – stwierdził i obejrzał się na Balroga. – Nie widziałeś może mojej laski? Musiała gdzieś tu spaść. Bez niej jestem bezradny jak dziecko.
– A, TO DLATEGO POBIEGŁEŚ SCHODAMI DO GÓRY… – zadudnił olśniony Balrog.
– Owszem. Myślałem, że znajdę ją gdzieś po drodze. Ale, jak widać, nie udało mi się. A, zresztą… Chce mi się spać. Pozwolisz, że się oddalę?
– ALEŻ OCZYWIŚCIE. DOBREJ NOCY.
Balrog odprowadził wzrokiem wychodzącego przyjaciela. Sam jeszcze nie zamierzał kłaść się spać. Miał do zrobienia parę rzeczy.
Rankiem po korytarzach poniósł się wrzask Gandalfa:
– Gdzie moja szata?!!
Gdy po mniej więcej kwadransie Balrog wszedł do komnaty czarodzieja, ten miotał się od kufra do kufra, ryjąc w ułożonych tam szmatach jak celnik w bagażach na granicy. Cień Z Otchłani skrzywił się ździebko.
– JEŚLI CI CHODZI O TEN ŚMIERDZĄCY ŁACH, TO POSZEDŁ DO BALII.
Gandalf podskoczył jak oparzony.
– Da balii?!
– NO WIESZ – WODA, CZYSTOŚĆ. TE RZECZY. NO I PROSZEK. DAJE ŚWIEŻY ZAPACH, I NAJCZĘŚCIEJ ZACHOWUJE KOLORY. NIEZALEŻNIE OD TEMPERATURY PRANIA. MÓWIĘ CI, KIEDYŚ LUDZIE BĘDĄ ZA NIM SZALELI. JEST GO POD ZIEMIĄ WIĘCEJ, NIŻ WĘGLA.