Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jarosław Loretz
‹Wzgórza›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorJarosław Loretz
TytułWzgórza
OpisZapraszamy do lektury drugiego, po "Miodku" z cyklu humorystycznych opowiadań fantasy autorstwa Jarka Loretza.
Gatunekfantasy, humor / satyra

Wzgórza

1 2 »
- Potrzebuje kto tutaj nająć mocnego chłopa?
To już było ponad siły siedzącego na ławce człowieka. Z ogarniętych nagle bezwładem rąk wypadł strugany kloc drewna. Nóż nie wypadł - był przywiązany do przegubu ręki, więc tylko zadyndał na sznurku. W tym momencie z trzaskiem otwarło się okno chaty. Ukazała się w nim siwa głowa obdarzona przez naturę dwojgiem nad wyraz chytrych oczu oraz wybitnie skrzekliwym głosem.
- A znajdzie się praca. O tam, za wzgórzami...

Jarosław Loretz

Wzgórza

- Potrzebuje kto tutaj nająć mocnego chłopa?
To już było ponad siły siedzącego na ławce człowieka. Z ogarniętych nagle bezwładem rąk wypadł strugany kloc drewna. Nóż nie wypadł - był przywiązany do przegubu ręki, więc tylko zadyndał na sznurku. W tym momencie z trzaskiem otwarło się okno chaty. Ukazała się w nim siwa głowa obdarzona przez naturę dwojgiem nad wyraz chytrych oczu oraz wybitnie skrzekliwym głosem.
- A znajdzie się praca. O tam, za wzgórzami...

Jarosław Loretz
‹Wzgórza›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorJarosław Loretz
TytułWzgórza
OpisZapraszamy do lektury drugiego, po "Miodku" z cyklu humorystycznych opowiadań fantasy autorstwa Jarka Loretza.
Gatunekfantasy, humor / satyra
Wioska była niewielka - najwyżej dziesięć rozchwianych, drewnianych chałup. Stały bezładną kupą wokół zarastającego trzciną stawu, pokrywając się powoli kożuchem oślizłego mchu. Po tafli stawu pływały dwie apatyczne kaczki, a między domami kręcił się mały, utykający piesek. Z kilku kominów leniwie wypływały skłębione smugi dymu. Ciepła kolacja powinna być gotowa, zanim utrudzeni mężczyźni wrócą z pól. Ci zaś pojawili się już w zasięgu wzroku, niosąc na ramionach narzędzia pracy. Gdzieś na uboczu smętnie zaklekotał osamotniony bocian. Kamienna krowa stała, jak zwykle, pochylona nad kępą koniczyny.
Niebo było czyste, choć nad pobliskimi wzgórzami polatywały dziesiątki czarnych punkcików. W powietrzu unosił się aromat bujnie rosnącego w okolicy rumianku.
Wtem wszystko zamarło. Na horyzoncie pojawił się samotny, złowieszczy kształt. Dochodzący do pierwszych chałup wieśniacy zaszemrali nerwowo i trwożliwie zbili się w gromadkę. Niejeden poczynił odpędzający Zło gest. Trzymane omdlałymi ze strachu rękami widły i kosy silnie zadygotały, mimowolnie skierowane ostrzami w stronę zagrożenia. Wieśniacy, stojąc tak w grupie, spostrzegli naraz z ulgą, że ów niepokojący kształt to człowiek. Zwykły człowiek. W struchlałe serca wlała się otucha. Ręce przestały drżeć, a twarze uniosły się dumnie. Po paru stłumionych komentarzach wszyscy czym prędzej podążyli do wiekowej, zapadniętej głęboko w grunt chaty. Odstawiali pod ścianą narzędzia i kolejno znikali w mrocznym, przesyconym wilgocią wnętrzu. Po kilku minutach zebranie było skończone. Skulone postaci wymykały się chyłkiem i podążały do domów. Tylko jeden z wychodzących nigdzie się nie spieszył. Nie dbając o to, czy zostanie zauważony przez podążającego traktem wędrowca, spokojnie podszedł do stojącej przed chatą ławy i usiadł na niej. Po chwili wyjął z rękawa ojcowski majcher i podniósł z ziemi jeden z leżących tam klocków drewna.
Masywnie zbudowany mężczyzna, bezwiednie poprawiając przerzucony przez plecy worek, niepewnie przystanął na brzegu wioski. Był wielce strudzony, szedł bowiem cały dzień bez wypoczynku. Niechętnie popatrzył na kryjącego się w cieniu płotu psa. Dostrzegł również brodzącego w stawie bociana, który trącał dziobem unoszącą się do góry brzuchem kaczkę. Wszędzie wokół panowała martwa cisza. Nie. Nie wszędzie. Dopiero po chwili zauważył siedzącego pod ścianą walącej się chałupy wieśniaka, który pokaźnym nożem hałaśliwie strugał imponujących rozmiarów pieniek.
- To sztuka jakaś? - usiłował zagaić przybysz.
- Aa?
- Pytam, czy rzeźba z tego ma być? - Choć starał się dojrzeć zarys kształtu, to nic mu do głowy nie przychodziło. Mimo leżącej już na ziemi grubej warstwy wiórów, z drewnianego kloca nie wyłaniało się raczej nic konkretnego. Zarys kształtu nie przypominał ludzkiego ciała. Twarzy zresztą też nie... Wątpliwe nawet, by miała z tego wyjść zabawka dla dziecka. Dziwne jakieś takie to było...
- Niee... - wieśniak wyszczerzył oba zęby. - Dachówkie robie...
Przybysz wytrzeszczył oczy i ponownie przyjrzał się obrabianemu pieńkowi. Mimo woli jego wzrok powędrował ku wklęśniętemu dachowi. Pokrywające go deszczułki były cieniutkie, zaś to drewno...
- Grube cosik... - kiwnął na nie głową.
- Bydzie cienkie, ino je ostrugać wiency musze.
Przybysz pokręcił głową nad marnotrawstwem drewna i czasu. Rozejrzał się, czy może gdzieś w pobliżu znajdzie się lżejszego kalibru idiota, ale wyglądało na to, że los nie jest dlań tego dnia łaskawy. Zrezygnowany chrząknął i zapytał, formułując powoli słowa:
- Zmęczony jestem. Mogę tu gdzieś przekimać?
- Przeeekiiimaaaaać? - wymawiający to słowo wieśniak rozciągnął usta w niepokojąco dziwny sposób. - Ieee....
Mężczyzna czekał, czy może usłyszy coś jeszcze, ale nie. Nic. Powoli tracił cierpliwość, choć przecież był kiedyś sztygarem i nie z takimi tłukami miał do czynienia.
- Ie? Co ie? - poskrobał się w głowę. Może ten idiota po prostu nie rozumiał, o co chodzi? - Rozumiesz? - Zmarszczył brwi i wysilił pamięć - Noc. Spać. Łóżko. Kobie... - ugryzł się w język. O to zawsze można spytać później.
- Nieee maaa spaaaniaaa... - wieśniak znowu zabawił się w żabę. Byłego sztygara zaświerzbiła ręka. Ledwo się pohamował.
- A jedzenie jakieś macie? - spytał bez wielkiej nadziei. I tu odjęło mu mowę, bowiem wieśniak, jakby odrobinę ożywiony, wytrajkotał spiesznie:
- A owszem, dam wam oscypek sera i ćwiartkę chleba - po czym wyciągnął spod ławki wspomniane artykuły, zupełnie jakby miał je tam zawczasu przygotowane, i bez słowa przekazał obcemu. Ten, wyraźnie zakłopotany, wymamrotał słowa podzięki i ostrożnie schował jedzenie do worka. Wyglądało całkiem normalnie. I smacznie. Już się odwracał, by odejść, ale coś mu się nagle przypomniało.
- Potrzebuje kto tutaj nająć mocnego chłopa?
To już było ponad siły siedzącego na ławce człowieka. Z ogarniętych nagle bezwładem rąk wypadł strugany kloc drewna. Nóż nie wypadł - był przywiązany do przegubu ręki, więc tylko zadyndał na sznurku. W tym momencie z trzaskiem otwarło się okno chaty. Ukazała się w nim siwa głowa obdarzona przez naturę dwojgiem nad wyraz chytrych oczu oraz wybitnie skrzekliwym głosem.
- A znajdzie się praca. O tam, za wzgórzami... - wysunięty z okna pogrzebacz wskazał kilka ciemnych, oddalonych od wioski o jakieś dwie mile garbów - ...jest stary kowal. Potrzebuje pomocnika...
Ser był wyśmienity, a chleb niespecjalnie suchy. Pokrzepiony posiłkiem mężczyzna ochoczo podążał ku wzgórzom. Wciąż był rozbawiony głupią miną wieśniaka, któremu swoim własnym, wyjętym zza pasa nożem kilkoma wprawnymi cięciami podzielił drewniany klocek na sześć cienkich deszczułek, rzucając na odchodnym słowa: "Nie prościej tak?". Jednak zadowolenie z drobnej złośliwości było niczym w porównaniu z radością, jaką niosła nadzieja uzyskania pracy. Och! Gdyby udało mu się zostać pomocnikiem kowala! Już się palił do tej roboty. Już chciał się zmierzyć z wyzwaniem w postaci miecha lub wielkiego młota. Słuchałby go sam Ogień! Byłby demiurgiem, tworzącym wspaniałe dzieła w huku i snopach iskier... Potrząsnął głową. Kowalstwo... Mógłby robić cokolwiek - nie bał się absolutnie żadnej roboty. Jednak już prawie rok minął, odkąd został wyrzucony z posady sztygara w kopalni, a wciąż nie mógł znaleźć pracy. A przecież tak niewiele potrzeba mu było do szczęścia...
Kiedy dotarł wreszcie do podnóży wzgórz, na niebie błyszczały już gwiazdy. Dało znać o sobie zmęczenie podróżą. Ziewając raz po raz, wszedł głębiej między ciemne bryły wzgórz i, znalazłszy suche, dziwnie łamliwe krzaki, zaszył się w nich. Gdy tylko się położył, momentalnie zmorzył go sen.
Obudził się trochę osłabiony dobrą godzinę po wzejściu słońca. Było dość chłodno, ale powietrze zaczynało się już nagrzewać. Gdzieś w pobliżu hałasowały ptaki.
Otworzył gwałtownie oczy.
- Przeklęte wrony - warknął i podniósł się z ziemi. Nie obyło się bez jęku - nie dość, że łomotało mu w głowie od głośnego krakania, to w dodatku silnie zapiekło go prawe ramię. Owszem, czuł, że coś go w nocy użarło, ale co za owad kąsa tak boleśnie? Zerknął na rękaw kubraka i gwizdnął przez zęby.
- Udziabał mnie do krwi, psi syn!
Prawie połowa rękawa była sztywna od zaschłej już krwi. Jednak nie takie rzeczy przeżywał, pokręcił więc tylko głową i zarzucił na plecy wór. Ominąwszy niemal zupełnie pokruszone krzaki wrócił na trakt. Po niecałych trzech godzinach forsownego marszu, podczas którego usiłował sobie przypomnieć, co za nocnego intruza zdzielił przez sen kułakiem, zza ostatniego ze wzgórz wyłoniła się wioska. Była łudząco podobna do poprzedniej - mała, zaniedbana, otulona ciszą. Ochoczo przyspieszył i już radując się na myśl o pracy, o znoju i wspaniałym uczuciu dawania czegoś z siebie, wkroczył między pierwsze chałupy. Uśmiech gasł mu stopniowo, ale nieubłaganie. Nie dostrzegał tu żadnej kuźni. Żadnego, najnędzniejszego nawet warsztatu. Ciągle potrząsając głową wypatrzył wreszcie na jednym z podwórek młodą kobietę i nieśmiało, bowiem śmiałości do kobiet nie miał nigdy, zapytał:
- Przepraszam! Nie wie panna, gdzie tu kowala znajdę?
Młódka pisnęła zaskoczona i odwróciła się z rozszerzonymi oczami, wylewając wodę z zawieszonych na nosidle wiader. Mężczyzna się strapił. Wystraszenie tego pięknego stworzenia było ostatnią rzeczą, jakiej pragnął. Szczęśliwie na podwórku pojawiła się starsza nieco kobieta i, spostrzegłszy go, spytała:
- Przecie konia nie macie. Na co wam kowal? - przyjrzała mu się uważnie, zerkając niepewnie na oba końce wiodącego przez wioskę traktu - zarówno ten prowadzący między wzgórza, jak i ten znikający w leśnej gęstwie.
- Pracy szukam - wzruszył ramionami przybysz. - Mówili, że stary kowal...
- Kto mówił? - niegrzecznie przerwała kobieta, w zdenerwowaniu mnąc coraz silniej spódnicę.
- No tam... - machnął ręką na wzgórza. - We wiosce...
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Władca Pierścieni – Zagubiony Fragment
— Jarosław Loretz

Taka była balanga…
— Jarosław Loretz

31 nieszczęścia
— Jarosław Loretz

Na gwiezdnym szlaku
— Jarosław Loretz

Kara
— Jarosław Loretz

Wizyta
— Jarosław Loretz

Miodek
— Jarosław Loretz

Tegoż autora

Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz

Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz

Majówka seniorów
— Jarosław Loretz

Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz

Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz

Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz

Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz

Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz

Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz

Książki, wszędzie książki, rzekł wół do wieśniaka
— Jarosław Loretz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.