Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Bez pamięci – fragment I

« 1 3 4 5 6 7 8 »

Ryszard Dziewulski

Bez pamięci – fragment I

– Kody emocjonalne?
– Tak nazwaliśmy zestawienia częstotliwości fal elektromagnetycznych emitowanych przez mózg w danej chwili. W czasie badania jednej osoby komputer rejestruje kilkadziesiąt tysięcy kodów, które odnoszą się do kilkuset stanów emocjonalnych, w które niejako sztucznie wprowadzamy umysł. Każdy z tych kodów jest analizowany pod względem podobieństwa do kodów standardowych, które gromadziliśmy w pamięci komputera przez ostatnich trzynaście lat. Badamy też następstwo kodów oraz zmiany natężenia każdej z rejestrowanych fal. Na tej podstawie uzyskujemy wymierny pogląd na temat osobowości danej jednostki. To wszystko. Jeśli natomiast spyta mnie pan, skąd wiadomo, który z kodów odnosi się do konkretnego stanu emocjonalnego, to odpowiem, że jest to kolejna tajemnica naszej firmy. Musi pan zawierzyć naszemu doświadczeniu. Powiem panu jednak coś, co powinno nieco zaspokoić pańską ewentualną ciekawość, choć z pewnością niczego nie wyjaśni. Otóż zestawienia wyników powtarzalnych z wynikami badań osób, których psychika nie mieści się w granicach standardowo przyjętej normy, stanowiły dla nas punkt oparcia kompletowanej od lat systematyki kodów.
– Powiedział pan, że sztucznie wprowadzacie umysł w… W co?
– Aplikowana przez nas mikstura, której skład, proporcje oraz sposób syntezy są dobrze strzeżoną tajemnicą Dream Corporation, wprowadza badanego w stan pewnego rodzaju… hipnozy. Nie lubię tego słowa, ale na pański użytek posłużę się nim, gdyż w ten sposób szybciej zrozumie pan zasadę naszej metody. Powtarzalność tego stanu u każdej testowanej osoby, uzyskiwana dzięki farmakologicznej metodzie jego wywołania, zapewnia nam jednolity standard wyników. Jest to niezbędne, jeśli chcemy owe wyniki ze sobą porównywać, nieprawdaż? Kiedy badany znajduje się już w… hipnozie, sugerujemy mu to i owo, wywołując złudzenia określonych sytuacji, na które umysł odpowiada seriami rejestrowanych przez nas stanów emocjonalnych.
– Powracając do naszego eksperymentu…
– Właśnie. Widzę, że nie zdecydował się pan jeszcze na podpisanie umowy. Najwyższy czas!
– Mam do pana kilka pytań. Na jakiej zasadzie dokonuje pan wyboru par? Na czym ma polegać eksperyment? Jaka jest szansa powodzenia? I skąd będzie pan wiedział, że się zakochałem lub że ona kocha mnie? Przecież możemy kłamać tylko po to, żeby zgarnąć forsę.
– Tego nie muszę się bać. Nie płacę za wynik testu. Płacę za to, że weźmiecie w nim udział. Otrzymacie po milionie EURO bez względu na to, czy będziecie do siebie wzdychać, czy nie.
– Więc sam mój udział w eksperymencie jest dla pana aż tyle wart?
– Drogi panie Adams… Nie chodzi tu o pana i pański udział. Chodzi o udowodnienie skuteczności metody, a za to jestem gotów zapłacić jeszcze więcej. Zdaję sobie sprawę, że dla pana milion EURO to dużo pieniędzy. Pieniądze jednak, wbrew pozorom, nie odgrywają tu żadnej roli. Mają one wyłącznie przekonać pana o czystości moich intencji. Ten eksperyment nie może się nie udać. Gdyby jednak do tego doszło, to po udoskonaleniu metody powtórzę go jeszcze raz, a następna z wyłonionych par również nie odejdzie poszkodowana. Będę próbował tak długo, aż mi się uda.
– Proszę mi wybaczyć szczerość, ale… Chociaż jestem informatykiem, uważam, że marnie będzie wyglądał ten świat, jeśli przeznaczenia zaczniemy poszukiwać w komputerowych symulacjach.
– Przeznaczenia? Przeznaczenie to zwykła bujda. Dla każdego człowieka, który w swych rozważaniach trzyma się zasad logiki, istnienie „jednego jedynego” lub „jednej jedynej” jest ewidentną niedorzecznością. Jeśli wyciągane przezeń wnioski są w miarę konsekwentne, to wcześniej lub później dojdzie do przekonania, że dla dowolnej osoby X istnieje na świecie więcej niż jedna osoba Y płci odmiennej, w której X mógłby się pogrążyć uczuciowo. I odwrotnie: dla osoby Y istnieje wiele X-ów. Załóżmy, że pan Y zakochał się z wzajemnością w pani X. Obydwoje są przekonani o swoim dla siebie przeznaczeniu, i że na całym świecie nie ma innej lub innego, którego mogliby darzyć uczuciem o porównywalnej mocy. Pytanie pierwsze: jak wiele osób płci przeciwnej znało każde z nich, zanim zdecydowali się na wzajemny wybór? Odpowiedzią na to pytanie jest w większości przypadków liczba, która nie przekracza stutysięcznej części populacji odnośnej grupy kulturowej. Jeśli więc fenomen „jednej jedynej” albo „jednego jedynego” miałby być rzeczywistością, w takim razie zakochiwać się powinien co stutysięczny mężczyzna i co stutysięczna kobieta. Jest to ewidentna nieprawda. Pytanie drugie: dlaczego ludzie zakochują się wielokrotnie? Pytanie trzecie: jak to możliwe, że są tacy, którzy potrafią kochać kilka osób na raz? Pytanie czwarte: jak to możliwe, że X kocha Y a Y nie kocha X? Nie… Nie bądźmy dziećmi. Jestem w stanie udowodnić, że dowolny człowiek mógłby kochać setkę innych ludzi, których mu wyszukam. Właśnie na tym polega geniusz mojej metody. Każda osoba, która zgłosi się do nas, będzie odbywała w pamięci naszego komputera nawet nie sto lub dwieście, lecz setki tysięcy randek. Spośród wymarzonych przez nią setek i tysięcy osób, komputer wybierze najwłaściwszą.
– Zanim podpiszę umowę chciałbym wiedzieć…
– Niestety… Niestety – nic więcej już panu nie wyjaśnię zanim nie złoży pan swojego podpisu. Przeczytał pan umowę dokładnie. Nawet po jej podpisaniu nie powiem panu wszystkiego. Szczegóły dotyczące eksperymentu muszą pozostać nieznane. Nie chcę być nieprzyjemnie tajemniczy, ale proszę mnie zrozumieć. Jeśli wszystko panu opiszę, to stracę pewien atut… Stracimy go razem. Przecież pan również chce, aby eksperyment się udał, prawda? Tym atutem jest właśnie element niewiedzy, niepewności, rozterki, zaskoczenia, ciekawości… i tak dalej. Natura nigdy nie wyzbywa się takich atutów, a ja, chcąc ją wyręczyć, muszę stać się jej wiernym naśladowcą, nieprawdaż?
– Nie chciałem wyciągać od pana szczegółów eksperymentu. Chodziło mi wyłącznie o wyjaśnienie tego… aneksu. Jest on niezbyt jasny, o ile oczywiście cokolwiek w tej umowie można nazwać jasnym.
– Panie Adams… Nie będę owijał w bawełnę. Jednym z warunków akceptacji naszego projektu badań przez parlament było nasze zapewnienie, iż przeprowadzane przez nas eksperymenty nie wpłyną ujemnie na psychikę osób, które dobrowolnie wyrażą zgodę na swój w nich udział. Jeśli chodzi o mnie, jestem w stu procentach pewien skuteczności metody, ale… Sam pan rozumie… Po prostu… Istnieje pewne ryzyko. Jest ono oczywiście znikome, ale musi pan o tym wiedzieć. Gdyby kobieta, którą pan pozna, okazała się wymarzoną przez pana drugą połową i zakochałby się pan w niej po uszy, ona natomiast nie uważałaby pana za osobę godną swej miłości… Może też stać się odwrotnie… Musimy to wziąć pod uwagę! W takim wypadku jedno z was stałoby się nieszczęsnym, spłodzonym przez Dream Corporation strzępem człowieka. Straciłoby ochotę do życia, co mogłoby doprowadzić do jakiegoś nieszczęścia. Proszę się nie uśmiechać! Ani przez chwilę nie wolno nam zapominać, że w tej rozgrywce gramy z naturą nie fair, a kartą, którą wyciągamy z rękawa są ludzkie uczucia. Właśnie dlatego podpisując umowę, którą miał pan okazję przestudiować, wyraża pan zgodę na ewentualne wymazanie ze swej pamięci całego incydentu. Ja zaś zobowiązuję się ubezpieczyć pana od tej możliwości na dodatkową kwotę. Proszę nas zrozumieć. Nie chcemy ani nikogo unieszczęśliwiać, ani tracić szansy otrzymanej od parlamentu. Mogę jednak pana zapewnić, że niepowodzenie eksperymentu, czego – co podkreślam – nie przewiduję, będzie podstawą udoskonalenia metody doboru osobowości. Marna to dla pana pociecha, ale honorarium, które proponujemy w zamian za ryzyko, z pewnością wystarczy na otarcie łez.
– Dlaczego zależało panu na akceptacji projektu przez parlament?
– Dla zysku. Tutaj z kolei chodzi mi już wyłącznie o pieniądze. Wielkie pieniądze. Matrymonialna usługa naszej firmy będzie kosztowała fortunę. Nie każdy ma tyle pod ręką. Jeśli budżet państwowy pokryje część kosztów – będziemy mieć więcej klientów, nieprawdaż? A wracając do pańskiego zarzutu o ingerencję w prywatność jednostek pod kątem przydatności do własnych celów… To prawda. Ale prawda zawsze ma dwa końce. Na tym drugim widzę szczęście moich przyszłych kontrahentów. Byle dziennikarzyna może bezkarnie ingerować w prywatność i nikt nie oskarża go o łamanie konstytucyjnych doktryn. A robi to dużo brutalniej i mniej dyskretnie. Wcale nie czuję się winny, panie Adams. Czy komuś stała się od tego krzywda? Pan jako pierwszy przekona się o skutkach mojego przestępstwa. Wystarczy jeden pański podpis. O… tu.
Środa, 11 sierpnia, godz. 23.10
Wnętrze furgonetki wypełniał niski głos radiowej spikerki.
- Sześć radiowozów i jeden policyjny śmigłowiec bezskutecznie uganiały się wczorajszej nocy za kilkoma grupami dziwacznie poprzebieranych nastolatków. Zabawa w chowanego trwała blisko godzinę. W tym właśnie czasie na ulicach naszego miasta dokonano dziewiętnastu pobić, trzynastu włamań, siedmiu napadów rabunkowych, trzech gwałtów i jednego morderstwa. Dane te mówią same za siebie. Nasuwa się pytanie: Ilu z tych przestępstw udałoby się uniknąć, gdyby policja nieco poważniej traktowała swoją pracę?…
« 1 3 4 5 6 7 8 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Inne recenzje

Trzy lata po amnezji
— Wojciech Gołąbowski

Bez pamięci – fragment III
— Ryszard Dziewulski

Bez pamięci – fragment II
— Ryszard Dziewulski

Tegoż twórcy

Echa Achelonu, opowieść pierwsza: Skarb Cyrusa
— Ryszard Dziewulski

Dżin
— Ryszard Dziewulski, anonim

Pod lipą
— Ryszard Dziewulski, Ewa Dziewulska

Tegoż autora

Jak murem w głowę
— Ryszard Dziewulski

Bez pamięci – fragment III
— Ryszard Dziewulski

Bez pamięci – fragment II
— Ryszard Dziewulski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.