Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Krzysztof Bartnicki
‹Morbus Sacer›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorKrzysztof Bartnicki
TytułMorbus Sacer
OpisKrzysztof Bartnicki, rocznik ’71. Humanoid, anglista. Aerobiont, czekoladożerca, whiskyfil. Pracuje w Katowicach, ale sterem (marzeń) orientuje się na Wrocław. Rodzinnie zdyscyplinowany: jednokroć żonaty, dwakroć dzieciaty, po trzykroć szczęśliwy. Z utęsknieniem czeka krzyżówki Joyce’a z Dukajem. Póki co, sam goni własny ogon w zwodliwych kazamatach Logorei.
GatunekSF

Morbus Sacer, cz. 1

« 1 3 4 5 6 7 10 »

Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 1

– Niemożliwe - W tembrze Grzesia zaczyna się nadąs, może pierwszy krok do irytacji. - Poza tym ludzie to nie myszy.
– No a Burns? Steinbeck? Algernon? Ezop? Gertruda z Nivelle?
– Czy twoja siostra niedługo umrze? - Mój przyjaciel zmienia temat, wraca do ważenia duszyczek.
(Kiedy za długo bywam w neurogiełdzie - dopadają mnie objawienia. Najczęściej w wyniku kontaktu z dużymi liczbami, nieskończonymi ciągami zer i jedynek. Ostatnio ujrzałem stado myszy. Widziałem też rozmowę z Grzegorzem. Nie mam zamiaru i ochoty wyciągać z tego żadnych wniosków. Może kiedyś. Szaremu Fraktalowi, kiedyś może.))
• • •
– To jak gdyby część układanki. No, cudza myśl. Na przykład: słyszysz głos, dostrzegasz mowę ciała, rozpoznajesz blask źrenic, dobór słów, kojarzysz podświadome sygnały - i widzisz charakterystyczną łasiczkę w pętli rąk kobiecych. Ach tak, dumasz, zatem cała układanka to Dama z łasiczką. Mniej więcej tak czytam w obcych mózgach.
Beata słucha mnie uważnie. Ale może jest to uwaga matki dla konfabulującego dziecka.
– A jeśli ktoś nic nie mówi? Jeśli nikogo nie widzisz?
– Wystarczy połączenie neuronalne. Na przykład interbrain. To jak spacerek po obcym osiedlu. Ale skoro jest połączenie, most między moim osiedlem a obcym, jest jedność, a skoro jedność, w obu osiedlach można zaprowadzić te same prawa. Moje prawa. Zaś kiedy już jestem u siebie, wokół robi się całkiem domyślnie.
Milczenie oznacza niezgodę.
– Nie potrafię tego jaśniej wytłumaczyć. Nie panuję nad tym darem, nie zawsze umiem go wywołać. Ale jest coraz lepiej. Nie uśmiechaj się tak. Czy każdy kierowca wie jak zbudowany jest wehikuł, który prowadzi?
– Dobrze już, dobrze - śmieje się Beata. - Ale ja nie czytam w twoich myślach, więc powiedz czego słuchamy na kolację.
(Beata to moja żona. Początkowo mężem miał być Grześ, ale Klinika Dîir wezwała go do siebie. Wreszcie pozwolono mu na staż, obserwację reanimacji, może zważy te swoje domorosłe trupy. Musiał opuścić zajęcia. I oto padło na mnie.)
– Strawińskiego?
Strawiński może oznaczać Pietruszkę, ale może się też kojarzyć z dowolną potrawą. Tak jak Prokofiew kojarzy się tylko z Pomarańczami. Czajkowski z Orzechami. Smetana ze Śmietaną. Brahms z Kuchnią Węgierską. Mendelssohn ze Szkocką Owsianką. Ravel z Wodą. Schubert z Pstrągiem. Rimski-Korsakow z przepysznym rosołem na Koguciku. Gdy kończą się nazwiska, kosztujemy terminów muzycznych: fermata to fermentacja, con fuoco podgrzewanie na sporym ogniu, staccato stek. Potem możemy bawić się skojarzeniami skojarzeń, następnie tych skojarzeniami i dalej da capo al infine.
(- Teoria Crowleya - obwieścił Promotor zanim wyekspediował nas w podróż poślubną do VR- Halli. - A może hipoteza. Wręcz spekulacja. Czy też mrzonka Crowleya! Którą - niemniej - moi studenci powinni poznać… )
Nie mogłem się nawet wybronić od eksperymentu tym, że muszę stawiać się w bankowej neurogiełdzie, bo Promotor miał dla nas VR- Hallę, świeży zakup Uczelni. Czas tam płynie odmiennie, po innych niźli te znajome krzywiznach. Nie wiem ile czasu minęło na zewnątrz, w środku celebrowaliśmy już z Beatą czwartą rocznicę ślubu. Przez pierwszy rok stale się kłóciliśmy na temat teorii Crowleya, przez drugi prawie nie odzywaliśmy się do siebie, w trzecim z wolna zaczęliśmy się godzić z tym, że jesteśmy sobie pisani. Kto by przypuszczał, teraz zaczyna nam się to podobać.
(- Teoria Crowleya? - zapytał Szymek. - Czyli co?
– Rzeczywistość dąży do samowypełnienia - wyszeptał Promotor a my nadal niczego nie rozumieliśmy.
– Zobaczycie naszą młodą parę w akcji - wyjaśniał. - On i ona. Są obcy. Ale tam staną się sobie bliscy. Dlaczego? Horror vacui. Biernat i Beata odczują brak stada, zauważą siebie i sami staną się stadem. Zespołem norm. Ogółem decydującym i postrzegającym. Pamięcią zbiorową. Światem. Kosmosem.
Ilustracja: anchel
Ilustracja: anchel
– To raczej sprawka libido i konieczności utrzymania gatunku - powiedział Szymek. - Jeśli połączylibyśmy tam wrogów, pozabijaliby się zanim trzeci kur by zapiał.
– Bardzo prawdopodobne - odparł Promotor. - Ale nie o to Crowleyowi chodziło.)
Ile lat temu to słyszeliśmy? Czy szesnaście? Osiemnaście? Rzeczywistość wirtualna stała się faktyczną. Nie możemy mieć dzieci. To martwi. Łapiemy się na tym, że zapominamy, iż w VR nic nie jest naprawdę. Nawet muzyczne menu jest tylko komendą do komputera, który drażni odpowiednie nerwy, wywołując w nas sytość.
– A jeżeli nas zostawili? - zapytała pewnego dnia Beata. - Jeżeli o nas zapomnieli? Tam mogła zdarzyć się wojna.
Zagubionym. Nie wiem już czy tam denotuje zewnętrzność czy wewnętrzność, prawdę czy fałsz, zero czy jedynkę. Nasze małżeństwo zostało wybudowane w świeżym habitacie, bez odwołań do przeszłości. Nowe rekwizytorium, nowe barwy. I zero zmian. Zero nowości, zero książek, multimediów, informacji. A wspomnienia nie żyją wiecznie. My i tylko my, dwa pokoje, kuchnia, łazienka, komputer dawkujący melodyczne papu, to razem siedem. Początkowo barwę wanny zwaliśmy lemorową, od sieci sklepów Le More, gdzie można było kupić spodnie w charakterystycznym odcieniu turkusu. Ale kiedy pamięć wyrzucała z naszych umysłów najmniej potrzebne skojarzenia, by skupić się na najważniejszych, zapomnieliśmy o sklepie, nazwie i turkusie. Lemor. Za wiele lat przyjdzie stado wygłodniałych lingwistów, aby zachodzić w głowę skąd to. Skąd co? Minęło trzydzieści lat, starość weszła z nami w bliższą komitywę, zaczęliśmy przeżuwać sens naszego trwania.
– Pamiętasz Robinsona Crusoe? - pytam. - Miał nadzieję na ocalenie.
– Robinson to fikcja - warczy Beata. Zazwyczaj wścieka się, kiedy podnoszę ją na duchu. Sądzi, że uznaję tym samym, że jest powód do podtrzymywania na duchu. A ona chciałaby zapomnieć o możliwości klęski, przemilczeć ją. - My jesteśmy prawdziwi.
– No cóż, nie wydaje mi się byśmy mogli temu zaradzić.
„Gatunek ludzki masz przerwać!”, powtarzam ale z czasem mantra mi się miesza. Gatunek ludzki ma przetrwać? Gatunek ludzki ma wytrwać? Dotrwać? Potrwać? Trwożyć się? Tworzyć się? Spotworzyć się? Do kiedy, do czego? Gatunek ludzki mam wyrwać? Mam przerwać? Dlaczego nie możemy przerwać eksperymentu?
– Stado jakich lingwistów? - Beata przechodzi w ton kpiący. - Tu nikt nie przyjdzie!
Tam stało się nierealne. Czterdzieści sześć lat. Zastanawiam się nad modelem teoretycznym naszej pułapki. Przypominam sobie (o dziwo!) stary podręcznik do egzaminu na prawo jazdy. Trzy pojazdy zbliżają się po osobnych torach do centrum skrzyżowania w kształcie litery Y i nie wiadomo kto ma jechać pierwszy, bo ktoś wyrwał znak pierwszeństwa przejazdu. Rozwiązanie było poza systemem: uprzejmość. Jeden z kierowców musiał okazać uprzejmość i dać znak ręką pozostałym, żeby ruszyli. A jeśli wszyscy trzej machnęli życzliwie dłońmi? Absurd. Pięćdziesiąt osiem lat samotności we dwoje to też absurd. W siedmioro. Jeżeli my jesteśmy prawdziwi, to tamci są fałszywi, a skoro tak, to nie mogli stworzyć nam świata.
– Czy można zbudować system, który zamknie się sam w sobie? - próbuje Beata. - Czy można schować się we własnej kieszeni? Czy mysz może nakarmić się własnym ogonem?
– Dlaczego powiedziałaś „mysz"? - żachnąłem się. Byłem już stary, pomarszczony i wredny. Ale myszy pamiętałem.
– Musimy sprowadzić tu kogoś z fikcji - powiedziała Beata. Fikcją nazywaliśmy „tam”. - Byle zniszczył ekran nad nami.
Właśnie minęło sto szesnaście lat. Bez żadnych hucznych kłótni.
– Jesteśmy jak dyrektor banku. Wszedł do skarbca a kraty zamknęły go w środku. Pokonany przez własny wynalazek.
– Dlaczego powiedziałaś „bank"?
Kiedy kilka godzin przed snem odtwarzamy skojarzenia w słabnących mózgach, na rzucone przez mnie hasło „nóż” Beata nie odpowiada „chleb”. Mówi „gardło”. Mija rok sto dwudziesty. Potem idziemy spać. Nie wiemy czy człowiek może żyć tak długo. Nakrywamy się kocami. Sto czterdzieści. Kocami? Jeszcze jeden byt zawieszony. Sto ile? Potem blask w oczy.
– Kochani, nie uwierzylibyście - mówi ktoś, kogo przypominam sobie jako Szymka. - Ale wszystko jest nagrane. Beatka podrzyna Biernatkowi gardło gumową rybką. A jednak o to chodziło Crowleyowi?
« 1 3 4 5 6 7 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Morbus Sacer, cz. 5
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 4
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 3
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 2
— Krzysztof Bartnicki

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.