Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Krzysztof Bartnicki
‹Morbus Sacer›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorKrzysztof Bartnicki
TytułMorbus Sacer
OpisKrzysztof Bartnicki, rocznik ’71. Humanoid, anglista. Aerobiont, czekoladożerca, whiskyfil. Pracuje w Katowicach, ale sterem (marzeń) orientuje się na Wrocław. Rodzinnie zdyscyplinowany: jednokroć żonaty, dwakroć dzieciaty, po trzykroć szczęśliwy. Z utęsknieniem czeka krzyżówki Joyce’a z Dukajem. Póki co, sam goni własny ogon w zwodliwych kazamatach Logorei.
GatunekSF

Morbus Sacer, cz. 1

« 1 2 3 4 5 6 10 »

Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 1

(Matce nie odpowiadały ich standardy moralne. Waszym też podobno niczego nie brakuje.)
– Czego spodziewa się pan po [… ]?
– Ufam, że [… ] pozwoli mi doskonalić się zawodowo. Wiem, że dewizą [… ] jest hasło [… ] a to właśnie zwerbalizowanie mojego pomysłu na życie. Chciałbym stać się częścią wielkiej rodziny [… ].
(Co za brednie. Chciałbym przywrócić siostrze pojmowanie świata. Mojego, bo swój pewnie zna na wylot.)
– Jaka pensja by pana zadowoliła?
– Największą satysfakcję sprawi mi sama możność pracy w [… ]. Zdaję sobie sprawę, że dopiero zaczynam, a na początku nie mogę zarabiać tyle, co doświadczeni pracownicy. Ale wiem też, że jeżeli będę wydajnie pracował, bank to dostrzeże i godnie opłaci. Tymczasem decyzję o wysokości uposażenia pozostawiam państwu, niemniej żywię nadzieję, że nie będzie ono niższe niż suma wykazana na dole strony dwudziestej drugiej.
(Szelest papierków. Miny, z których nic człeku nie wyczytasz. Tak jest. Sześć tysięcy, dupissimos. Mogę pozwolić sobie na grę na nosie, na nienaturalne frazesy, których uczą w mądrych podręcznikach z serii „Jak się sprzedawać aby się nie kurwić"; w końcu to wy zgłosiliście się z ofertą do mnie, nie ja do was.)
– No cóż, wydaje mi się, że wyrażę opinię wszystkich tu zgromadzonych, twierdząc, iż rekomendacje i dokumenty, które pan przedłożył wskazują na to, że sprawdziłby się pan w…
(Mniam, mniam. Uwielbiam zdania pokrętnie złożone.)
– Do czasu uzyskania samodzielności operacyjnej pana bezpośrednim przełożonym będzie [… ]
(Od razu podłączyli mnie do neurogiełdy. Żebym się przyzwyczajał. Mam trzeci stopień dostępu a cyborg przy wejściu nie szczerzy już wrednych komunikatów na mój widok. Może byłem przeczulony? Cyborgi się nie szczerzą.)
– Bandyta na dziewiątej - podpowiada.
Widzę go. Milion z Azji zabłąkał się bezpańsko, nie wie w co się inwestować. Muskam ikonę sugestii przy południowym interfejsie, cicho, może nikt nas nie wyniucha. Proponuję usługi banku. A jednak nie jestem sam. Kolega z Niemiec, jeśli nie zmyśliłem końcówki loginu. Bije mnie oprocentowaniem. Ale dzisiaj jestem silny, czuję się wielki, wiem, że sztuczka kusa chce przejąć azjatycki kęs, by nim finansować jakieś podejrzane stacje metra pełne menelstwa i prostytucji. Lojalnie powiadamiam o tym Azję. Niemiec wycofuje się, nie chce wnikliwych pytań. Skąd wiedziałem? Umiem czytać w cudzych myślach. Nie zawsze, nie wszędzie, są wszak takie dni, że żaden Niemiec, żaden nikt, nie osłoni się przede mną.
(Kiedy nie mają dużo do roboty, myśli wypadają ze służbowych trajektorii. Przypominają co widziałem po pracy.)
Fír chlaimh. Czyli: szermierze. Widziałem Szermierzy. Opowieść teatralną. Ordynatorzy jednostek leczniczych dla pletory alfabetycznych poplątań świata (przykład: astenie, blokady, czaszkogardlaki, depresje, epifazje, frenie, ginandromorfizmy, histerie, inwolucje białkowe, jaźniowstręty, kompulsje, lewitacje zen- somatyczne, manie, nerwice, obskurie, psychozoria, rzucawki, skotofagozy, traumy, ubytki genowe, wirusy układowe, yindi czy zwłóknienia) pragną w ramach terapii oswajać chorych z prawdziwym światem. I vice versa: w ramach edukacji. Na przykład Ulicznym Teatrzykiem Debilikiem, nazwa użytkowa. Treść widowisk niezbyt ważna, uważna, poważna, ale ludzi wiedzie tam nie głód estetyki lecz jej chory kuzyn: ciekawość. A więc pisuje się po godzinach tandetne historie, pacjenci zbijają się w kupę trupę, mówią co im przynależne, raz coś przepomną, raz dodadzą. Warto zadziwić tych normalnych. Od stopnia zadziwienia zależy, ile wrzucą do puszki, a tak, szpitalom każdy pieniądz się przyda. Utrzymają się bez konieczności cięcia etatów, bo każdy cięty etat to cięta korona czaszki, lobotomia za lobotomią, prowizoryczne łatanie niełatalnego i opuszczanie go na wolność. Czy któryś z "lżejszych przypadków” odwiedził kiedykolwiek UTD, żeby zobaczyć dawnych kompanów? Mnie UTD przyciąga, bo chcę na własne oczy przekonać się, że nie tylko moja siostra została zgwałcona i porzucona przez rozum. (Dziwny wyraz: „rozum”. Nawet ci, którzy go nie mają potrafią wyskrzeczeć z siebie: „Rozumiem”. Można też uznać w kimś rozum, gdy powie się: „Masz rację”. Etymologicznie ratio jest pokrewne liczeniu, jeżeli dobrze pamiętam. Powinniście zobaczyć niektórych z tych niby szaleńców w akcji, jak w wyłomie sekundy dokonują wielowarstwowych obliczeń na liczbach szesnastocyfrowych. Muszę ich kiedyś odwiedzić za kulisami?)
Koda widowiska. Bęcwałek z pokrzywionymi ramionami: narrator. Kiwa się w miejscu, z powodzeniem lekceważy sylaby słaboprzyciskowe.
Ciała nie chcieli i mensy nie znali,
Ni krwi, fermentu, ni gleju, ni płynu;
Mózg dała macierz a duszę im genom,
Krew dał im donor, biopsję zgrał igielnik.
Coś na karykaturalne podobieństwo którejś z edd. Potem lament kogoś na karykaturalne podobieństwo ludzi (czworaczki żeńskie zgodnie wyklęte progerią). Wyją do rekwizytorium księżyca i kilku chmurek z tektury jak to im biedno i chłodno. Pielęgniarka daje im dyskretny znak, żeby usunęły się ze sceny. Trzy wychodzą za kurtynkę, jedna zostaje, zapamiętana w wyciu. Wśród widzów poruszenie. Najciekawsze są właśnie te momenty kiedy akcja wymyka się scenariuszom a choroba pasom. Dwóch mocnych panów wyciąga karykaturę pod ramiona. Bęcwałek próbuje tuszować, ma bladą twarz, może coś z przemianą aminokwasów, stara się, stara, może obiecali mu dodatkową syntezę białka w żyłę, i czeka, i ślini się niczym dziecko do maślanego cukierka, i dla tego cukierka gotów jest nawet mówić składnie, skupiać się na akcentach. A może i sztuki, sztuczki - w ramach oszczędności - też wyrabiają pacjenci a kitlowi tylko wyrywają je z dyktafonów i eskortują na papier?
Wiem gdzie szczęście rośnie, gdzie los nasz się mieni!
Szermują nami, szermują do czasu.
Z naszych oczu rosa, co doliną spada,
U studni powiek wciąż los nasz się zlicza.
Na deski wbiega poczwar z przepotężnym Downem. Down to zresztą najmniejszy z jego problemów. Piszczy przeraźliwie „szermują, szermują”. Ciekawe. Szlagwort? Zanotuję. I nagle ludziom szyje indorkują, żyrafieją. Chcą wszystko zobaczyć. Down dostaje jakiegoś ataku. Ślini się, zwija w sobie, wykonuje nieprzystojne gesty i piszczy, wciąż piszczy. O tak, pełno żyraf i indorów. Na scenę wdrapują się ochroniarze. Down zrzuca białą, płócienną koszulę, nie wiadomo skąd nóż w jego oszalałej dłoni. Wdech, pot, indorki, robi się coraz ciekawiej. Ochroniarze oglądają się, chyba nie bardzo wiedzą co robić. Down rzuca nożem w tłum, kilka niewiast z widowni trafia w krzyk. Ochroniarze błyskiem dopadają poczwara, ten nagle nieruchomieje, potem kłania się publiczności. Nóż był gumy. Tłum nawet nie zauważa, że kretynki kręcą się wśród niego i wystawiają pod nosy prośbę o banknoty. Więc to tak, ten szał został wyreżyserowany. Ale są oklaski, bo efekty specjalne też znajdują uznanie. Wykreślam z pamięci „szermowanie” i zrzucam banknot na pożarcie. Wyobrażam sobie, że wszyscy opętani umysłowo są zbiorem, że to jeden organizm, szalony pleń, i gdy pomogę któremuś z tych braci moich najgorszych, siostrze swej pomogę. Ale banknot jest możliwie najmniejszego nominału. Szalony to ja nie jestem.
(- Kłamiesz - mówi Grzegorz z lekkim uśmiechem. - Ludzie nie potrafią czytać w myślach. Może we własnych, ale i to z niewielką korzyścią dla cywilizacji.
Odpowiadam mu, że to jak gdyby część układanki. No, ta cudza myśl. Na przykład: słyszysz głos, dostrzegasz mowę ciała, rozpoznajesz blask źrenic, dobór słów, kojarzysz podświadome sygnały - i widzisz charakterystyczną łasiczkę w pętli rąk kobiecych. Ach tak, dumasz, więc cała układanka to Dama z łasiczką. Mniej więcej tak czyta się w obcych mózgach. Nie potrafię tego jaśniej wytłumaczyć. Nie panuję nad tym darem, nie zawsze zdołam go przywołać. Ale jest coraz lepiej. Nie uśmiechaj się tak. Czy każdy szofer wie jak zbudowany jest pojazd, który prowadzi? A wiesz, Amerykanie przeprowadzili niedawno eksperyment z myszami. Zamykali je w labiryntach porozdzielanych tak, że gryzonie się nie widziały. Kontaktu zero. Kiedy metodą prób i błędów rozpoznały drogę wyjścia, przekładano je do labiryntu partnera. I w trzech przypadkach na sto biały cwaniaczek kojarzył rozkład ścieżek w nowym labiryncie, jakby gościł w nim od dawna. Czyli jak? Telepatia czy błąd statystyczny? Błąd, skrzyknęli od razu naukowcy i powtórzyli eksperyment. Ponownie trzy na sto: te same myszy. Ulubienice losu.
« 1 2 3 4 5 6 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Morbus Sacer, cz. 5
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 4
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 3
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 2
— Krzysztof Bartnicki

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.