Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 15 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Krzysztof Bartnicki
‹Morbus Sacer›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorKrzysztof Bartnicki
TytułMorbus Sacer
OpisKrzysztof Bartnicki, rocznik ’71. Humanoid, anglista. Aerobiont, czekoladożerca, whiskyfil. Pracuje w Katowicach, ale sterem (marzeń) orientuje się na Wrocław. Rodzinnie zdyscyplinowany: jednokroć żonaty, dwakroć dzieciaty, po trzykroć szczęśliwy. Z utęsknieniem czeka krzyżówki Joyce’a z Dukajem. Póki co, sam goni własny ogon w zwodliwych kazamatach Logorei.
GatunekSF

Morbus Sacer, cz. 1

« 1 4 5 6 7 8 10 »

Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 1

– Do zakończenia kwarantanny nie powinni zbliżać się do luster - mówi ktoś, kogo przypominam sobie jako Promotora. - Procedura jest zresztą znana. Nie, nie o to chodziło Crowleyowi. Ta teoria sprawdza się w warunkach idealnych. Psychika ludzka nie jest idealna. Pęka, a wtedy w ruch idą noże, agresje, odczucia poboczne, zboczenia. Gdyby psyche nie pękła, to tracąc ostatnie wspomnienia uwierzyliby, że VR to jedyna obiektywna prawda. Stworzyliby prawdę. Rzeczywistość sama z siebie wypełniłaby luki w ich opustoszałych głowach.
– Przecież podglądaliśmy ich - mówi ktoś, kogo przypomniałem sobie jako Szymka. - Znaliśmy inną prawdę.
– Dla Crowleya - mówi ktoś, kogo przypomniałem sobie jako Promotora - nie istnieje logika, której obserwator nie byłby jednocześnie jej uczestnikiem. Jeśli istniejemy w świecie X, tedy obowiązuje nas logika X, czy nam się to podoba czy nie. Jeśli z dowolnych względów, ograniczeń percepcji itepe, nie odkrywamy logiki, wówczas logiką X musi nazywać się ogół tego, co zdołamy dostrzec. I logika ta będzie kreować świat X niezależnie od swojej kompletności. Ergo każde zdarzenie jest logicznie reprodukowalne czasoprzestrzennie na tyle obiektywnie i kompletnie, na ile zgodzi się ogół obserwatorów.
– Reprodukcja to czy imitacja? Konstrukcja? Przecież istnieją światy bez obserwatora! Światy połączone, których systemy logiczne mają część wspólną. Czy Crowley przedstawił jakiś model matematyczny czy tylko tak sobie filozofował?
Rybkę kojarzę, gumową o wiele, wiele gorzej. Zegar cofa się, wspomnienia wracają na miejsce. To boli.
– Słabo mi - jęczy Beata. Odprowadzają nas z VR- Halli. Szymek mówi, że przeżyliśmy ciężką godzinę. Promotor patrzy na mnie uważnie. Potem, potem. Wszystko potem, błagam was.
(Kiedy próbowałem wyjaśnić mamie teorię Crowleya - nie zrozumiała mnie. Pokiwała głową z niechęcią i wyrzekła coś o ludziach, którzy trwonią czas na głupstwa zamiast zająć się uczciwą pracą. Moja matka była przed wylewem naukowcem. Zajmowała się teoriami wieloprzestrzennymi i Crowleya miała pewnie w małym palcu. Teraz w palcu ma jedynie tkankę skórną, mięso i krew serdeczną zero er ha minus.)
• • •
– Część układanki. Cudza myśl. Słyszę słowa, dostrzegam głośnię ciała, rozpoznaję blask źrenic, dekoduję reguły doboru słów, kojarzę podświadome sygnały - i widzę dobrze znaną łasiczkę w pętli rąk kobiecych. Ach tak, myślę sobie wtedy, a zatem cała układanka to Dama z…
– Dlaczego pan to stwierdza? - przerywa mi Promotor.
Patrzę na niego, próbuję zgadywać. Wydawało mi się, że pytał mnie jak do niego dotarłem. Pewny jestem, że pytał. Przez las. Przez las dotarłem. A teraz kryguje się, że nie wie o co chodzi. Dlaczego tak się zachowuje? Byłem już w owym lesie. Zieleń mysolińska myśli, prymidoński szkarłat szyszek. Zbieram szyszki do koszyka, koszyka dłoni, oto zapłoną, a jedna z nich nawet woła, nawołuje mnie ku drzewu. Oto wspinam się po pniu drzewa, pniu mózgu. Ostrożnie, mimo podniecenia, rozchylam gałęzie. I widzę most. I most za daleko. Stoi na nim wartownik w długiej białej szacie, jaką często natchnienie domalowuje aniołom na obrazach Fra Angelico. Przez ramię ma przewieszony karabin. Pilnuje głównej traktu ruchowego i czuciowego pod drogowskazem „Od rdzenia” i "Do rdzenia”. Schodzę z drzewa, jak wiewiórka, przywitam wartownika, pytam o szlachetne zdrowie, jak dzieci, jak procesy myślowe, czy żona nadal bardzo kocha, jak się wiedzie podstawowej komórce społecznej, jak mija dzień, jak mija noc, jak mija komórka, czy regeneruje się, komórka społecznie mózgowa, co sądzi pan o Enchiridionie Metafizycznym, jak się dzieje niebo nad głową, potem salut i w drogę mi, w drogę. Do rdzenia. Od rdzenia. Do widzenia. Od widzenia. Przywidzenia. Nurzam się w strumieniu pod mostem: pytać ryby jak długo potrwa eksperyment, zagadać starego, mądrego szczupaka w złocie łusek jak długo przyjdzie mi jeszcze mężować Beacie. Proszę igły z modrzewi i blaski z tęczówki, by wróciły logikę, dopóki o niej pamiętam, dopóki ją pamiętam, dopóki Crowley nie przyszedł w czarnym płaszczu, dopóki nie zanucił ciszy, nie zawładnął przeszłością. A woda szemrze, klaszcze, pluszcze, świszczy, trzeszczy i ja ją zrozumiałem. I co teraz? I teraz niby nic?
– Tam, w VR- Halli, przywoływałem pana, profesorze, a pan mi odpowiedział. Żebym się trzymał. Żeby tylko tak dalej.
Nie dosłyszał mnie. Może udaje? Chowa szyszki pod pazuchę? Może ma mnie za wariata?
– Czy sformułował pan już wnioski swojej pracy?
Ano tak. Dlatego tu jesteśmy. Rozmowa kwalifikacyjna, która może mi dać tytuł MBA. Master in Brain Administration. (Dziwny wyraz: „master”. Majster. Mistrz. Maestro. Magister. Czy magister ma coś etymologicznie wspólnego z magią? Mistycyzmem? Gry słowne bawią mnie. Może: Mistyk nauk neuronalnych MNN? Nie, wygląda mało elegancko, jak aplet drugiego rzędu albo nazwa stacji medialnej. Jak CNN z zeszłej epoki. A: Stary kabalista mózgu? Czarnoksiężnik wiedzy kranialnej? Mag zawiadywania mózgami? Administrator maestrii psychicznej? Kosiarz organizacji umysłu? SKK. CWK. MZM. AMP. KOU. Skrótów kolaudacje koślawe. Cerowane wichury karczemne. Mikroskopijne zepsute motylki. Anioły Marii Partenogenetycznej. Ktokolwiek odczytał Urizena? Nie, nie, nie. Później wydumam coś lepszego. Uwielbiam język, znaczenie, mniam, wyraz ust i wyraz z ust. Wszystko zaczęło się chyba w przedszkolu, kiedy przy czytance zamieszały się blisko spokrewnione plozywy wargowe i przeczytałem: „Kwiaty puszczają bąki”. Koledzy się śmiali i czułem się dobrze, w centrum uwagi. Ale teraz nie mam czasu na zabawę. Chwileczkę… Może GUT? Gigant umysłowej taranteli? Daje dość dobre skojarzenie (Grand Uniform Theory, Wielka Teoria Jedności). Ej, uważać! W obecnych czasach każde skojarzenie, każda omyłka, każdy językowy poślizg może znaczyć celową reakcję podświadomości.) Wielka nagroda. MBA. Kupić nie kupić, potargować warto. A jeśli nie potargować, to może ukraść.
UKRAŚĆ.
Wniknąć w cudzą głowę i napić się. Spragnionego napoić. Opowiadam ludziom o tym, że potrafię czytać w myślach a oni mają mnie za szaleńca. Albo wzruszają ramionami. Przykładają mi ręce do czoła w poszukiwaniu zaginionej temperatury. Zmieniają temat. Klepią po plecach. Po powadze. Dowcipkują. „Co ty powiesz? No, o czym teraz myślę, staruszku?” Nie jestem idiotą. Rozmawiałem z Sommą. Innych właściwie jedynie słyszę; rzadko do nich docieram, ale kiedy mi się udaje - oni obracają się pobici własnym zdumieniem, jak gdyby słyszeli za sobą głos zmarłego. Staram się opracować właściwe opisy dla tego, co dzieje się z moją wędrowną myślą ale słowa to tylko słowa, kapryśne kochanki, odchodzą ode mnie, nie zawierając sedna, zawodzą kiedy najbardziej ich potrzebuję. Mimo to kocham je. Kocham słowa.
– Halo, słyszy mnie pan?
(Dziwny wyraz: „słowo”. Możemy słowo dać, zamienić, cofnąć, darować, wypluć, grać nim lub operować, szukać słowa a potem przerwać je w pół i na strzępy, i na darmo, może być słowo wielkie, mocne, pierwsze lub ostatnie, brakujące lub przykre lub pokorne. Do słowa możemy nie dać dojść, jak gdyby było ono jaką odległą przystanią, zazdrośnie strzeżoną. Z mórz niedostępnych słów łatwo wpłynąć do portu dostępnych czynów. Za słowo można trzymać aż się na nie uwierzy. Są słowa prawdy i przysięgi, słowa wielkie, posiłkowe, pokorne, honorowe, wstępne, ważone i wyważone. I puste, puszyste? Czy istnieją gdzieś te naprawdę puste? Bezgranicznie puste? Zapewne. A bezgranicznie pełne? Tych właśnie szukam. Nie czas żałować glos, kiedy płoną myśli. Słowa przez duże S, zawierają nie jeden sens ale olbrzymie pole znaczeniowe, pole jakże żyzne, kipiące życiem i heterozją. Słowa, słowiki, sławy, śliwy, ślimaki, śluzy, śluby, śruby, szrony, szramy, sztaby, stawy, wystawy, warszawy, warsztaty, warcaby, warany, Walezy, walety, woluty, worki, wiorsty, wiosny, wioski, wnioski. Jakie znowu wnioski, kto się wnika, kogo słucham, kto tu?)
– Czy sformułował pan już wnioski?
– Tak, nieomal tak, panie profesorze.
MBA, bomba w górę. Mam konkurencję, oczywiście. Grześ chce zważyć duszę. Szymek chce sprawdzić Chrystusa. Beata chce przetłumaczyć ostatnią książkę świata. A ja chcę zdefiniować Szlagwort Über Alles. Kto zdobędzie Wielką Nagrodę, kto będzie utytułowany MBA, ten zostanie profesorem z oszałamiającą pensją, wystarczająco bogatym, by kreować lepszy świat. By kupić świat swojej siostrze.
– Tak - powtarzam. (Szary Fraktal przypatruje mi się uważnie z ukrycia. Czyha na potknięcie, by roześmiać się Faustem.)
• • •
« 1 4 5 6 7 8 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Morbus Sacer, cz. 5
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 4
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 3
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 2
— Krzysztof Bartnicki

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.