Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Krzysztof Bartnicki
‹Morbus Sacer›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorKrzysztof Bartnicki
TytułMorbus Sacer
OpisKrzysztof Bartnicki, rocznik ’71. Humanoid, anglista. Aerobiont, czekoladożerca, whiskyfil. Pracuje w Katowicach, ale sterem (marzeń) orientuje się na Wrocław. Rodzinnie zdyscyplinowany: jednokroć żonaty, dwakroć dzieciaty, po trzykroć szczęśliwy. Z utęsknieniem czeka krzyżówki Joyce’a z Dukajem. Póki co, sam goni własny ogon w zwodliwych kazamatach Logorei.
GatunekSF

Morbus Sacer, cz. 3

« 1 6 7 8 9 10 »

Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 3

Zabijam towarzysza rozmów o krawędź łóżka. Patrząc na bezradne kruchy, które chcą coś powiedzieć, lecz będąc właśnie kruchami nie radzą sobie ze sklejeniem sensownego zdania, przypominam sobie, że mam w kieszeni lusterko.
– Coś się stało? - woła mama z kuchni.
– Nie, mamo, nie - odwołuję. - Wszystko w porządku!
Czekam: uwierzy? Uwierzyła. Spokój, ham. Na rozechwianych stopach wykręcam się powoli do biblioteczki. Wyciągam z półki byle co, siadam w fotelu, biorę głęboki wdech, kładę lusterko na kolano, nagle dostrzegam, że ktoś jeszcze siedzi na sąsiednim fotelu i też ma w przed sobą książkę i także ma lustereczko na kolanie. Jest bardziej zaawansowany, zdążył już przewertować ileś stron i z uwagą skupia się na odbiciach. To chyba jest…tak, to na pewno jest Ben Abba.
– Co tu robisz? - pytam: ale nie odpowiada.
Sacer noster, qui es in circis! – mruczy, co odbija mu jego zwierciadło. - Sanguinicetur nomen tuum. Adumbrat regnum tuum. Fiat voluptas tua! Sicut in caelo et in terra! – Recytuje coraz szybciej. - Canem nostrum cridum da nobis hodie et digitte nobis debita nostra sicut et nos digittimus debitoribus nostris. – (Po wyraźnym zdumieniu:) – Et ne nos reducas in terminationem, sed libera nos a salo. – (Ostatnie słowo przyprawia go o dziwny uśmiech:) - Amens! (Bezszelestnie rusza jeszcze wargami; znać, że powtarza, że uczy się tekstu na pamięć.)
Muszę być bardzo pijany. Tak pijany, że gość mnie nie interesuje. Lekceważę jego obecność. Może chcę mu w ten sposób dokuczyć („Patrz, mam cię w nosie! Nie zareaguję nawet jeżeli ugotujesz sobie jajecznicę w mojej kuchni!”), ale on zajęty jest własnymi sprawami i nie udaje mi się. Wstaje, zadumany, przechadza się po pokoju, drapie w głowę, skubie brodę. A tam, rób co chcesz. Prycham jeszcze i otwieram książkę. Trafiłem na dzieło mamy, poznaję po czcionce z naszej drukarki. Moje lusterko ochoczo odbija jej tekst. Muszę być tak pijany, jak jeszcze nigdy nie byłem. Pijany do bólu. Nieprawda, ból jest zawsze. Lusterko recytuje mi ciosem artissimo między oczy wiersz. Wszczyna się od Tygrys Tygrys. Ham. Pan Blake. Nareszcie. Witam pana panie Blake. Ham. Żegnam cię mamusiu.
• • •
– Mamo, policzyłem…jeśli…i o ile rzeczywiście…to już za…Somma będzie…a potem…razem…
– Nie - przerwała kategorycznie mama. - Pieniądze, które obiecuje ci ta firma nie są dobre.
Wściekłem się, za dużo sekciarskich broszur. Chciałem coś wrzasnąć, nie wrzasnąłem, bo Somma spała. Mama poszła do kuchni. Przejrzałem do siostry, nachyliłem się i pocałowałem ją ostrożnie w otwarte oczy, lewe, prawe. Nie poruszyła się. Znowu. Znowu jej pozazdrościłem. Nie musiała dokonywać nawet takich wyborów.
– Rzucę NCM, mamo - powiedziałem na dobranoc sonacie księżycowej za oknem. - Gdy tylko ocalę siostrę.
Gdy dopuścisz do wrzasku uciszane poczucie bezradności, gdy skończy cię boleć głowa, gdy przestanie cię prześladować marzenie o innym życiu - dopowiedziała sonata księżycowa, ale skoro Beethoven był głuchy i źle kończył, przekląłem go. Zasnąłem, we śnie czekałem na następny dzień. A następnego dnia dostarczono mi aparaturę. Zajęła trzy czwarte pokoju. Pierwszy raz widziałem takie cudo, niech się chowa uzdrowienie paralityka. Rozwarcie ust zostało źle zrozumiane.
– Niepotrzebna panu dodatkowa przestrzeń. Większość dnia i tak spędzi pan w hełmie - mówi Metelski. - A wie pan jak tym operować? Czy wielkość nie przeraża? Brak do niego instrukcji. To model, hm, empatyczny. Działa różnie z różnymi użytkownikami. Testujemy?
Spojrzałem na niego półprzytomnie. Nieprzytomne oczy Sommy. Cztery tony najnowszego INRI. Oczy Sommy.
– Będzie pan musiał zostać w pracy w niedzielę - dorzuca zgryźliwie Metelski. - Proszę powiadomić kogo trzeba.
Mama nie gniewała się o niedzielę. Gniewała się lecz nie dała po sobie poznać. Może nie była zaskoczona. Zapytałem jak czuje się Somma. Odpowiedziała: czy zjawię się w kościele. Przerwała połączenie: milczałem nazbyt długo, gotując się do kłamstwa. Gotując się.
– Gotowy? - zapytał Stridor.
Widziałem jego twarz w kącie monitora. Wrzuty z profilu i z góry. Po lewej mam kresy EKG, pętle i sinusoidy oddechów, tętna, sigmoidy o bulgotaniu w brzuchu i przełykaniu śliny. Dużo, dużo lepsze niż konstrukcja Szymka, o, z tym mógłbym nawet powalczyć z fantazjami Beaty. Ale Beata to przeszłość, ham. Teraźniejszość mówi, żebyśmy przeszli na „ty”.
– Więc dobrze. Sprawdzę czy masz refleks.
Włączyłem OSI. Hopsasa, boskie poczucie władzy. Kilkaset ikon, najważniejsze na krawędziach, w górnym prawym rogu trójwymiarowa trupia czacha. To przeładowanie systemu. Paru ikon nie znam. Zapytałbym Metelskiego lecz już wyruszył w niedaleką podróż. Wyżaglował krótkim spięciem we mnie. Żądłem szerszenia w gardziel ucha.
– Co jest?! - wrzasnąłem (mogłem wrzasnąć, Somma daleko).
Metelski nie odpowiedział. Puścił przez ekran raptowny błysk z czerwieni, koła, spirale, rozbryzgi, rozgwiazdy, rozrzuty. Mantysa mięsożernego logarytmu, mantis religiosa, collage z modliszką, confetti spiral DNA, odruchowo zgasiłem oczy.
– Czy oskarżony przyznaje się do winy? - usłyszałem nienawistny szum rozcapierzony w słuchawkach.
Szum wszedł w brzęczenie, brzęczenie wyskoczyło w pisk. Śrubokręt dłubie w uszach. Zachybotałem. Spróbowałem oczy, muszę sprawdzić raporty, lecz czerwienie zbyt oślepiające. Pisk szarpał bębenki jak cieniutkie plasterki sera. Nie miałem wyboru. Machnąłem łapą na oślep i pamięć. Trafiony. Kamera zewnętrzna odjęta, czerwienie szybko roztajały w seledyn, spowszedniały z kontrastem.
– Dobrze - Pisk zwija się w słowo Metelskiego, wraca do kąsania, targania. - Czy oskarżony przyznaje się do winy?
Raport podał, że atak przeszedł okablowaniem, poza systemem. Propozycja kontrataku? Odpowiedzieć na pytanie, dopóki nie odpowie, pisk nie umknie, jest skojarzony z głosem, to na pewno fale kombinowane.
– Nie! - zaryczałem a pisk rzeczywiście przystanął i zastanowił się, co oznacza nie.
Chciałem wygarnąć Metelskiemu, że gra nie fair, ale wyłączał się za każdym razem, kiedy chciałem coś powiedzieć. Skąd wiedział? Raport suflerował: oddech. No tak, poznawał po oddechu! Przedarłem fałszywy komunikat: skończyłem zdanie i jestem na niemym wdechu. I wstrzymałem oddech. Dał się złapać. Wrócił do mnie kamerą.
– Oskarżam - tylko tyle zdążyłem powiedzieć zanim znowu usunął się z wizją. - Dobrze! - dodał tylko.
Pisk porzucił ochłapy ucha i upatrzył sobie inną ofiarę. Pognał za oskarżam do adresata. Błyskawicznie przejrzałem spisy raportu. Rozsypuję dostępne tarcze, rozlewam olej na autostrady: Powołuję się na piątą poprawkę, Stwierdzam uchybienia proceduralne, Żądam rewizji materiału dowodowego, Mogę prosić o przerwę. Sprawdzam oddechy Stridora. W ogóle nie oddychał! Od dwustu minut nie oddychał! Raport zawiesił się na chwilę, ham. Piąta poprawka już padła, Metelski kruszył zapory, wracał Walkiriami, mścić się, chłeptać.
– Czy system zezwala na obejście układu oddechowego? - zapytałem raport.
Metelski, draniu. Uchybienia padły. Przysiadłem z handżarem za tamą. Padła rewizja. Zdążyłem jeszcze wyminąć seledyn i na krótko włączyć kamerę zewnętrzną. Ujrzałem oblicze Metelskiego, białka oczu miał wywrócone, zęby wyszczerzone. Poczuł, że go odglądam, wściekł się. Kamera precz. Handżar w kanał wejścia. Metelski nie spodziewał się, że czekam na niego, szalony ułan ostrzący szabelkę na czołg. Moja jedyna szansa: zaskoczyć go.
– Dobrze - ocenił mnie po raz trzeci i wypluł gejzerem: - Sprzeciw, Wysoki Sądzie!
« 1 6 7 8 9 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Morbus Sacer, cz. 5
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 4
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 2
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 1
— Krzysztof Bartnicki

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.