Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Krzysztof Bartnicki
‹Morbus Sacer›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorKrzysztof Bartnicki
TytułMorbus Sacer
OpisKrzysztof Bartnicki, rocznik ’71. Humanoid, anglista. Aerobiont, czekoladożerca, whiskyfil. Pracuje w Katowicach, ale sterem (marzeń) orientuje się na Wrocław. Rodzinnie zdyscyplinowany: jednokroć żonaty, dwakroć dzieciaty, po trzykroć szczęśliwy. Z utęsknieniem czeka krzyżówki Joyce’a z Dukajem. Póki co, sam goni własny ogon w zwodliwych kazamatach Logorei.
GatunekSF

Morbus Sacer, cz. 3

« 1 7 8 9 10 »

Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 3

Jego krótkie zdziwienie spowolniło atak kilka razy. Puściłem się z handżarem za głosem, sprzeeeeciiiiiiiw…próbując nie zawrócić uwagi na odradzający się pisk, zapowiedź tortury, rosnącą w siłę lawinę…wyyyssssooooki…odseparowałem falę dźwiękową…sąąą…wreszcie dojrzałem gdzie podział, gdzie podzielił się oddech, raport melduje…ąąąąą…wróg oddychał przez okablowanie i dlatego system go nie czytał…ąąąąądzie! W jednej chwili gejzer rozpalił mi skórę na twarzy, rozwarł szczęki i zaczął wędzić aortę. Rozwyłem się, powróciły czerwie, czerwienie, bezczelne w swojej jaskrawości, zawaliła się tama, raport dostał rozkaz cięcia oddechu, a nie był tak szybki jak przeciwnik, a pisk, rozbestwiony inkwizytor odbudował uszy tylko po to, by je znowu drzeć, wiadro lodowatej wody na skazańca, na zastrzępy, gejzer rozpoczwarzył się, głównym ogonem wbił w serce, indykator EKG oszalał, może tylko mi się zdawało, przecież nie mogłem dostrzec wskaźników, nie mogłem? Handżar przerwał z uwięzi, uskoczył z rękawicy, zawył, zawyłem, gejzer zapanował serce, spasiony przysiadł na moment, i oczy, oczy same się rozchyliły, kiedyś tak się bawiłem: jak długo zdołam przetrzymać spojrzenie słońca, a teraz patrzyłem w oszalałe, czerwone blaski, ham, bez łez widzę jedynie dwie ikony: trupią czaszkę oraz kciuk celowany w dół. Raport jakoś zdołał odciąć oddech Metelskiemu, jeżeli zginiemy to razem, ale ja pierwszy, gejzer znów był głodny, płuco, tak, objada płuco, wiem, kciuk znaczy Sprzeciw przyjęty, że to poddanie się, rezygnacja, minorowe en cas d’empechement. Zamknąłem oczy, i oto słońce znów zwycięża, zwycięża mnie jak zawsze, przeklęte, strumień łez zamiesza się z sinusoidą jakiegoś wykresu i mknie od lewego do prawego wyrównania z dwoma niewidomymi, obryzgując mnie wypłynną stalą po okopconych powiekach, a Metelski już się zdziwił, że coś kłuje w system pneumatyczny, i już się domyślił, gejzer zmienił się w bazyliszka, bazyliszek wymęczył Ezrbodozdrab, przystawiłem lustro łzawej soczewki, czytam, było: Bardzo dobrze, więc jestem dobry, jestem szybki, w ogóle jestem, ale co z tego, przegrywam, rękawica mknie do ikony kciuka. Przegrać! Urwać nareszcie ten pisk, ten błysk, ogień, stal, skończyć wszystko! (Dziwny wyraz: „wszystko”, nie znaczy zupełnie nic.) Nie mam pojęcia czy to palec wymknął się woli, czy podświadomość nie przyznała się do grzechu porażki, tak czy nie tak, coś na przekór wraziło się w ikonę czaszki, prask! z prostej, z hukiem, że gwardia ginie ale nie poddaje się, z satysfakcją, że słońce wygrywa ale sprzeciw oddalony! I nagle: Świetlistość. Ciemność. Cisza.
• • •
– Obrrraszny jeszszbech - Gdzieś z oddali usłyszałem prześwitujące promyczki głosu.
Wracałem ciasnym tunelem górniczym, zakrzywiony, grzęznąc po kolana w mule, krztusząc się mokrym pyłem, obrywając w głowę opadającymi od stropu wyszczerzonymi soplami kotew, ścierając skórę ramion o wąskie ściany chodnika, raptem głos powalił mnie na spąg, zwlókł do windy o sfatygowanych, drewnianych klockach hamulców, przeciągnął jak skazańca za koniem, wyjeżdżano, wypełzano, wyciskano mnie na powierzchnię, powoli, a potem szybciej, i coraz szybciej, i jeszcze szybciej. Powierzchnia.
– Jak się czujesz? - Głos ciągle należący do Stridora poklepywał mnie po policzku.
Dotrzymywał mnie pod ramię. Już lepiej. W głowie szum, biały szum, ale umiem utrzymać się na nogach. Pokój. Krzesło, pajęczyna. Lampek. Oczy. Płuca. Penis. Falowanie powietrza bez zmian, grzejniki. INRI. Jest i mój kochanek.
– Dlaczego jestem odważny? - Nie ustępowałem.
– Nic takiego nie powiedziałem. Refleks masz niezły. Z techniką słabo ale to kwestia ćwiczeń. Zalecam dalsze treningi ze Swedenborgiem. Dwa dni nie wystarczą. (Bez odbioru.)
Bez odbioru? Żeby było jasne, gnoju. Jestem lepszy od ciebie. Nie doskoczyłbyś do mojego IQ nawet w siedmiomilowych butach. Muszę cię tolerować, bo twoje zabawki są sprawniejsze niż moje. Zabawki zmieniają właściciela, casus Szymka. Muszę z tobą pracować, bo muszę w ogóle pracować. Nie pamiętam co zrobiłem, co filmowano, co komu powiedziałem, a przede wszystkim czym sen różni się od nie-snu, po której stronie bezpiecznie, po której czytać myśli, gdzie separować je od fałszywek. Alicja z Innej Strony Lustra ma zbłąkaną minę, ham, ale kiedy się odnajdzie, zadrżą królestwa! I muszę się napić. Stakka bo też się przyda. Metelski mówił: Swedenborg? Przeglądałem Swedenborga poszukując Szlagworty. Teraz on mnie poszukuje. Nałożyłem rękawice, ham, hełm. Odruchowe pacnięcie w klepsyderkę. Co takiego? Jeszcze raz ikona klepsydry. Środa?! Wertuję pamięć: niedziela? poniedziałek? wtorek? Nic. Kartki wyrwane. Wzdrygnąłem się. Dopadłem Metelskiego, gdy tylko włączył się do sieci ogólnej.
– Co mi zrobiliście?
– RTFM. Czy wyciągnąłeś wnioski z niedzieli?
– Dlaczego tak dziwnie zadziałała ikona czaszki?
– Nie wolno rebutować przy maksymalnej mocy systemu. Najpierw wyłącza się kilka aplikacji.
– Ale dlaczego?
– Żeby nie pomieszało w głowie.
Nic. Nic. Nie przeżyłem niedzieli. Nie istniałem w niedzielę. Stridor wyłączył się i zablokował dostęp. Swedenborg? Dwa dni? Nic. Pustka. Nie było poniedziałku, wtorku. Spytałem raport o te trzy dni skreślone z życia. Wyświetlił kalendarium: jest niedziela, 1600 VRT, sala sądowa, adres taki a taki, rozprawa trwała do późnej nocy i nie wróciłem do domu. Emalia do matki z przeprosinami. I poniedziałek, ćwiczenia ze Swedenborgiem. I wtorek, ćwiczenia ze Swedenborgiem. Przewiń. Zauważyłem, że myśląc o Swedenborgu, przyciągałem do siebie drobne opiłki przeszłości, napawane, spawane, klejone w większą organiczną masę, rzucające się magnesowi na szyję, bożnie całowane okruchy, unoszone z podłogi, reformowane w gleń. Pamiętać, pamiętać, i jeszcze raz pamiętać. Rozbolała mnie głowa. Mój ojciec powiedział kiedyś podczas kazania wtórej Thelemy, że ból jest po to, aby się nim dzielić. I miało to coś wspólnego z Crowleyem. A może Swedenborgiem?
– Ból to potężna instytucja, silniejsza niż którykolwiek kościół. - (Przypomniałem sobie strzępy z Metelskiego.) - Ale nie możesz wiecznie się za nim kryć. Drugie prawo Crowleya: bzdura. Apokryf. Herezja. Sekta. Schizma. Schizmofrenia. Kto wie, może napiszesz książkę o cierpieniu? Staromodną, bez multipodań, synestezji? Podobno nie da się opisać bólu: jeżeli jest prawdziwy, brak siły na opisywanie, a jeżeli jest siła, brak prawdy? (Koniec strzępów, eworsja wypomnień, dywersja zmyśleń, roztrzepana synkrazja motylków nad łąką: kolorowo i bez ładu.)
– Czy niedzielna rozprawa była nagrywana? - pytam raport.
– Tak. (Dziwny wyraz, ham: „tak”, krótki, jeszcze się porządnie nie zastanowił czy wyjść z gardła czy nie, a już zgadza się na wszystko, przyklepuje mętne przymierza, zatwierdza poronione pomysły, sankcjonuje niesprawiedliwe wyroki, zaczyna przydługie kampanie wojskowe, te naiwne trzy literki, jedna sylabka kuciapka, przy czym spółgłoski można olać, przecież są bezdźwięczne (chociaż strasznie nerwowe i wybuchowe), nie mają głosu, jak dzieci i ryby, cóż pozostaje na polu bitwy, samogłoska A, słaba, zła (nie E lekceważące, O dominujące, U straszące, Y kłamliwe, I kpiarskie), symbol rozdziawiania imbecyla nad talerzem krewetek. A Szwedzi tym słowem dziękują bogu za mętny przywilej życia, ham. Szwedenbog.)
– Wypuść na wizjoner.
Monitor rozpłodnił się kojącym błękitem oceanu, rozlał po krawędzie, rozszumiał, pstryk, wymienił na holokonstrukt sali sądu. Stoję przy Metelskim, odmawiamy ostatnie wskazówki. Nadal nie wiemy kto tam przeciw nam. Przeciwnicy nadają sygnał wejścia. Bracia Vodd, Simm i Fasil, informuje Stridor. Ściślej rzecz ujmując, bracia syjamscy. Połączeni mózgami. Koszmar, mówię. Wcale nie, zaprzecza Stridor. Simmowi usunięto lewy płat skroniowy, więc to on prowadzi bezpośredni atak, ja się nim zajmę, mówi Stridor, twoim zadaniem będzie ochrona przed Fasilem. No, chociaż próba obrony. (Zasrany zadufku, myślę.) Ten Fasil nie ma prawego płata, jest niesamowity w grach słownych. Owszem, warto się go bać. Wie, że jesteś nowy. Pamiętaj, nie zwracaj uwagi na rozprawę, to moja działka, tylko rozpraszaj Fasila. Ale to nie jest zabronione, pytam. Co takiego, Stridor. No, wpuszczanie na salę, waham się nad rzeczownikiem, upośledzonych. Kpisz, pyta Stridor, są bardzo dobrzy, zresztą zabronione jest tylko jedno: porażka, sąd przybył, do roboty, w imię narodzin Boga.
– Sprawa numer F10A1034F64529E11 - odzywa się komputerowy skład sędziowski. - Tajne. Werdykt zwykłą przewagą. Czy strony stawiły się?
– Tak - mówi Stridor i podaje kod identyfikacyjny.
– Tak - słyszę z ławki przeciwnika. To może być Fasil Vodd.
Werdykt 20-20. Celuję w ich obwody handżarem, rozpościeram standardowe tarcze. Raport mruga nerwowo, niewyraźnie odczytuje funkcje życiowe bractwa, pewnie je zagłuszają.
– Sprawa dotyczy spłaty należności szesnastu milionów złotych z pliku wekslowego.
Perspiruję, nie pojmuję jeszcze tych kwot. Rozumiem czterysta: stypendium. Mnożnik czterdzieści tysięcy, to grubo ponad trzy tysiąclecia. Tak długo nikt nie studiował. Tak długo nikt się nawet nie modlił, żadna religia tyle nie wytrwała.
– Wysoce zintegrowany sądzie - pieszy Stridor, - strona pozwana wnosi o zmianę kwalifikacji czynu na spłatę należności w wyżej wymienionej wysokości z wątpliwego pliku wekslowego.
« 1 7 8 9 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Morbus Sacer, cz. 5
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 4
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 2
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 1
— Krzysztof Bartnicki

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.