Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Krzysztof Bartnicki
‹Morbus Sacer›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorKrzysztof Bartnicki
TytułMorbus Sacer
OpisKrzysztof Bartnicki, rocznik ’71. Humanoid, anglista. Aerobiont, czekoladożerca, whiskyfil. Pracuje w Katowicach, ale sterem (marzeń) orientuje się na Wrocław. Rodzinnie zdyscyplinowany: jednokroć żonaty, dwakroć dzieciaty, po trzykroć szczęśliwy. Z utęsknieniem czeka krzyżówki Joyce’a z Dukajem. Póki co, sam goni własny ogon w zwodliwych kazamatach Logorei.
GatunekSF

Morbus Sacer, cz. 5

« 1 2 3 4 5 10 »

Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 5

Jest gdzieś niedaleko wykupiłem dla niej domenę. Z całodobowym stróżowaniem, fachową opieką, i tak dalej, dalej tak i, ham. Ten doktorek zdoła od czasu do czasu przedrzeć się przez zapory. Podobno z nią rozmawia. Nie wierzę w to. Somma nie da nikomu satysfakcji jednego morfemu. Doktorek twierdzi, że umie rozmawiać bez słów, że łączy się myślami, pisze nawet ich słownik, że mi pomoże, kiedyś. Nie zabiłem go powiedział że kocha Sommę apostoła Boga, kocha. Zastanowiło mnie to skoro kochać Sommę mogę tylko ja, jej brat (mój ból głowy), jej matka (która odeszła), jej ojciec (który odszedł). Ależ nie ham nie zabiję cię zwyczajnie prosto napalmem lub szczurami lub palnikiem Bunsena. Masz już jedną głowę z rodziny w swojej kolekcji, więcej nie, śmiesz, ham tknąć ham. Sommie brakuje już tylko paru wszczepów, i wróci do nas, do mnie, spłacę dług, życie zacznie się właściwym seansem. Ham, azaliż ten patafian nawet o własnej córce mówi: siostra syna tamtej matki. No, właściwie rzecz ujmując, bardziej babki niż matki. Zauważyłem, wyraz babka ma już w sobie owo spieszczenie, którego na próżno szukać w suchogrdycznej matce.
– A wiesz, wkrótce może zostaniesz babcią – mówię do mamy skoro husaria jej ciężkich westchnień grzęźnie tragicznie w żółtych wodach starczych płuc. W butelce zostało jeszcze sporo SS. Ham. Mniam, gul. Ham, ham. Gul. Mama podnosi na mnie spojrzenie, dźwiga je w krzyż moich brwi rozbitych na poprzecznej belce czoła, jakże haniebnej śmierci dla brwi.
– Tędy, sir. – Witraż policjanta zrzuca witraż skóry ham węża, staje się witrażem legionisty ham, el Legion Condor paso. Prowadzi mnie wąskim korytarzem posterunku w stronę cel. Wąsko, coraz wężej. Zrzucona skóra wężą pije pod pachami. Rozdwojony język szuka źródła ciepła. Jest. Ciepło bije od Niego.
– Babcią? – pyta nie pyta mama i wymienia bezszept z wargami ojca. Ale ten ojciec, ten dziadek in spe jest w błędzie, pił kawę, ham. – Kiedyś zapewne o tym marzyłam…Opowiedz mi więcej o tym, proszę.
– A ile ty masz marzeń, Björn? – pyta Metelski, łotr po lewicy. Znowu jestem w kościele. Budzę się ze zjawy.
Nie pamiętam, pewnie jedno. Żeby przestało boleć. Żeby przestało wreszcie boleć. Jeżeli to jest pokuta, ukrzyżowańcu, to wypełniłem ją z nawiązką! Nic, cisza, ham, nic, nul, nada, zipo, zero, ogólna nic-a-nic-ja. Dalej boli. O nie boli. Szybko, liczę: raz, dwa…I boli. Skurwysyn. Muszę myśleć, gdy jestem zajęty myśleniem, boli mniej. Chyba że myślę o bólu. Albo o tym, że mnie nie boli: wtedy mi się przypomina i znowu boli, ham. Więc trzeba o czymś innym. Swedenborg dopomoże, jestem silniejszy niż reszta, ham, onych, ham, szaleńców. Ale stul mordę, Stridor. Stul mordę, ojciec. Ja się ham nie znam na wołaczu, nie muszę. Musze ciało na dnie butelki, najpierw zasysam skrzydła, chropowate, przesiąknięte spirytem.
– Kogo on woła? Eliasza czy Abrahama? – Dziwuje się tłum. Ben Abba wołaczem przyzywa Ojca.
– Ile robisz na Swedenborgu? – pyta Stridor. Ojciec odwraca głowę, przystyga w martwej naturze, zaciętej migawce, ham.
Boi się mnie, ham, Stridor. Bywa. Nie pamiętam ile. Nigdy mu nie powiem ile. Kasuję wyniki. Nie dowiedzą się. Dzisiaj zjadłbym takiego Jaguta na deser. Kim był Haron Jagut, nie pamiętam. O pięciuset osiemdziesięciu ośmiu tysiącach haseł w glosariuszu mózgu, cicho sza! Rośnie. Ham, broni się. Niczego nie powiem, w swoim czasie nie powiem, wielka rzecz, ham. Nie powiem też ani ani, ani. O tym, że zeszłej rozgrywki Swedenborg zaproponował remis. Zawsze. Jęz, języ, język, no niech ham wraca na miejsce. Najważniejsz, że się nie zgodziłem. I gramy dalej. Rozgrywka wytrwała miesiącami. Nikt o niej nie wie. (Jęz, język, niech!) Ham, ale…Ale zawsze.
– Pamiętasz jak świętowaliśmy pierwszą siódemkę zer, jaką zarobiłeś dla firmy? Srać zera, ale ta jedynka przed nimi!
Siedzimy w pokojach, połączeni, hełmy na głowniach, rękawice na rekinach, nowy, dopieszczony sprzęt, więcej ikon ham mniam. INRI wersja 9 koma 2 beta. Jest nam bardzo zimno. Temperatura niżej trzydziestu stopni. Czasem żałuję, że łącza są aż tak dokładne. A może ból głowy obsesja? Metelski orzeka, że obsesja, bo skaning, bo tomograf, bo wszystko, czacha mi dymi, że nic organicznego, że ból jest w mojej głowie. Skoro tak, wali Stridor, to pewnie chce się zaprzyjaźnić ham bo tyle wali, wciąż i wciąż wali, ham, a skoro tak, to możesz go zniszczyć sam z siebie, psychoból. Tak czy inaczej, jest nam bardzo zimno. Czy ból da się zamrozić? Tkwimy na dnie wylodzonego jeziora, obserwujemy przez noktowizory zastygły w soplach samolot. Mamy odbić zakładników, inne rozwiązania (policja, komandosi, SWATSFSTF, najemnicy, i tak dalej, i tak jeszcze dalej) ham zawiedli. Porywacze niebawem się z nami połączą. Ale na tyle bawem, że mogę powspominać ham przyszłość.
– W cóż się pan tak wpatruje? – To Jasnorzewicz. – Mesjasza pan nie widział? Wszędzie go pełno, w każdym spełnionym proroctwie bólu, człowieka czy świata. W każdej pladze, zarazie i przekleństwie. I pan się wpatruje właśnie teraz?
– Czekam aż zacznie się wić, aż więzy niewygodne, aż zagwozdki własną pieśń. Sądzę, że mnie pan rozumie, doktorze.
– Pewnie, że rozumiem. Tacy sami. Przy odrobinie chorej wyobraźni, moglibyście zamienić się miejscami.
– Dziękuję, postoję. – Zapalam papierosa. Napalm w skrętce parzy w papilaria. – Dość zamian, ham.
– Tak siostra dokuczyła? – pyta doktor. – Coś panu powiem, proszę tylko nie powtarzać. On też jestem zamieniony.
Zastanowiło, ham. Ben Abba? Ale z kim? Ależ kto? Jan Chrzciciel? Kefas? No kto? No, wyjaw się. Rozwiązanie znacznie bardziej, ham, oczywiste. Oto poczciwy Ben zamieniony losami z bratem. Nie miałem okazji znać osobiście, a, ham z tego co powiadają to ham niezły gagatek. Syn Jutrzenki. Ham, czyli to tak.
– Owszem, zna go pan. – Jasnorzewicz schyla się ku mnie wymownie. – Wybrałem bunt, odosobnienie. Muszę kryć się na Ziemi, w obcych formach ham i nigdy nie mogę wyrzec się walki. Jestem tym wszystkim poważnie zmęczony. No, ale tyle mojego, że co chwilę nie ginę na krzyżu, ludzkie larwy nie zżerają mi ciała przy byle mszy, nie wampirzą mi krwi. Jestem potężny i samodzielny. No tak, ham. A to miał być jego los. Wie pan, co mój braciszek uważa za najgorsze?
Rwie znak zapytań. Głos zapada w przepaść. Czeka aż za nim polecę, ham, runę. Wytrzymuję, ham ham ham.
– Nie może mnie znienawidzić. Musi mnie kochać – to także część losu. Cyniczne, prawda?
– Kocham siostrę – prostuję oskarżenie między liniami, ham, w ringu niedopowiedzenia. Boli mnie głowa.
– Nie mogę już słuchać tego biadolenia! – wścieka się kiedyś Metelski. To było parę lat temu. Zdaje się, parę lat, ham, bo czas przestał się liczyć, ham kazałem nawet wymontować ikonę klepsydry. – Ból głowy, ból głowy! Bierz prochy!
– Nie pomagają.
– Żadne?
Wtedy Stridor proponuje operację, wytniemy, ham, jakieś pukle nerwowe. Nie zgadzam się. Ból jest straszliwy. Zgadzam się. Sprowadzają speców, troszczą się, akurat, pewnie wykorzystują szansę ham by po eks perymentować. Nade mną ryje, uśmiechnięte, fałszywe. Na pewno zabiją mnie albo zrobią coś jeszcze gorszego, tam, w piwnicach, dla następnych gości. Będę okazem, ham. Tak zwani lekarze. Lekarza lubi się, kiedy pomaga. Ham a kiedy kitlonosicieli stać tylko na frazesy o spodziewanym postępie nauki może w kolejnym stuleciu ham kolejnym wcieleniu, nawet otuchy nie wymawiają szczerze, okazują się zwykłymi ryjami odartymi z magii, bezradnymi chłopczętami wróżącymi, zgrają konowałów szczękających na pokaz lancetami, uuu, popatrzcie no, uuukończyliśmy kursy, studia, eksperci od wszystkich nieuuuleczalnych boleści, uuu patrzcie na nas, mamy kleszczyki, lancety, znamy się na rzeczy, komunikuujemy się zaklęciami wtajemniczonych, fleksor raz i raz ekstenzor, ekscyzja, resuuuuscytacja. Uśmiechają się do mnie, i tną wzdłuż, wszerz, niech mi tam, ham, widzę to w ich maseczkach. Gówno prawda. (Ham, odpowiedź przyszła po pewnym czasie:)
Przyśniło mi się przyjęcie w Firmie, czołówka, śmietana, najwięksi puknięci. Kelnerzy w złotych portalionach uwijają się jak raki w ukropie. Potraw potrzęsienie, głośnodajki, strugi likworu amfa kamfa satanfa w szaletach. Patrz mówi do mnie Vlad, personalny, podoba się habitat? Pewnie, że tak, odpowiadam i nawet głowa boli mniej, jak to we śnie. Chcesz, pyta Vlad, odciąga mnie na ubocze, dźwignąć się o szczebelek? Vlad ma ostrą paranoję, zbyt dużo ćpa, nie potrafi już użyć bez sety neologizmów, ale słucham go, czasem się takie przydają w potyczkach ze Sweden-Bogiem. No pewnie, odpowiadam, odpomniam, mniam, ham. To co, pytam, ja. Jak co, uśmiecha się Vlad, ty. No znajdź sobie choróbsko, zafunduj sobie, nie wahaj się, nie wąchaj. Jak to choróbsko, pytam, choć łapię z powolna? No wiesz, znak powodzenia, dowód tuszy portfela, oznaka klasy. Nie wypada bez choróbska. Śni mi się to tylko więc mówię, co ja, Vlad, szajbus żeby się kaleczyć? Szajbus, no, właśnie, przydałby się. Ale tyś chciwus, wrzeszczy personalny. W dupę ci divertimento, Vlad, burczę, i to wszak tylko sen, ale potem mi się przypomina ta operacja, która całkiem na serio, kojarzę raptem uśmiechnięte ryje nad mą chitynową wapniową kostną jarmułką. Firma mnie dopadła! Vlad odchody. Śni mi się, myślę, to dość sen, ham i tiki mam, nie mogę się opanować, nie starczy? Wymówią mi tak, zastanów się, jak nie ty, to kto inny. Ale wiesz, masz czas, póki co zjedz co. I śni mi się kelner transwestyta z głębokim reweransem, głębokim dekoltem, mru mru, lśniącą złotem półkulą półmiska.
« 1 2 3 4 5 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Morbus Sacer, cz. 4
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 3
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 2
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 1
— Krzysztof Bartnicki

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.