Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Krzysztof Bartnicki
‹Morbus Sacer›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorKrzysztof Bartnicki
TytułMorbus Sacer
OpisKrzysztof Bartnicki, rocznik ’71. Humanoid, anglista. Aerobiont, czekoladożerca, whiskyfil. Pracuje w Katowicach, ale sterem (marzeń) orientuje się na Wrocław. Rodzinnie zdyscyplinowany: jednokroć żonaty, dwakroć dzieciaty, po trzykroć szczęśliwy. Z utęsknieniem czeka krzyżówki Joyce’a z Dukajem. Póki co, sam goni własny ogon w zwodliwych kazamatach Logorei.
GatunekSF

Morbus Sacer, cz. 5

« 1 7 8 9 10 »

Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 5

No jak? – Enwer Kilim bada ilość komórek mojej jaźni, sto dwadzieścia osiem miliardów, liczba spada, jeszcze miesiąc temu był miliard więcej, spada wyraźnie mimo szesnastu nastoletnich mózgajek gwałconych w tym okresie na śniadanie i na śmierć. Patrzę nieprzytomnie na padlinę węgierską. Zlizuję resztki upadłej anielicy. Smak słony. Słodki, białawy. Co?
– Przepraszam, poniosło mnie – moje własne słowa huczą w hełmie, jakby nie moje. – Poniosło mnie.
– Panna Ordok będzie nam jeszcze długo służyć. To był tylko kolejny atak. (Spala się kwestia Eupathora.) Dziękujemy za przedstawienie, Björn. Roboczo będziemy cię tak nazywać, choć to nie jest twoje prawdziwe imię. (Pochyla się ku mnie.) Masz aby prawdziwe imię? Tak czy nietak, udając nieudanego afilika, winieneś pamiętać o jego przyzwyczajeniach. Ham, ham, rozumiemy się?
Szary z bólu (i) przerażenia Fraktal cofa się a jego dawna towarzyszka ucieka od wyzwania czerwonego światełka. Dzikie psy gończe rwą się na interfejsach. Ogniste ściany strzelają w górę, bomba poszła, hau-hau. Zaś zarzeką: Aura goni Aurę. (Szara Siostra ucieczkę ma utrudnioną zaawansowaną ciążą wielokrotnego pożytku. Nie zlęgnie się zniej Tygrys ni Bennu drugi. Obfity galaretą przyszłych bytów brzuch zwisa za plecami jaki potężny wór węgla, plącząc się między kolubrynami spuchniętych nogami płodową deformacją. Hau-hau. Nie damrady. Psy są coraz bliższe i coraz bliższe prawdy. Przeszłam przez strumień, strumień danych, nogi w kodach zastąpiłam i nie zmyliłam śladów, i nie zmyłam odoru. Więc dojdą mnie. Za gryzą. Nieucieknę. Uda się. Uda się mi, pocą. Nie uda. Nie Uda Się, o, onie tymrazem. Ciąży mi, ciąża. Nowe potwory nie zaludnią zziemi. Wypełnią się Złote Wrota, a ściana ognia, ściana płaczu, komet, wybacz, Björn. Hauh-hau. Niezdążę już. Zdążę, nie. Oto psy osaczyły mnie, otoczyła mnie sfora złoczyńcza, przebodli mi igłami zębów ręce i nogi moje. Mogę policzyć wszystkie kości moje…Oni przyglądają się, sycą mym krwawym widokiem. Sycą się ochłapem, spijają ze mnie. Rozkwitają przede mną paszczami. Les fleurs du grand mal. O nie, proszę. Nie. Nie, nie!)
(„Owszem, syn przepoczwarza się, pani Samska. Kontrgenetyczne procesy depersonifikacji…”
„Proszę nie aplikować tego całego przeuczonego slangu. Nie możecie nic poradzić? Medycyna jest bezsilna?”
„Jedną z kreacji już schwytaliśmy, druga została namierzona. Trzeci morf ukrywa się najzacieklej ale…”
„Macie jeszcze godzinę, czyż nie? To raczej diablo mało, doktorze…jak pana nazwisko?…doktorze Kilim?”
„Sądzimy, że córka państwa mogłaby pomóc w schwytaniu zbiegów. Pacjent najczęściej powtarzał właśnie imię siostry, w chwilach morfo-odczytalności klinicznej, oczywiście…”
„No tak, a zatem w rezultacie mamy pomóc sobie sami? I po to ściągaliście z delegacji mojego męża: żeby przekonać nas o swojej indolencji?”
„Jaki jest najczarniejszy scenariusz, panie doktorze? Co najgorszego może spotkać mojego brata? I co mogę zrobić?”)
(Siostrzana z bólu (i) przerażenia Szara ginie kiedy dawny towarzysz jej ludzkości ucieka od wyzwania czerwonych kłów. Chcą mnie złapać, myślę, chwycić wszech genetycznych ślepców, dziedziców głuchoty, maniaków depresji, epileptyków i schizofreników, zapędzonych w skoczne, huntingtońskie pląsy, pijaków wyłapią, opitych winem, opitych krwią, i tamtych wrodzonych w rodzinę umysłowego niedorozwoju. Oni mają swoje prawa; oddają im, co cesarskie i publiczne. Dzierżą na trybunach swoje Kodeksy Czternastego Lipca, i LICZĄ, LICZĄ, ilu nas jeszcze zostało przy życiu, zaś każdy odjęty zajęty stygmatem choroby złości ich i nabrzmiewa, bo psuje wyobrażenia o lepszym losie świata, a wszak świat będzie taki, jaka będzie najszkaradniejsza jego rasa, niech więc raczej zliczają siebie, swoje dni a godziny, [amen].
– Trzeba ci uchodzić, żydzie. – Chłop kiwa głową w stronę drogi pod las. – Nie chcemy kłopotów.
Droga jest prosta, jesienna, stara, złota. Nie przywykłem do tej ziemi, do tych zapachów wilgotnych od długiej wojny. Ale uda mi się. Wmieszam się w tłum liści. W ciżbę z wiewiórczej kity. W gawiedź szumnych drzew. Tam mnie nie odnajdą. Wydali mnie. Wydali mi w drogę kawał żytniego placka, dwa jabłka. Nie zwykłem do takich, inne są niż edeńskie, mniej kuszące a bardziej treściwe, soczystsze. Mniam. Ujawnię się wiosną, roztopami spłynę w Sieć, może zaiskrę na modemie kwietniowym słońcem po dłuższym odpoczynku. Na razie, liście, cicho-sza, cicho-jeszua ham. Ładnie to Björn wymyślił, wymyśliłem to, a tak ładnie, o tak.
Halt! – Witają mnie refleksy z hełmu, ryngrafu, guzika. Wczoraj niedziela palmowa, jutro napalmowa. I dwa zygzaki na pastwisku kołnierza skręcone jak dwujęzyk pięknego węża, z którym znam się nie od dziś. Kim są ci ludzie, ham? – Halt!
Przystaję, ham. Nie, nie. Zbyt piękni. Rośli, smukłolicy, modroocy, silni w gestach i czynach. To nie pościg. To holo.
– Jak się nazywa? – pyta mnie jeden z nich łamanym językiem, dzieli się nim jak łamanym opłatkiem. – Gadać!
Biernat Samski, nieodpowiadam. Ham. A może już inaczej? O, piękni mordo-ocy. Hmaaham.
– Halt! Jak się nazywa? – rozwija się moja predestynacja. Holo, pamiętaj, synu człowieczy, to holo.
– Imię nasze Legion, bo jest nas troje – mówię, zaś na dowód, na kennkartę prawdziwości słów przyzywam im obraz Ojca w ich pięknych ciałach i śnieżną figurę Synogarlicy w ich pięknych myślach.
Drugi z nich uderza mnie w twarz dłonią w rękawicy z czernionej skórki. Krew zamienia się w wino, spływa mi z dziąsła.
– Nie wierzę. – To nie pościg. To holo, ham. Jesienne dymy na bliskim horyzoncie to owoc spalarni liści, tylko, aż liści.
Das Unglück an das wir nicht glauben kann sich als das schlimste erweisen – okrzykują wtedy tamci, jak anioły piękni, jak Götterdammerung pewni, jak fatum nieodzowni. Wymachują słońcem. Ból głowy cofa się po przepustkę do śmierci.
www.auschwitz-sehnsucht.edu.pl
(„Złapaliśmy ich, szanowni państwo, udało się. Pozostał tylko główny pacjent. I jego choroba, hm, tak, tak…”
„Co się stało z ostatnim morfem, doktorze? Czy już naprawdę nigdy nie zaszkodzi naszemu synowi?”
„Został wyeliminowany. Kolej teraz na państwa córkę…Proszę uprzejmie, pani Sommo, zapraszam do kabiny…”
„Czy to aby na pewno bezpieczne urządzenie, doktorze Kilim? Nie chcielibyśmy, żeby okazało się nagle, że…”
„Skoro chcemy, hm, wygrać z państwa synem, panie Samski, musimy – na razie – przyjąć jego warunki gry. Mamy zamiar jednoczasowo i w sposób kontrolowany przenieść psychikę państwa córki do jego świata. Tam wszystko będzie zależeć od pani Sommy: jeżeli zdoła nakłonić go na wyjście razem z sobą z tego osobliwego królestwa choroby, wtedy, cóż…”)
Mała mysz drżawka przeprowadza swój ból przez szparę w drzwiach. Witryna w trakcie konstrukcji, ostawili wpusty, łaty nieporadne, nieskrzętne applety, tłuste niespieszne zakamary. W pokoju piękna kobieta, podobna do mnie, o błyszczących oczach, ham, o błyszczących przyszłościach, ham, a więc niepodobna. A więc wyzdrowiała? Zahampytam jąjąjąją.
– Kim jesteś? Nazywasz się Somma? – Ostatni wyraz z czymś mi się rozkojarzy.
On mi się tylko śni. Jestem chyba panem swego snu ham? Zostawię Sommę na uboczu, ham, pójdę gdzie indziej ham. Na przykład do doktora Jasno-coś-tam pójdę. To znaczy do jego resztek. Residua jego zasrane. Rozwłóczyłem Jasno po całej witrynie prywatnego laboratorium – tu mózg, tu nerka, tu płuco, tu serce, połączone miedzianymi drucikami, wszystkie do baterii, napięciem skokowym przytrzymuję go w życiu, są tu usta, wycięta bułeczka, schowana pod próżniowym kloszem, jest wyjście na fon. Może mówiłeś językami aniołów, Swedenborgu, może mówiłeś językami freników, doktorze, ale ham ale przyjmiemy mój wzór: wydrę ci z mózgu myśli, którymi ponoć obdarowała cię moja kochana siostra, ja porozmawiam z Sommą, nie wy, a gdy już wydrę co moje, wtedy zginiesz, ham, zginiesz, spokojnie, mamy czas, może trzy dni, może idy marcowe, program decyfrujący myśli, komponujący w dźwięk, w kosmiczną melodię ham, zadziała bez zarzutu, ham. Czy wreszcie się ukorzyłeś ham dojrzałeś brak nadziei na cokolwiek, bułeczka ust się przetoczyła, po kabelku, ham skokowym prądem was częstowano ham a teraz już koniec, już nigdy nie pohańbisz mojej siostry swoją melodią, hamnapięcie skacze raptownie, nie ma was, wycięte organy smażą się, ham, na końcu ginie tost ust, odprysk z próżniowej osłonki, brzęk szkła i koniec i koniec i koniec. Hamktóryjestdopieropoczątkiem.
« 1 7 8 9 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Morbus Sacer, cz. 4
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 3
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 2
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 1
— Krzysztof Bartnicki

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.