Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 21 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 3

« 1 4 5 6 7 8 30 »

Alan Akab

Więzień układu – część 3

Kilkanaście minut później wszyscy wojownicy Pilpa leżeli na podłodze. Mało który jęczał. Kilku straciło przytomność, inni leżeli cicho, zwinięci wpół lub rozłożeni na plecach, starając się złapać oddech. Jedynie ich jajcogłowi utrzymywali się na nogach. Nie na długo.
Zwycięstwo, jak zwykle, miało swoją cenę. Arto nieźle oberwał w głowę. Jeden z kopniaków pozostawił na jego czole szeroką ranę. Krew rozmazała mu się na twarzy, próby jej otarcia jedynie pogarszały jego wygląd. Lewe ucho, być może lekko naderwane, piekło go od ciosu, który ześliznął się po jego policzku. Tu i tam skóra paliła żywą plazmą i zaczynała pokrywać się sińcami, lecz były to ledwie drobiazgi. Oberwał zbyt mało i ciosy były zbyt słabe, aby naprawdę to poczuł. Właściwie był nietknięty.
Odsunął z czoła kosmyk sklejonych krwią włosów, który zaczął wchodzić mu na oczy i rozejrzał się po polu bitwy. Czterech jego wojowników, wszyscy z grupy Żimmiego, oberwało znacznie poważniej. Od początku byli w samym środku walki i teraz płacili za swoją porywczość. Klęczeli na podłodze, plując krwią lub trzymając się za żebra, ale nie byli w tak złym stanie jak ich wrogowie. Dwóch innych, w tym jak zwykle Żimmy, także zebrało niezłe cięgi. Z trudem utrzymywali się na nogach o własnych siłach. Reszta dobrze zniosła walkę. Trochę maści i żaden dorosły nie domyśli się, że coś się działo. Dzięki Żo za godzinę nawet tamta szóstka będzie wyglądać znacznie lepiej. Za kilka kolejnych − nic nie będzie widać. Czuć się będą dalej tak samo podle, ale na to nie było bezpiecznego lekarstwa.
Poczuł dumę. Nikt nigdy nie zdołał zwyciężyć, ponosząc tak małe straty. Wieść o ich wyczynie szybko rozejdzie się po szkole, zapewniając im kolejne tygodnie spokoju. Lecz dla niego ta bitwa była czymś więcej niż wspaniałym zwycięstwem. Dziś odkrył, że czasem jeden wojownik potrafi wpłynąć na wynik całej bitwy, jeśli zdoła zaskoczyć wroga. Jeden człowiek może dokonać tyle, co cała armia, jeśli właściwie uderzy.
Rozejrzał się za bohaterem bitwy. Nowego nie było wśród najdotkliwiej pobitych, co już było dziwne. Widział, że nie stronił od walki. Pomimo swojego nieudanego powrotu szybko dołączył do towarzyszy. Odnalazł go wzrokiem. Siedział na podłodze ze zwieszoną głową, bynajmniej nie dlatego że nie mógł stać. Arto uświadomił sobie, że co dla nich było ledwie dokuczliwe, jego mogło doprowadzić do łez. Niech odpoczywa. Dobrze się sprawił.
Nowy był wprawdzie jednym z bardziej zbitych, lecz Arto nie spodziewał się, że oberwie tak słabo. Po sposobie, w jaki trzymał prawą dłoń odgadł, że musiał zwichnąć nadgarstek. Rozcięte wargi, ogromny siniak na brzuchu i drugi, mniejszy, między piersiami, czerwone ucho jak po ugryzieniu i napuchnięte lewe oko. Skóry, rozciętej w kilku miejscach, nikt nie liczył jako obrażenia, najwyżej jako problem – rozmazana krew przeszkadzała w doprowadzaniu się do porządku. Nowy dbał o siebie lepiej niż przypuszczał. Oby uniki nie weszły mu w krew.
Choć wojownicy leżeli już na podłodze, to sama bitwa formalnie jeszcze się nie skończyła. Zgodnie z zaleceniami, jego wojownicy nie tknęli jajcogłowych, lecz reguły były twarde. Arto ruszył w ich stronę, dając im ten zaszczyt, że sam, jako kapitan, zajmie się wszystkim.
Trójka ocalałych chłopców zebrała się razem. Choć wystraszeni i skuleni strachem, mężnie oczekiwali na należne im ciosy. Wielu padało na podłogę by się poddać, lecz nie oni. Spora odwaga, jak na jajcogłowych. Z szacunku uderzył każdego tylko raz, by rzucić ich na podłogę. Przyszłe, rozległe, siniaki będą dowodem, że się nie poddali.
Dopiero teraz bitwa została zakończona.
Dert, razem z drugim chłopcem, podniósł z podłogi Pilpa i bezceremonialnie przytaszczył go przed Arto. Pilp nieźle oberwał. Wrogi kapitan zawsze ściągał na siebie uwagę. Podczas bitwy sam starał się go odszukać, lecz się spóźnił. Teraz jego twarz była już nieźle napuchnięta, zwłaszcza wargi. Ktoś musiał go nieźle kopnąć. Będzie potrzebował czegoś więcej niż Tilonitanu i maści, by to ukryć.
Choć starał się wyprostować, Pilp pozostawał na wpół zgięty. Skrzyżowane i przyciśnięte do piersi ręce drżały lekko. Próbował zachować resztki godności, choć w jego stanie nie było o tym mowy. Dert musiał go podtrzymywać, inaczej by się przewrócił.
– Jesteście lepsi – przyznał Pilp, zgodnie z zasadami. Opuchnięte wargi i rozbity nos zniekształcały jego głos, słowa były niewyraźne i drżące. – Klasa 2b jest wasza. Musimy ustąpić.
– Dzielnie walczyliście – przyznał Arto. – Między nami pokój. – Pilp słabo kiwnął głową. Arto skinął na kilku wojowników w najlepszej formie. – Pomóżcie im dojść do ich kryjówki.
To także był wyraz uznania dla pokonanego przeciwnika; uznania, które ostatnio tak rzadko było okazywane. Nie chciał pogardliwie zostawiać pobitego wroga za swoimi plecami. Dorośli nieprędko by tu zajrzeli, ale tak się nie godziło. Po swojej pierwszej przegranej bitwie niedoświadczeni Jeźdźcy Smoków zostali porzuceni przez przeciwnika. Byli pobici, na wpół przytomni, a jeszcze musieli kryć się przed dorosłymi. Nikomu nie życzył takiego upokorzenia.
Położył dłoń na ramieniu Pilpa, starając się nie przysporzyć mu dodatkowego bólu.
– To tylko interes. – Nie chciał, by zabrzmiało to jak rytualna formułka. – Żadnych uraz.
Arto wierzył, że Pilp zrozumiał, co naprawdę chciał powiedzieć. To nie musiało się tak skończyć. Pamiętał ich wspólne interesy i było mu naprawdę żal, że tak się to skończyło.
– Żadnych uraz – odpowiedział Pilp. – Wygraliście. I… dziękuję.
Arto skinął głową. Nigdy nie próbował robić sobie wrogów. Bitwę przegrywa się zawsze tak samo. Zawsze w upokorzeniu. Lecz wygrywać można na wiele sposobów. Pozostawiał po sobie respekt zamiast chęci odwetu. Nawet pokonani wrogowie nie mówili o nim źle. Nie pozostawiał pokonanego przeciwnika bez opieki, chyba że ten okazał się być jedynie niegodnym tchórzem. Okazywał szacunek tym, którym się należał, nie dbając o to, że inni często o tym zapominali.
Odwrócił się, pozostawiając Pilpa pod opieką Derta. Wojownicy, ci z najlżejszymi obrażeniami, zaczęli pomagać pobitym przeciwnikom. Reszta, jeśli była w stanie, powoli sprzątała pole bitwy. Zawsze byli dokładni. Nie zostawiali po sobie śladu.
Tuż obok dostrzegł Nowego. Jego oczy żywo błyszczały, pełne satysfakcji, pomimo podbitego oka i rozciętej wargi. Mówiły, że to zwycięstwo jest w połowie jego zasługą. Bo tak było, przyznał przed sobą Arto. Obaj byli rozgrzani walką, czuli to, co musiał czuć każdy zwycięzca. Lecz z nich dwóch, tylko Arto nad tym panował.
Nieważne czy pragnął bitwy, czy była konieczna, czy nie, walka zawsze przyprawiała Arto o euforię. Zwycięstwo było czymś przyjemnym, co dawało ogromną satysfakcję. Przegrana, rzecz jasna, była czymś paskudnym. Nie pamiętał, kiedy ostatnio przegrali.
Podszedł do Nowego. Upomnienie w chwili triumfu sprowadzi go na właściwe miejsce.
– Miałeś niezły pomysł i dobrze się bijesz – pochwalił go. – Ale musisz się nauczyć jak bić. Nie możesz łamać rąk ani nóg. Nie możesz wybijać zębów, jeśli nie musisz. Złamania i szczerby nie dają się łatwo ukryć. Dorośli je zauważą, a wiesz, co się wtedy dzieje.
Nowy skinął głową. Był wyraźnie rozczarowany. To nic. Będzie miał swoją chwilę triumfu, kiedy wojownicy zaczną opowiadać wszystkim o tym, co zrobił. Od kapitana nie powinien spodziewać się pochwał. Nie był od tego.
– Powinieneś mierzyć w głowę – dłonią wskazywał miejsca na swoim ciele – w bok, nawet w oko, ale nie tak, by je wybić, tylko oślepić. Inny cel to pierś lub brzuch. To najłatwiej ukryć.
– Słusznie – Nowy kiwnął głową. – Powinienem to przewidzieć.
Arto uśmiechnął się. Nowy nie krył swoich błędów. Arto pamiętał, że jemu nikt nie musiał tego tłumaczyć. Ale to nie czyni mnie lepszym, upomniał siebie. Każdy ma wady i zalety.
– Potrafisz i chcesz się bić – stwierdził – ale na razie wychodzi ci to jak dziewczynie. Grejgy nie nauczył cię, jak powinieneś używać nóg w walce?
Nowy wyraźnie się zmieszał. Dopiero co pokonał samego siebie i przechylił szalę na ich korzyść. Nie spodziewał się lekcji. A powinien. Dla niego każde rozjaśnienie w szkole to lekcja.
– Nauczył – przyznał Nowy – ale… Kiedy się biję, nie myślę o tym. Jeszcze nie potrafię.
– Naucz się tego. Naucz w sobie, nie tylko w mięśniach. Nie tylko ciało powinno potrafić się nimi posługiwać, ale także umysł – dotknął palcem lewej skroni. – To tutaj decydujesz, co robisz. Nogi są tylko narzędziem, najsilniejszym, jakie posiadasz. Ich uderzenie jest najmocniejsze.
– To tylko sprawa przyzwyczajenia.
– …którego nie masz gdzie i kiedy nabyć. W domu nie możesz ćwiczyć. Nie zabieramy szkoły do domu. To… to jak zupełnie inne planety.
Nowy wzruszył ramionami. Spojrzał pod nogi, zastanawiając się, czy coś powiedzieć. Gdy podniósł wzrok, wbił go w oczy Arto, prosto i pewnie.
« 1 4 5 6 7 8 30 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.