Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 5

« 1 6 7 8 9 10 14 »

Alan Akab

Więzień układu – część 5

Kosiarze spojrzeli po sobie, potem znacząco spojrzeli na niego i Ros. Ojciec znowu miał kłopoty. Przerażali go, choć nie wiedział czego chcą i dlaczego patrzyli właśnie na nich.
– O co chodzi? – szepnął do siostry, gdy odwrócili wzrok. – Co oni tu robią?
– Te kanalie? – Rossie odparła równie cicho, lecz wyraźnie nie dbała czy ją usłyszą. Kiwnęła pogardliwie głową w ich stronę. – Jakiś kopalniany idiota podłożył w stoczni bombę, więc przyszli do nas. Wiesz dlaczego.
Wiedział. To się nigdy nie skończy, pomyślał, nigdy. Tacy jak oni nie dadzą im spokoju, nigdy nie zapomną, nieważne co by zrobili.
– Często używa pan zagłuszacza – jeden z Kosiarzy spojrzał na coś w ręce.
Używali go odkąd przybyli na stację. Aparaty do zakłócania pracy elektroniki w obrębie własnego mieszkania były powszechne. Gwarantowało to jedno ze Starych Praw o prywatności i swobodzie, powstałe w czasach, gdy elektronika stała się zbyt powszechna, by nad nią zapanować. Zagłuszanie było legalne, jak długo nie kolidowało z funkcjonowaniem podstawowego wyposażenia stacji, lecz działało także na sygnał pluskiew. Prawo zaliczało je do takiego wyposażenia, więc gdy zakłócenia trwały zbyt długo, w domu pojawiali się ludzie z Urzędu. Twierdzili, że on i Ros znikają z systemu, a to jest nielegalne. Iwen nie był głupi. Wiedział, że nie o to im chodziło. Za każdym razem byli w domu, a mimo to tamci wciąż przychodzili. Nie rozglądali się za nimi. Rozglądali się zbyt czujnie, niemal tak jak Arto. Prawo zabraniało im tak po prostu wchodzić do mieszkania, więc wykorzystywali wymówkę, by zobaczyć dlaczego włączono zakłócanie.
Z początku ojciec włączał je nawet wtedy, gdy nie było to potrzebne. Czasem nachodziła go ochota, by zrobić tamtym na złość. Potem śmiali się z nich, nawet Iwen. Nie rozumiał co się stało, lecz bawiła go tłumiona wściekłość, z jaką odchodzili niczego nie znalazłszy. Tyle że z czasem przestało to być zabawne, a zaczęło być groźne. Tamci przestali się wściekać, a zaczęli gapić.
– Widocznie nie dość często – ojciec obdarzył ich chłodnym, wiele mówiącym spojrzeniem. – Prawo tego nie zabrania. Ten wykręt robi się nudny. Znajdźcie sobie lepszy.
– Oskarżacie nas o coś? – matka bynajmniej nie była spokojna. Była wściekła. – Jeśli nie macie nakazu to sugerowałabym się stąd natychmiast wynieść! – wskazała drzwi. – Na przyszłość radzę uważać na to, co robicie. Mój ojciec takich jak wy zjada na śniadanie!
Ojciec uspokajająco położył dłoń na jej ramieniu.
– Śledzicie mnie. Dobrze wiecie, że nic nie zrobiłem. Nie byłbym w stanie, nawet gdybym chciał. Skończcie tę grę, pokażcie mi nakaz i przeszukajcie całe mieszkanie. Macie jakiś?
– Nie tym razem – odpowiedział jeden z Kosiarzy. – Przychodzimy na…
– Gdybyście mieli dobry powód, przyszlibyście przygotowani – oświadczyła matka, odrobinkę spokojniej. – Nie macie, więc ładujecie się do nas pod byle pretekstem. Na dzisiaj proponuję się pożegnać, chyba że chcecie byśmy złożyli zażalenie o bezprawnych najściach. Kosmos mi świadkiem, dostaniecie je zaraz po tym, gdy przyjdziecie do nas jeszcze jeden raz, bez dobrego usprawiedliwienia!
Kosiarze odwrócili się i wyszli. Matka pobiegła, by zablokować drzwi. Ojciec dotknął panelu na stole, włączając zagłuszanie. Iwen i Ros obserwowali ich w milczeniu. Iwen czuł, że rozumiała tyle samo co on – czyli nic.
– Nawet twój ojciec niewiele nam pomoże – powiedział do matki, wciąż dziwnie spokojnie.
– Nie będzie siedział z założonymi rękami – matka oparła się o zamknięte na głucho drzwi. Nieprędko dochodziła do siebie po takich wizytach. – Choćby dla własnego dobra. Jeśli coś się stanie, poruszy cały kosmos…
– Twój wspaniały ojciec nie kiwnie palcem, gdy będą ciebie ćwiartować! Sprzedał cię mi, pamiętasz? Każdy jeden impuls na jego koncie jest mu wart więcej niż my – ojciec oparł się o stół, podpierając rękoma o blat. – Nie dają mi wyboru. Muszę to powynosić zanim wrócą z nakazem.
– Może tego oczekują. Chcą nas wystraszyć, wywabić, by… – matka urwała.
Dobrze im idzie, pomyślał Iwen, czując wilgoć koszulki pod strojem kompensacyjnym.
– Z takimi łatwo sobie poradzę. Myślą, że są sprytni, lecz są ledwie żałosną bandą amatorów, którym tylko się wydaje, że coś potrafią. Zwykli żołnierze, choć pracują na stacji.
– Nie przejmuję się Korpusem. Do bomb wzywają Protektorów.
– Ktokolwiek to zrobił, dał im dobry pretekst – spojrzał na dzieci, jakby dopiero przypomniał sobie, że słuchają. – Wiem, te dranie są paskudne, ale nie macie się czego bać. Mogą wchodzić do naszego domu, lecz to wszystko co mogą nam zrobić.
Iwen kiwnął głową, uspokojony. Wierzył ojcu. To, jak mówił o Kosie dodało mu pewności, iż wie jak z nimi postępować. Rossie tak nie myślała. Mruknęła coś niezrozumiałego, po czym weszła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi na blokadę.
– Nie przejmuj się, Iw – usłyszał głos matki. – Wszystko będzie dobrze.
Nie odpowiedział. Nie był pewien czy wszystko będzie dobrze. Teraz mówienie im o szkole byłoby niebezpieczne. Musiał sam się z nią uporać.
Godzinę później ojciec wyszedł z pokoju. Niósł ze sobą szczelnie zamkniętą, wielką i tajemniczą walizkę o grubych ściankach. W wolnej ręce trzymał garść małych przyrządów. Włożył je do kieszeni i wyszedł. Iwen nie wiedział kiedy wrócił, poza tym, że gdy się obudził, ojciec jak co dzień szykował się do pracy.
• • •
Na stacji tę porę dnia jedynie z przyzwyczajenia nazywano „wieczorem”. Mówili tak głównie planetarianie. Czerwieniejące słońce chyliło się wprawdzie ku zachodowi, powoli opadając w stronę przełęczy między szczytami na drugim brzegu jeziora, otaczającego cypel podłogi, lecz wystarczyło kilka ruchów dłonią, by rzucić je w górę, zamieniając porę dnia na południe, czy ranek. Chwilowo, na jego życzenie, pejzaż stworzył wrażenie zbieżne z prawdziwą porą dnia. Otoczone lasem i górami pełne życia jezioro, w jakie zmieniły się trzy ściany, wraz z wznoszącym się w górę skalnym klifem, z tkwiącymi w nim drzwiami do wnętrza jaskini – jego domu – pozwalały, jak długo powstrzymywał się przed próbą dotknięcia powierzchni wody, odetchnąć przestrzenią, której nie mógłby zaznać ani tu, ani na Ziemi. Prawdziwe promienie słońca zajrzały do domu Wilana ledwie raz, gdy budowano stację. Nikt by się nie ucieszył, gdyby kiedykolwiek miały zawitać tu ponownie – nikt nie ubrany w skafander chroniący przed próżnią kosmosu, czyhającą tylko na błąd człowieka, który pozwoliłby jej przywrócić panowanie na tym niewielkim, odebranym jej dawno temu skrawku przestrzeni. Niemniej, według domowego zegara, można było mówić o wieczorze – i mówił tak, choć od jedenastu lat żył w sztucznym świetle, oświetlającym sztuczne krajobrazy, nad powierzchnią realnej, choć na wpół martwej planety. Zegar wskazywał wieczorową porę, czuł się dość zmęczony jak na wieczór, zatem na tej stacji był wieczór. Nie jakiś tam początek zaciemnienia, jak czasem mówił Arto. Niewielu dorosłych przestawiało się na slang kosmosu.
Ten „wieczór” był decydujący. Nawet wiadomości, przewijające się na wiszącym w powietrzu obrazie domowego projektora nie potrafiły przyciągnąć go na dłużej niż kilka minut. Z roztargnieniem obserwował sceny. Choć przekazywały nowości, tak naprawdę nie pokazywały niczego nowego. Protesty i strajki w jakiejś kolonii, awaria węzła, braki materiałowe, kolejny wypadek na którejś tam stacji, o tyle godny uwagi dziennikarskich sępów, że liczba ofiar przekroczyła granicę, na jaką ustawiły się media, więc można było o tym wspomnieć… Podziemie znów coś wysadziło, znów napadnięto na domy ludzi z rządu – a może na bogate rodziny właścicieli korporacji? To bez znaczenia. Rzadko kiedy takie akcje były czymś więcej niż kłopotem dla służb ochrony. I były jeszcze niekończące się negocjacje z rebeliantami na Absolomie, kolejna krótka, zdawkowa informacja o nasilających się niepokojach. Mówiono o tym już gdy chodził na studia, a o kolonii – od kiedy był dzieckiem. Aż dziw brał, że Flota jeszcze jej nie spacyfikowała, lecz trzeba było lat, by okręty dotarły do celu. Póki co zarządzono blokadę systemu i zakaz przewozów. To, co zwykle.
Nawet wśród gwiazd nic się nie zmieniało. Najwyżej czasem i jedynie na gorsze.
Tylko jedna informacja przyciągnęła jego uwagę. Kolejny naukowiec od bioprzekształceń miał nowy pomysł na przemianę wypalonej powierzchni Merkurego w życiodajny ekosystem. Wprawdzie jeszcze bardziej pustynno-tropikalny niż na Wenus – tropikalny na biegunach – bo przy takiej ilości energii, jaka docierała na jego powierzchnię, nic więcej nie dałoby się osiągnąć, ale zdolny podtrzymać życie i atmosferę. Który to już raz, dwunasty, trzynasty? Za każdym razem zmieniano orbitę planety, by dopasować ją do nowego planu. Ile jeszcze surowców, energii, pracy, ile ofiar kolejnych wypadków poświęcą, nim dadzą sobie spokój? Czy było to warte przekształcenia tej niespełna dwumiliardowej kolonii z ledwie jedną stacją na piętnastomiliardową fabrykę? Kolejny przytułek dla ubogich pod otwartym niebem, jak Mars, Wenus i Ziemia? Ludzi i tak nie będzie tam więcej niż te piętnaście wstępnie oszacowanych miliardów. Tylko to nie zmieniało się w kolejnych projektach.
« 1 6 7 8 9 10 14 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.