Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 6

« 1 2 3 4 5 6 11 »

Alan Akab

Więzień układu – część 6

Wilan zrozumiał. Dostosuje się albo wyleci na korytarz. Wiedział, na przykładzie Lerszena, jak trudno zdobyć kolejną pracę, jeśli poprzednią straciło się w taki sposób.
– Jak rozumiem, naprawę złącza też mam przerwać?
– Wciąż nie nadrobiliście opóźnień. Szukanie usterki i jej usunięcie zajmie inżynierom parę ładnych dni, a przecież mają inne obowiązki. Zostaw to tak jak jest, zrób notatkę w dokumentach, załaduj je do pokładowego komputera, zaplombuj wszystko ostrzegawczymi zatrzaskami, wywal złom do dekompozycji i skup się na dokładnej, szybkiej i przepisowej pracy.
– Nie martwiłeś się o tempo pracy gdy zwalniałeś Hemula – zauważył sucho.
– To nie zależało ode mnie! Nie zmienisz przepisów. Daj mi spokój i rób co do ciebie należy!
Wilan kiwnął głową i wyszedł. Rikad był wściekły, dalsza rozmowa nie miała sensu. Miał pecha. Jakiś urzędas z magazynu liczył na premię, więc poinformował o wszystkim nadzorujący stację oddział kontroli dystrybucji. Na zarazę! Te przepisy nie były takie głupie, jak myślał. Tym razem skończyło się na upomnieniu. Tym razem wyszedł na nadgorliwca. Lecz na przyszłość musiał być ostrożniejszy. Całe szczęście, że nikt nie czepił się komór.
Szczęście? Teraz nie miało to większego znaczenia. Po tym upomnieniu każda próba zdobycia reaktora zostanie natychmiast zauważona. Jak tłumaczyłby się następnym razem? Że chciał przeczyścić dysze pełnym strumieniem plazmy? Równie dobrze mógłby powiedzieć, że chciał się opalić!
Bez reaktora jego plan był nie do wykonania – i jego konkurent musiał o tym wiedzieć. Przypadek? To było równie prawdopodobne jak uderzenie kontenera w stację, czy wygranie na loterii. Walka odbyła się wcześniej niż się spodziewał, była krótka i jednostronna. Przegrał ją w straszliwie beznadziejnym stylu. Nie poznał przeciwnika, nie wyprowadził nawet jednego ciosu. Sześć miesięcy ogłupiania magazynierów i własnego zespołu poszło na darmo, rozbite w pył przez jeden idiotyczny przepis! Znajomi mówili o nim, że jest uparty, lecz wiedział, kiedy należy się poddać. Mógł zrobić tylko jedno – czekać na inną okazję.
Może do tego czasu znów zacznie wracać wcześniej z pracy, tak jak robił to dawno temu. Ene powinna się ucieszyć. Może znowu zacznie wracać na jej późne obiady. Znów jej powie, że najgorsza część pracy jest już za nimi. Zacznie więcej rozmawiać z synem.
Kiedyś musi się udać. Musiał w to wierzyć.
Ilustracja: <a href=mailto:changer@interia.pl>Rafał Kulik</a>
Ilustracja: Rafał Kulik
• • •
Minęła czwarta godzina a Arto wciąż nie odzyskał przytomności. Sprowadzony starszak nie wymyślił wiele więcej ponad to, co Żo już zrobił. Zapewnił ich, że mózg Arto nie jest uszkodzony, uprzedził, że minie trochę czasu nim bioinduktor wytworzy obejścia nerwowe i ostrzegł, że nie powinni go sami budzić. Potem poradził, by znaleźli sobie nowego kapitana, bo na takich sprawach nie zna się nikt w szkole. Za to go znienawidził. Ledwie zwrócił uwagę na niebieską plamkę na jego lewym ramieniu, taką samą jak u Żo, w tym samym miejscu.
Pamiętał ludzi, którzy na Ziemi przychodzili do jego matki. Niektórym powtarzała, że umrą, jeśli szybko nie trafią do prawdziwego lekarza. Arto nie pójdzie do lekarza. Nie chciał, by ktokolwiek cierpiał za niego, a tym bardziej, by umarł. Powinienem być na twoim miejscu, powtarzał sobie, mnie Anhelo by tak nie potraktował.
Był na niego skazany, od pierwszego dnia. Teraz to wiedział. Dlaczego działy się tu takie rzeczy? Na Ziemi nie pozwalali na to dorośli. Dlaczego pozwalali tutaj? Bo nie wiedzieli? Jeśli dzieci potrafiły się rządzić tylko w jeden sposób…
Pierwszy dostrzegł drgnięcie dłoni. Chwilę potem kapitan otworzył oczy. Odetchnęli z ulgą. Arto uniósł rękę w i spojrzał na nią w milczeniu – prosty sposób na ocenę sprawności swojego wzroku po bitwach.
– Nareszcie – Żo przysunął się bliżej. – Zaczynałem się naprawdę bać. Jak się czujesz?
– Tak jak wyglądałem – Arto się skrzywił. – Dało się wytrzymać – rozejrzał się, ostrożnie poruszając głową. – Nie ma nikogo więcej?
– A kogo się spodziewałeś, Żimmiego? – Dert pomógł mu usiąść. – On już ma to, co chciał. Stałeś się słaby. Teraz cię zniszczy.
Arto szybko dochodził do siebie. Wodził dookoła niezbyt pewnym wzrokiem, trzymał dłoń przy głowie, jakby sama szyja nie potrafiła jej utrzymać i często zaciskał powieki, jak gdyby raziło go światło ledwo palącej się lampy, lecz ruchy miał zdumiewająco pewne.
– Nie zrobi tego. Jak nie wygra uczciwie, nigdy nie przejmie całej grupy.
– Inni pewnie nie wiedzą co się stało – oświadczył Żo. – Gdy Dert mnie złapał, nie było czasu na wyjaśnienia. Zawsze się bałem, że kiedyś będę musiał użyć tych lepszych zabawek, tylko nigdy nie myślałem, że to będziesz ty.
Arto dotknął przyrządu na piersi. Po chwili wahania przesunął dłoń na kark. Wyczuł łukowaty przyrząd, jaki Żo przyczepił mu w łazience. Nagle uśmiechnął się szeroko i opuścił rękę. Maść zamaskowała już siniaki, rozcięcia goiły się szybko. Wyglądał niemal normalnie, lecz Iwen wiedział, że to tylko wygląd.
– Żo, wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć – spojrzał na Iwena. – Ty też, Nowy. Gdyby nie ty… Pewnie byłbym już po drugiej stronie.
– Gdyby nie ja, nie spotkałbyś Anhela – spuścił głowę i odpowiedział cicho. Łzy same napłynęły mu do oczu.
– Obiecałem, że cię obronię, a ja zawsze dotrzymuję obietnic. Wiem, obiecałem też, że Anhelo nigdy więcej cię nie uderzy, ale myślę, że to teraz się tak bardzo nie liczy. Sam też nieźle go kopnąłeś.
Żo uniósł brwi. W odpowiedzi Dert wzruszył ramionami. Iwen spojrzał na Arto. Albo nie chce mnie martwić, pomyślał, albo naprawdę czuje się lepiej, niż na to wygląda. Nie chce mnie martwić. Czuł, że dzieje się z nim coś niedobrego, a Dert i Żo bali się o to pytać.
– Coś ci dolega? – spytał. – Proszę, powiedz prawdę.
– A jak myślisz? Myślę, że dolega mi wszystko, co może. Ten szczur Anhelo jest dokładny. Wrócę do domu, prześpię się i jutro będę jak nowo narodzony.
Tym razem Arto był zbyt słaby, by dobrze kłamać.
– Nie graj bohatera! Wiem co potrafi Anhelo. Jeśli zrobił ci coś w środku… możesz umrzeć. Moja mama jest… była lekarzem. Uczyła się tego gdy urodziła się siostra. Wiem co mówię.
Arto spojrzał na niego dziwnie.
– Nowy może mieć rację, Arto – potwierdził Żo. – Jeśli komuś potrzebny jest Charon, to na pewno tobie. Tylko… nikt z nas nie ma z nim kontaktu, a ja… nie potrafię operować. Nie wiem czy którykolwiek starszak to potrafi. Tu potrzebne jest doświadczenie dorosłego. Ja nawet nie mogę powiedzieć, czy potrzebujesz operacji. Być może nie, a być może…
Arto w milczeniu patrzył to na Żo, to na Iwena. Dert nic nie mówił, ale widział, że on też się martwi. I być może też uważa, że w tym wypadku należy nagiąć zasady. Należałoby zaufać dorosłemu. Czy dla nich ta zasada była aż tak ważna, by dla niej umierać?
– Nie będę cię okłamywał, Nowy. Boli mnie, i to bardzo, ale…
– Musisz iść do lekarza! – Iwen, nawet jakby chciał, nie potrafiłby być bardziej stanowczy – Nie pozwolę, abyś…
– I co powiem? Że taki jeden pobił mnie do nieprzytomności? Nowy, zastanów się. Przed rodzicami mogę udawać. Przed lekarzem nie. Domyśli się. Dorośli nie są aż tak głupi.
Iwen nigdy dotąd nie myślał o rodzicach jako o dorosłych, nie w szkolny sposób. Lecz dla Arto oni byli zwykłymi dorosłymi. Kontakt z nimi oznaczał samobójstwo, łańcuch zdarzeń kończący się zawsze w jednym miejscu. W akademii…
– Więc chociaż pozwól się zbadać mojej mamie. Ona nic nie powie. Obiecuję ci.
Spojrzenie Arto stało się czujne. Tak samo spojrzenia Żo i Derta.
– Powiedziałeś jej? Nowy, jeśli twoja matka pójdzie do dyrektora, oni mnie…
– Oczywiście, że nie! – zaperzył się. – Jeszcze nie zgłupiałem. Ale… W ten sposób masz jakąś szansę. Powiesz jej tylko to, co zechcesz. Ja nie będę się odzywał.
Arto nic nie odpowiedział.
– Posłuchaj mnie choć raz! Musisz pozwolić się jej zbadać. Jesteś… Jesteś spoza rodziny, jak ci inni. Była lekarzem i wie co to znaczy tajemnica. Nie wiem czy potrafi operować, ale będzie wiedziała czy potrzebujesz poważnej pomocy. Na Ziemi wyleczyła wielu chorych i rannych, potrafiła się nimi zająć i nigdy nic nie mówiła. Proszę, zrób to, dla mnie i dla siebie. Ja już wiem, że się pomyliłem. Teraz ty się mylisz.
Wszyscy trzej patrzyli na Arto. Milczeli, więc nie wiedział czy się zgadzają.
– Niech ci będzie, Iwen – Arto z rezygnacją zamknął oczy. – Pójdę, ale ty nic nie mów. Sam się będę tłumaczył.
Iwen poczuł jak przepełnia go radość. Nareszcie zmusił go do rozsądku! Arto zmusił go, by przyjął pomoc w sprawie Anhela, a teraz mu się zrewanżował. I nazwał go po imieniu!
– Już nie jestem Nowy? – zapytał.
« 1 2 3 4 5 6 11 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.