Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 6

« 1 3 4 5 6 7 11 »

Alan Akab

Więzień układu – część 6

– A jak myślisz? – Arto wyszczerzył zęby w uśmiechu. Zbyt rzadko widział go takim. Choć sytuacja nie była do śmiechu, zauważył, że ten uśmiech pasował do jego twarzy. – Jak by to wyglądało, gdybym niemal dał się zapuszkować dla kogoś bez imienia?
Wiedział, że żartuje. Także się uśmiechnął. Przestał być dla niego byle kim, tylko dlaczego to się musiało stać właśnie w taki sposób? Czy w tej szkole właśnie tak dzieci zdobywały sobie imię? Uznał, że teraz jego obowiązkiem było dopilnowanie, by Arto trafił do jego domu. Jego zgoda to jeszcze nie wszystko, musiał się upewnić, że z tej obietnicy już się nie wykręci. Dla nich rozmowa z dorosłymi to zbrodnia. Przed oczami stanął mu Żimmy. O ileż łatwiej było im pogodzić się z moją śmiercią, niż z taką rozmową.

Arto nie był na siebie zły chyba tylko dlatego, że za bardzo go wszystko bolało. Anhelo starał się go nie połamać – za wyjątkiem kilku żeber, co poczuł od razu – ale z całą resztą obszedł się bezwzględnie. Z wnętrza ciała promieniował potworny ból, zwłaszcza spod klatki piersiowej i po bokach brzucha. Był inny niż ze złamanej ręki czy żeber – mdlący, przeciągły, tępy, dochodził niemal z całego ciała. Raz był silniejszy w jednym miejscu, raz w drugim, jakby obite miejsca walczyły o to, które ma go boleć najbardziej. Walka ta była szczególnie zaciekła gdy się poruszał. Najczęściej wygrywał ten najgorszy, promieniujący z podbrzusza – wtedy miał wrażenie, że coś tępego i szerokiego wpycha się od spodu w głąb jego ciała. Przywykł już do ukrywania bólu, lecz teraz było to trudniejsze. Nigdy nie był bity aż tak brutalnie, by myśleć, że może tego nie przeżyć. Zabraniały tego zasady.
Tylko ten dziwny ból mógł go zmusić do przyjęcia propozycji Nowego. Bał się lekarzy i badań, jak każdy chłopiec w szkole. Tym razem nie chodziło o zwykłe przeziębienie. Nie skończy się na zaglądaniu do gardła, mierzeniu pulsu, osłuchaniu i pobraniu wymazu do zbadania DNA zarazka. Co jej powie, a czego sama się domyśli? Spojrzał na pierś, na stymulator. I jeszcze ta rzecz z tyłu. Według dorosłych życie dziecka nie powinno zależeć od kawałka technologii. Tego nie dało się ukryć jak zwykłego siniaka. W porównaniu z tym, reszta była niczym. Lecz jeśli teraz umrze, rodzice nigdzie nie uciekną.
Nie boję się rozmowy, przekonał samego siebie. Coś wymyślę. Nie muszę mówić całej prawdy. Boję się tego, co się stanie po rozmowie.
Badania lekarskie. Tego bał się każdy uczeń. Nie jakichś okresowych, pobieżnych kontroli, szczepień czy badań genów, o których zawsze wiedzieli wcześniej i zawsze mieli czas, by ściągnąć zbroję, czy uciec, gdy nie czuli się najlepiej. Prawdziwe, dokładne badania, zwłaszcza przy pomocy skanera, wykazałyby ślady pobić, nawet te starsze. I złamania.
Nie mieli do dyspozycji tego, co dorośli, jedynie proste leki i przyrządy. Nie potrafili całkowicie usunąć skutków pobić. Potrafili je tylko kryć. Lekarze wszystko by znaleźli i zaczęliby zadawać pytania. Nie czuł, że ma złamane kości? Nie zauważył, jak to się stało? Do czegoś takiego nie przekonałby nawet głupiego młodszaka.
Wstał z podłogi i natychmiast syknął z bólu. Potężne ukłucie przeszyło brzuch od biodra po klatkę piersiową. Ten był ostry. Nie zginał go wpół, lecz pojawiał się i odchodził. Taki ból dobrze znał, potrafił z nim walczyć. Odetchnął głębiej. To także sprawiło ból, ale znacznie mniejszy. Póki siedział, nie czuł, że jest z nim źle. Teraz, kiedy stanął na nogi, uznał, że pomysł Nowego… że pomysł Iwena wcale nie jest taki zły na jaki z początku wyglądał.
Przynajmniej mogę się ruszać. Przynajmniej mogę oddychać tak jak chcę. Żo jest jednak naprawdę dobry.
Spojrzenie na zegarek wyzwoliło w nim łańcuch rozważań o zaistniałych problemach. Opuścili cztery lekcje. Znowu będzie musiał wymyślić usprawiedliwienie. Najbardziej nie lubił fałszować sygnatur rodziców. Nieczęsto się spóźniał, nauczyciele będą wyrozumiali. Gorzej jeśli każą mu nadrobić zaległości. Znowu musiałby się uczyć, a tego bardzo nie lubił.
Złapał się na tym, co zrobił. Dopiero uniknął śmierci, a już myślał o szkole i lekcjach. Lecz szkoła była ważna. Nowy był ważny. Teraz już nie Nowy, a Iwen, poprawił się. I Anhelo był ważny.
Zaczął się ubierać. Szło mu to z trudem. Ból był ogromny, mimo to zdołał założyć zbroję i koszulkę. Dert pomógł mu wygładzić nieliczne zmarszczki.
– Dlaczego to zrobiłeś? – szepnął mu do ucha, gdy Iwen się oddalił. – Mógłbyś już nie żyć…
Tego nie potrafił sobie wyjaśnić. Było w tym coś dziwnego. W walce o Iwena nie chodziło już tylko o Iwena, lecz także o niego. Za co, dlaczego? Jako kapitan, musiał sprawiać wrażenie, że każda jego decyzja jest uzasadniona i przemyślana.
– Nie miałem wyboru – odszepnął równie cicho. – Myślisz, że wiedziałem, że tak się to skończy? Zrobiłem jedyną rzecz jaką mogłem. Nie wiedziałem, że Anhelo aż tak się wścieknie. Nowy… Iwen by tego nie zniósł.
Dert popatrzył na niego jakby Arto czegoś nie rozumiał.
– Nowego nie zasunąłby tak ostro – odparł. Nie był gotów zaakceptować Iwena. – To niczego nie zmieniło. Arto, co będzie dalej? Nie, nie chcę, byś porzucił Nowego. Pytam, bo nie wiem. Ile jeszcze wytrzymasz? Ile on wytrzyma, gdy ty już nie zdołasz?
Arto milczał. Rozumiał co Dert chciał powiedzieć, rozumiał każde z niewypowiedzianych słów, lecz nic nie powiedział. Nie wiedział co mógłby odpowiedzieć. Wierzył, że zrobił dobrze, nie wiedział tylko jak Dert na to zareaguje. Poniosło go i teraz był takim samym celem jak Iwen. Wyjdą z tego razem, żywi, albo w oddzielnych puszkach.
Iwen przyglądał im się. Wiedział o kim szeptają. Na kosmos, byle nie pomyślał, że chcę go porzucić! Już miał się odezwać, gdy Iwen pokazał na jeden z szybów i wczołgał się do niego. Dert zobaczył już tylko jego nogi. Gdy znikły, spojrzał na Arto. Myśleli o tym samym. Nie powinni szeptać ze sobą, nie przy nim.
– Cała szkoła mówi o tym jak bawimy się w chowanego z Anhelem – odezwał się Dert, już trochę głośniej. – Młodszaki mają nas za jakichś bohaterów, zwłaszcza ci z Włóczni, zaś starszaki patrzą na nas jak na samobójców. Co powiedzą po dzisiejszym? Zawsze chciałeś być znanym, no to teraz jesteś. Założę się, że wszyscy zastanawiają się czy jeszcze żyjesz, albo czy nie skończysz jak Dejwi.
Dejwi… Chłopiec, który zmarł w kilka rozjaśnień po ostrej bijatyce między Żółtoskórymi a Niebiańskimi Wrotami. Anhelo nieźle wtedy oberwał i stracił dobrego wojownika. Wojna młodocianych gangów, tak to określili dorośli. Wtedy było mu to obojętne, teraz nawet się z tego ucieszył. Poczuł nagłą potrzebę zobaczenia się z matką Iwena.
– Byłem tam, Arto. Zrobiłeś to specjalnie! – Dert potrząsnął nim za barki. – Człowieku, coś ty narobił? On ci tego nie zapomni…
Nie zareagował na jego zachowanie. Jego zastępca nie wiedział co robić. Martwił się o swojego kapitana, lecz chwytał go także strach przed tym, co się działo i czego nie był w stanie zrozumieć, każąc mu martwić się przede wszystkim o siebie. Próbował pogodzić ze sobą te dwie rzeczy, lecz nic nie rozumiał, a to skazywało go na przegraną.
– Już tego nie zmienię – odburknął. – Pogódź się z tym, albo zacznij mnie unikać, jak inni. Chciałem tylko… odwrócić jego uwagę – zacisnął oczy. Po co się tłumaczył? Kogo chciał przekonać, Derta czy siebie? – Zrobiłem co uznałem za słuszne.
– Słuszne? Zaczynam myśleć, że Żimmy ma rację. Że chcesz się dać zabić za Iwena.
Gdyby to było takie proste… Przez lata uczył ich jak współpracować, zamiast lać się ze sobą po kątach, lecz gdy przyszło co do czego, została przy nim ledwie garstka. Spojrzał uważnie w oczy Derta i zrozumiał, że jego też zaczął tracić. Po dzisiejszym zapewne straci wszystkich. Nikt nie będzie chciał się zbliżać do wariata samobójcy. Zrozumiał co Dael tyle razy starał się mu wytłumaczyć. Dlaczego tak późno, skoro było to tak oczywiste? Czy sam był równie ślepy jak inni?
– Dopóki młodsi będą naśladować starszych, szkoła będzie zawsze taka sama – powtórzył jego myśl. – Nawet gorsza, bo będzie więcej takich jak Anhelo. Biją nas, ale w ich wieku będziemy robić to samo. Wszystko, co się dzieje w szkole, robimy sobie sami i to my musimy z tym skończyć, inaczej…
Ilustracja: <a href=mailto:changer@interia.pl>Rafał Kulik</a>
Ilustracja: Rafał Kulik
Poczuł ból. Zgiął się i przyłożył dłoń do brzucha. Był inny, bo nie potrafił tak po prostu złapać jednego z nich i zbić. Mógł uderzyć, nawet mocno, ale to wszystko. Przez Daela i to jego gadanie. To on sprawił, że gdy chciał to zrobić, w każdym młodszaku dostrzegał siebie, o kilka lat młodszego. Nakładł mu do głowy wszystkich tych bzdur, by czuł się winny.
Dert skrzywił się widząc jego ból, ale nic nie powiedział. Jeśli kapitan się krzywił i zginał wpół, to znaczy, że naprawdę go bolało.
– Ty tego nie zmienisz. Czy tylko dlatego będziesz nadstawiał karku za Nowego?
– Nie!
Dert wycofał się. Odszedł zgarbiony, jakby niósł Arto na plecach. Stracił go, przynajmniej na kilka następnych rozjaśnień. Miał nadzieję, że potem wróci. Sam też potrzebował czasu, by ochłonąć.
Teraz mógł działać. Poprzysięgając mu śmierć, Anhelo zmienił Arto w tarczę Iwena. Teraz Arto mógł zaatakować swojego wroga rękoma tych, którzy mu coś zawdzięczali.
« 1 3 4 5 6 7 11 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.