Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 7

« 1 2 3 4 5 6 14 »

Alan Akab

Więzień układu – część 7

Tak, to był statek. Iwen dostrzegł wyraźny, wielki kontur skały. Już teraz wydała mu się ogromna, a wciąż się zbliżała. Szczegóły jej powierzchni, ostre, wyraźne krawędzie, ślady kraterów i zewnętrznych sensorów wciąż stawały się większe. Mógł je widzieć gdyż, choć dok zalewało przytłumione światło, patrzył z ciemności szybu prosto w mrok kosmosu, a pod takim kątem plaszkło nie tworzyło odblasków.
Iwen rozpoznawał drobniutkie kształty, przypominające kapsuły ratunkowe, lecz wydały mu się zbyt małe, niczym miniaturki. To dlatego, pomyślał, że zbliżający się statek jest naprawdę, ale to naprawdę ogromny i wciąż jest naprawdę, naprawdę daleko. Lewa krawędź skały, ta od strony Słońca, błyszczała niemal oślepiającym blaskiem. Spróbował sobie wyobrazić jak duży jest ten statek, lecz szybko zorientował się, że to, co widział, było ledwie jego częścią. Przyjrzał mu się jeszcze raz, tym razem dokładniej. Tak jak przypuszczał, większa część statku była niewidoczna na tle kosmosu. Mógł ją dostrzec jedynie pośrednio, gdy przesłaniała gwiazdy. Z jednej strony jasny sierp, z drugiej nienaturalnie czarna przestrzeń.
Asteroida wciąż stawała się większa. Zajmowała już połowę okna. Iwen poczuł strach, że statek nie zdąży wyhamować. Pamiętał o automatach, precyzyjnie kierujących całym procesem dokowania, lecz wzrok podpowiadał co innego. W każdej z upływających minut Iwen mógłby przysiąc, że statek już jest przy stacji, że ledwie kilkanaście metrów dzieli go od szyby, lecz skała wciąż rosła, na jego oczach. Teraz wypełniała prawie całe okno. To przez próżnię, uświadomił sobie. Z braku powietrza wszystko wydaje się być jednakowo odległe, niemal na wyciągnięcie ręki. Jeśli chcę poznać prawdziwą odległość, muszę się skupić na czymś, czego rozmiary znam. Była jedna taka rzecz – pierścień dokujący statku, taki sam jak ten, który znajdował się tutaj, lecz choć przeczesywał wzrokiem całą powierzchnię asteroidy, nie znalazł niczego, co by go przypominało. Czy to statek był tak ogromny, czy nie odwrócił się jeszcze na pozycję do dokowania? I jedno i drugie, uznał, dostrzegając wciąż nowe szczegóły powierzchni.
To, co początkowo wziął za maleńkie kapsuły okazało się być gigantycznymi, wielosetmetrowej, może nawet kilometrowej długości nadbudówkami towarowymi. Właściwe kapsuły dostrzegł dopiero teraz – małe, niemal mikroskopijne, prostokątne kształty, niczym ziarna piasku przy wieżowcach. Zdały się małe, bo wciąż źle oceniał rozmiary statku. Brakowało punktu odniesienia. Zrozumiał dlaczego automaty przejęły od ludzi funkcje dokowania. Żaden, nieważne jak doświadczony człowiek, posługując się jedynie wzrokiem, nie zdołałby prawidłowo ocenić odległości.
Asteroida wciąż rosła. Szczegóły na jej powierzchni stały się tak ogromne, iż Iwen ledwie się powstrzymywał, by nie rzucić się do ucieczki. W końcu gwiazdolot zaczął się powoli obracać w lewo. Sierp odbitego światła zaczął się cofać, aż znikł zupełnie, pozostawiając upstrzoną światełkami czarną plamę. Minęło kilkanaście sekund nim zrozumiał co się dzieje. Statek ustawiał się do dokowania, jego lewa część weszła w cień rzucany przez kryzę stacji.
– Na kosmos, ale to wielkie! – szepnął. Daleko na prawo, wśród morza ciemności, dostrzegł maleńki, jasny obiekt. Dok statku wydał mu się niczym główka od szpilki, leżąca na wielkim wzgórzu wśród gór, otoczona jeszcze mniejszymi światełkami – To… to jest ogromne!
– To jeden z pierwszych dużych gwiazdolotów – odparł Arto. – Gaspra. Jeden z tych, które zbudowano przy użyciu pojedynczej asteroidy, bez przetopienia.
– Przetopienia?
– Niektóre asteroidy nie nadają się do drążenia. Dorośli wystrzeliwują je w stronę Słońca, tak, by przeszły blisko jego powierzchni. Potem łapią je z drugiej strony, czekają aż ostygną i zaczynają drążyć. Na powierzchni takich statków nie ma kraterów. Dorośli budują z nich statki średnich rozmiarów, najwyżej kilkanaście kilometrów średnicy. Takich jak ten już się nie robi – wskazał palcem na szybę. – To się nie opłaca. Pylasta powierzchnia, niskie proporcje objętości do masy asteroidy i mocy emiterów na jednostkę towarową. Dziś z takiej skały powstałby mniejszy statek, ale wtedy nie potrafiliśmy wykorzystywać ciepła Słońca do przetapiania asteroid.
Skryta w mroku skała wciąż powoli się obracała. Zbliżała się, lecz już znacznie wolniej.
– Ta Gaspra musi być tak wielka… jak pół stacji!
Arto zaśmiał się.
– Stacja jest o wiele większa. Może przyjąć naraz kilkanaście takich gwiazdolotów, albo pięćdziesiąt mniejszych. Nieumiejętne doczepienie czegoś tak dużego mogłoby wpłynąć na jej pozycję, dlatego dokowanie trwa tak powoli. Dorośli muszą zorientować statek ze stacją i… skompensować jego grawitację z naszym ciążeniem. Wiesz ile towaru przywozi tak duży gwiazdolot? Wyobraź to sobie, Gaspra ma aż osiem emiterów! Tyle mocy potrzebuje, by się rozpędzić do podświetlnej, a i tak nie osiąga więcej niż dziewięćdziesiąt C.
Iwen mógł to sobie wyobrazić. Największy okręt o jakim słyszał miał ich sześć, lecz był mniejszy i nie dokował do zwykłych stacji, tylko do tych wojskowych. Nawet Arto mógł zobaczyć takie jedynie na projekcji.
– Znasz się na statkach – zauważył. – Wiele ich widziałeś? Widziałeś wcześniej Gasprę?
– Iwen, chyba żartujesz! Widziałem ich mnóstwo, ale żadnego dwa razy. Musiałbym tu siedzieć odkąd nauczyłem się chodzić – zastanowił się chwilę – i byłby to najwyżej taki, który by poleciał do Alfy Centaura, choć nie wiem po co. Tam nie ma żadnej kolonii.
– A promy i kosmoloty?
– Te tutaj nie dokują. To dok zewnętrzny, na samej krawędzi stacji, a kosmoloty dokują do tych mniejszych, przy rękawie, gdzie nie ma pancerzy termicznych. Kosmoloty przewożą ludzi, a ci chcą szybko zejść na powierzchnię. Gwiazdoloty są większe, tam by się nie zmieściły. Niektóre mają ponad dwadzieścia kilometrów długości – Arto powiódł palcem za czymś poruszającym się między statkiem a stacją. – Widzisz te światełka?
Iwen wytężył wzrok. Znalazł niewielki, poruszający się punkcik, pulsujący jasnym światłem. Zdawało mu się, że ciągnie za sobą włókno lekkiej poświaty.
– Co to jest? Holownik?
Arto pokiwał głową.
– Widzisz tę linię za nim? To rampa magnetyczna, taka wielka kratownica, tylko teraz jest daleko i widać tylko jej światła. Gdy statek się zatrzyma, przyczepią ją do śluzy towarowej. Przez jej środek kontenery z ładowni statku polecą do magazynów stacji, albo prosto do rękawa i na Ziemię. Każdy będzie leciał trzysta kilometrów na godzinę, a są ich tysiące!
– I nigdy żaden się nie gubi?
– Nie może. Kontener jest jakoś spolaryzowany, czy naładowany ładunkiem, nie wiem. W każdym razie to go trzyma wewnątrz rampy, a pole popycha go do przodu, jak windę. Co raz trafi do takiego kanału, może wyjść tylko z drugiej strony.
Iwen powiódł wzrokiem za światełkiem. Zatrzymało się. Czekało.
– To tędy próbował uciec ojciec Wela? – spytał.
– Tak – Arto odpowiedział powoli. Nagle spochmurniał. – Tędy się wystrzelił. Nie wiem jak ominął automaty, które jej pilnowały… – na chwilę zamilkł. – Ale teraz to niemożliwe. Słyszałem, że Kosa zabezpieczyła je dodatkową śluzą.
Iwen nawet nie zapytał skąd o tym wie. Znowu spojrzał na statek. W niektórych miejscach znów otaczała go mgiełka. Silniki korekcyjne, pomyślał, wyrzucają strugi plazmy, ustawiając statek dokładnie na wyznaczonej pozycji. Manewr pozornie wydawał się trudny, lecz dla automatów równie łatwo było lecieć prosto co manewrować w pobliżu krawędzi doku.
Pomyślał o swojej pozycji. Przypomniał sobie gdzie jest góra, a gdzie dół, gdzie jest tu, a gdzie tam, na zewnątrz. Po prawej była Ziemia, po lewej Słońce. Poczuł, że traci orientację.
– Jak właściwie cumuje taki statek? – spytał. – Czy ustawia się wzdłuż stacji? Bo jeśli tak, to nasza góra jest dla nich bokiem…
– Nie, to nie tak – Arto pokręcił głową. – Gdy zrozumiesz jak statek dokuje, zrozumiesz dlaczego ciążenie jest tam skierowane podobnie. Każdy pokład to pierścień otaczający stację. Te na środku są najszersze, następne są coraz węższe. Jesteśmy na zewnętrznym pokładzie. Stoimy stopami w stronę środka stacji, więc dla nas ma on chyba z kilometr wysokości.
– Kilometr? – Iwen się zdziwił. Myślał, że poziomy stacji są takie same i mają tylko po kilka metrów wysokości.
– Może więcej. Tu nie ma mieszkań, są tylko fabryki, stocznie i doki. Te pokłady mają tylko połowę szerokości najwęższego zwykłego pokładu. Popatrz.
Arto oparł się na łokciach. Podniósł dłonie do góry i złożył je nierówno, by palce jednej wystawały nad powierzchnię drugiej. Obrócił ręce, pokazując ich spód. Iwen przekrzywił głowę, obserwując go.
– Teraz, wyobraź sobie że to jest stacja – zaczął wyjaśniać – a twoja głowa to Ziemia. Pokłady na brzegu stacji, na jej górnej powierzchni, wystają dalej niż inne, tak jak moje palce. Między ich czubkami, czyli krawędzią stacji a drugą ręką, czyli pierwszym zwykłym pokładem, jest tyle miejsca, że zmieści się tu każdy zwykły statek, choć nie tak duży jak Gaspra. Tu się znajdujemy.
« 1 2 3 4 5 6 14 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.