Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 15 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 9

« 1 4 5 6 7 8 12 »

Alan Akab

Więzień układu – część 9

Arto objął go ramieniem. Tak robił Dael. To pomagało.
– Nie ty jeden – powiedział cicho. – Ja też… – i jestem tu dłużej, dodał, lecz tylko w myśli. Mówienie, by zebrał się w sobie nie miało już sensu. Wciąż nie wiedział co będzie jutro. Teraz liczyło się tylko to, że przetrwali i byli razem.
– To się tak nie skończy – szepnął. – Wytrzymasz, zobaczysz, że wytrzymasz. Uwierz w to, a tak będzie. Ja też kiedyś uwierzyłem.
To co, że uwierzył w niemożliwe. Wtedy to pomogło.
– Naprawdę? – spytał Iwen.
– Nie kłamię. Każdy choć raz miał dość szkoły. Nawet Zem, nawet… nawet Anhelo. A ja miałem jej dość bardzo, bardzo mocno. Nie ufasz mi?
– Ufam, tylko… już nie wiem.
– Ja wiem. To wystarczy. To mój korytarz.
Starał się go uspokoić, zrobić coś, lecz nie wiedział jak. Co by nie powiedział, Iwen i tak rozumiał co się dzieje. Był taki delikatny i bezbronny… Arto po prostu musiał go bronić.
– Wyobrażałem sobie, jak to jest, umrzeć – Iwen pociągnął nosem. – Czy to boli…
– Chyba nie. Chyba boli tylko to, co zabija.
– Tak… Ty już pewnie wiesz. A ja… Czasem… staję tam… i słucham…
Tam. Tam gdzie pracowały maszyny, gdzie było je słychać przez ścianę i gdzie, mimo starań dorosłych, wciąż zdarzały się wypadki. Wszystkie śmiertelne. Dlaczego dorosłych to nie dziwiło? Dlaczego nie zastanawiało ich, że mimo wszystkiego, co potrafiła ich nauka, ich medycyna, ledwie kilkoro dzieci dało się uratować? Ludzkie ciało nie było aż tak delikatne, ewolucja już się o to postarała. Dlaczego nie pomyśleli, że czasami te dzieci tego chcą?
Energicznie potrząsnął głową. W ich sytuacji takie myśli były równie zabójcze jak Anhelo.
– Też kiedyś słuchałem i myślałem, jak każdy, choć raz… Ale nie mógłbym. Nawet jeśli… – urwał. – Chyba nie myślisz…?
– Nie, nigdy! Ale rozumiem tych, co tam idą. Naprawdę rozumiem – przełknął cicho łzy. – Gdybym wiedział, że to miałoby trwać kilka lat…
Objął Arto i rozpłakał się cicho. Arto odpowiedział uściskiem. Zazdrościł mu, że potrafi to wypłakać, a on już od dawna nie. Lecz choć to łzy Iwena odlatywały, pociągane podmuchem powietrza, choć rozmazywały się na jego koszulce, pomagało to także jemu. Przypomniał sobie deszcz, który mu podarował w terminalu. Jeśli te łzy zmyją ze mnie choć część żalu, pomyślał, to i tak będzie to więcej niż zrobił dla mnie ktokolwiek inny. Nigdy nie miał nikogo, kto pomógłby jego własnym łzom wypłukać z siebie cały strach, przerażenie, niepewność i poczucie winy. Kiedyś to potrafił, lecz nie mógł. Dziś mógł, lecz już nie potrafił.
Trwali tak kilka nieskończonych minut, aż Iwen się uspokoił. Ostrożnie wyzwolił się z objęć Arto i odsunął się przepraszająco, wstydząc się swojej słabości jak prawdziwy wojownik.
– Przepraszam – z zawstydzeniem otarł twarz. – Nie powinienem…
Powinieneś, uznał Arto. To pomogło, nam obu. Przez chwilę czuł się tak jakby szkoła znów była normalna. Lecz szybko przypomniał sobie, że dla Iwena nigdy nie była normalna.
Siedzieli w milczeniu, wpatrzeni w ciemność, nasłuchując.
– Nie powinniśmy uciekać – głos Iwena wciąż był odmieniony przez niedawny płacz. – Inni będą nas za to ganiać.
Już nie było innych, pomyślał Arto. Poza Anhelem nikogo już nie obchodzimy. Szkoła podzieliła się na tych, którzy go słuchają, tych, co chcą mu zaszkodzić i tych, którzy zbyt się boją, by robić cokolwiek. Dla nas nikt niczego nie zrobi. Nawet nie będzie ganiał.
– Tylko ci, którzy i tak by to robili, jak tamci. Inni wiedzą, że to jest na poważnie.
– Zrozumieją, że nie mieliśmy wyjścia? Bo jeśli nie…
Dla Iwena wszystko było proste. Anhelo niemal zabił Arto. Złamał zasady. Sami uciekali, także łamiąc zasady. To się wyrównało. Lecz to nie było takie proste. Nigdy nie było, bo jak wytłumaczyć beksy? Nie chciał ukrywać przed Iwenem prawdy, lecz nie potrafił jej powiedzieć, więc robił to, co potrafił najlepiej. Kłamał.
– Jeszcze tylko parę rozjaśnień – powiedział. – Mam znajomych. Oni zajmą się Anhelem. Na takich jak on też są sposoby. Dorwą go gdy będzie sam… – westchnął. Coś w nim zadrżało, zaczął się wahać. – Iwen… Czuję, że wszystko się zmienia… ale musimy poczekać.
Przecież wiedział, że już nic nie będzie inaczej. Po co to robił? By dać mu kolejną nadzieję, tym razem tak fałszywą, że nawet sam w nią nie wierzył? Mógłby go pocieszyć, mówiąc tylko prawdę?
W zapadłej nagle ciszy poczuł, że coś się w nim zmieniło, coś pękło. Pojawił się gniew, lecz nie w umyśle, gdzie mógłby go zapanować, tylko gdzieś głębiej. W przypływie lodowatej desperacji, w myślach tak mrocznych na jakie, jak kiedyś sądził, nigdy nie mógłby się zdobyć, zaczął rozważać jak zabić Anhela. Po raz pierwszy w życiu miał ku temu powód i szczerą ochotę. Pomysł był szalony i równie realny jak jego plany ucieczki, a jednak potraktował go śmiertelnie poważnie. Zacznie nosić przy sobie prawdziwy nóż. Jeśli jeszcze raz los postawi go przed Anhelem, nie będzie się wahać.
Wyobraził sobie Anhela leżącego u jego stóp, z poderżniętym gardłem i zaskoczonym, gasnącym spojrzeniem. Dopaść go, zemścić się… Anhelo zdał mu się Żimmym dla całej szkoły. Gdyby go pokonał, wtedy ci inni, naznaczeni przez niego chorobą jego własnej nienawiści, wystraszyliby się i umknęli. Nie zauważył gdy jego ręka zaczęła drżeć od samej tej myśli. Był w takim nastroju, że nie było myśli dość ponurej, by ja pominął.
Wreszcie zrozumiał, dlaczego Anhelo to robił. Zrozumiał, gdy spojrzał w jego oczy, widzące go w pułapce bez wyjścia. On się bawił. Manipulował innymi, jak Arto, lecz robił to o wiele lepiej i nie dla własnej korzyści, tylko dla przyjemności. Był dobry, sto razy sprytniejszy od policji, doświadczony w sztuczkach, które on dopiero odkrywał – i wciąż się uczył. Z łatwością odbił posunięcia Arto, pozwalając mu własnoręcznie skręcić, nałożyć i zacisnąć sobie pętlę. Sama myśl, że mógłby coś zrobić Anhelowi wydała mu się śmieszna.
Lecz nawet Anhelo o czymś zapomniał. Wojna zaczęła żyć własnym życiem, niezależnym od nich obu. Jeśli Anhelo wierzył, że to kontroluje, to grubo się mylił.
• • •
Lekcje już się zaczęły, korytarze opustoszały. Zeskoczyli z szybu na podłogę. Arto nie wątpił, że ich wrogowie wciąż gdzieś tam się kręcą, ale liczył, że zostało ich zbyt mało, by obstawić wszystkie możliwe wyjścia.
– Arto, proszę – szepnął Iwen. –Nie możemy tu zostać. Wracajmy do domu.
Powoli zaczął brać się w garść, lecz Arto czuł, że jego towarzysz nieprędko odzyska równowagę. Dziś po raz pierwszy uwierzyli, że to już koniec.
– Spróbujemy – odparł krótko.
Przekradli się do jednego z trzech korytarzy prowadzących do wyjścia. Arto wyjrzał zza rogu, lecz natychmiast się cofnął. Kilku starszych chłopców nerwowo kręciło się w pobliżu.
– Czekają na nas – odgadł Iwen. Arto w milczeniu kiwnął głową.
Nie mieli wielkiego wyboru. Założenia bezpieczeństwa, na wypadek utraty szczelności, wymagały, by każdy kompleks wewnątrz stacji posiadał własną, łatwą do odcięcia, małą lokalną sieć wentylacyjną. Sieć główna łączyła się z nimi za pomocą wydzielonych szybów pomocniczych, często, choć nie zawsze, zamkniętych filtrami lub wentylatorami. Wiedząc którędy można przejść z sieci lokalnej do głównej, można było przeczołgać się z jednego kompleksu do drugiego, a nawet przedostać się z jednego pokładu na drugi.
Niestety, powietrze było tłoczone i odprowadzane ze szkoły przez parę szybów zamkniętych wentylatorami i chronionymi siatką z włókna. Liczne kratki wentylacyjne na korytarzach prowadziły wyłącznie do sieci lokalnej, z paroma wyjątkami – trzema kratkami na zewnętrznej ścianie szkoły, prowadzącymi do sieci wentylacji sąsiednich korytarzy, już na zewnątrz. Te wyjścia były na tyle szerokie, że mógł się przez nie przecisnąć nawet starszak. To tamtą drogą wywleczono ze szkoły dwójkę zabitych później starszaków i to tamtędy Anhelo zamierzał wyciągnąć ich na zewnątrz, do najbliższej hali maszyn. Anhelo musiał zabezpieczyć także tamte wyjścia. Równie dobrze mogliby spróbować wydostać się przez drzwi, licząc, że otworzą się zanim tamci ich złapią.
Jedynym wyjściem wydawało się doczekanie do przerwy i ucieczka w tłumie, lecz jak mogli przetrwać do odpowiedniej chwili? Po korytarzach mogły włóczyć się patrole, zaszycie się w wentylacji byłoby równie zgubne jak ucieczka wyjściem – Anhelo zmusiłby młodsze grupy, by siłą wywlekli ich na korytarz. Takie rzeczy się już zdarzały. Coś musiał zrobić.
– Musimy wracać do klasy – postanowił. – Tam nas nie dopadną.
Iwen zadrżał, lecz nie odpowiedział.

Pod klasą sytuacja wcale nie wyglądała lepiej. W korytarzu z drzwiami do sali lekcyjnej kręciła się para starszaków, lecz Arto był pewien, że w pobliżu kryją się inni.
« 1 4 5 6 7 8 12 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.