Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 23 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 13

« 1 11 12 13 14 15 19 »

Alan Akab

Więzień układu – część 13

W słuchawkach zapanowała cisza.
– Dael… – odezwał się. – Janus… słyszysz mnie?
– To bez sensu, chłopcze – odpowiedział czyjś współczujący głos. – Janus przestał odbierać nasze sygnały. Możemy tylko nasłuchiwać.
Nie chcę waszego współczucia, pomyślał gorzko. Co wy możecie rozumieć? Spuścił głowę, by nie widzieć spojrzeń innych ludzi, ich twarzy i rysujących się na twarzy myśli. Siedział w ciszy słuchawek, pozwalając, by łzy rozlatywały się na boki.
– Dobrze, oto jest – wieki później znów usłyszał jego głos. – Sto tysięcy przed nami. Idziemy dwieście osiemdziesiąt na sto dwadzieścia. Walentynko, moja droga, jesteś z nami?
Tyle uczucia w beznamiętności, pomyślał, jakby Dael się zakochał. Lecz jeśli tak, po co to wszystko? Czy potrafił tak dobrze zapanować nad emocjami, że kontrolował także nadzieję?
– Zawsze jestem, kapitanie – odpowiedział młody kobiecy głos. – Dante, ty też?
– Zawsze i do końca – kolejny młodzieńczy, beznamiętny głos. – Tamci i tak o nas wiedzą. Może choć na koniec skończymy z tymi głupimi pseudonimami?
– Och, przestań. To dla niego wiele znaczy, zwłaszcza teraz. Słyszałeś dzieciaka…
– Dzieci, przestańcie, proszę – odezwał się Dael. – Mamy tu coś do zrobienia. Macie namiary?
Ton ich głosu był niczym wzięty prosto ze sceny z projekcji rutynowego, nudnego patrolu. Choć wreszcie dopuścił do siebie konieczność takiego końca, nie potrafił tego zrozumieć.
– Napęd alfa w polu, kąt dwa dwa jeden, jeden siedem pięć, po krzywej – powiedziała Walentynka.
– Napęd beta poza polem, kąt dwa trzy dziewięć, jeden osiem osiem, po krzywej – powiedział Dante. – Omijamy strugę i walimy prosto w cel, żaden problem. Szczurze syny, chciały mieć pewność, ale to my zwyciężymy.
– Spodziewasz się jakieś broni, Janus? Mogli umieścić baterie…
– Czego się boisz, moja droga? Czyż nie do tego nas wytrenowali?
– Bać się? – w jej słowach zawarł się cały nierozbrzmiały śmiech. – Już nawet nie pamiętam jak. Niech zasmakują swojej broni, na sobie.
– Osiemdziesiąt tysięcy, na kursie – oznajmił Dael. – Na pewno jesteście gotowi?
Chwila milczenia, równie spokojnego jak ton ich głosów.
– Kapitanie… Janus, ty masz szansę – powiedział Dante. – Na pokładzie jest jedna wolna komora. My musimy zakręcać, ale ty masz prosty strzał. Myśliwiec może dolecieć na auto.
– Potwierdzam – dodała Walentynka. – Siła naszych uderzeń powinna odrzucić ją daleko z kursu. Wciąż jesteśmy ci coś winni. Chcę to spłacić, póki mam czas.
– Ale nie macie pewności. Przy tej prędkości nie zdołam wyhamować i zawrócić gdy ją minę. Miałbym szansę jak jedną do czterech. Jeden więcej za kolejny tysiąc nie robi mi różnicy. Na tym statku są wasze rodziny i najbliższa mi osoba -Arto poczuł, że Dael powiedział to specjalnie dla niego. – Trzymamy się planu. I dziękuję za pomoc.
– Pomóc komuś takiemu to prawdziwy zaszczyt – odparła Walentynka.
– I tak miałem tego dosyć, pamiętasz? – dodał Dante. – Ty kupiłeś mi tylko dwa lata więcej. Podziękować ci, czy cię przekląć?
– Może oba?
Zapanowała nagła cisza.
– Zatem do dzieła – powiedział po chwili milczenia Dael. – Czterdzieści tysięcy przed nami. Wolność Alfa, jeśli nas słyszycie, złapcie się czegoś. Bezpiecznej podróży… I wróćcie tu jeszcze po kogoś. Przerywam łączność.
To był koniec rozmowy. Arto zaczął wołać do mikrofonu, wywoływał go, powtarzał, że może się katapultować, że Walentynka miała rację, ostatnie kilometry myśliwiec może lecieć na autopilocie, lecz nie usłyszał nic więcej.
Zerwał słuchawki, odrzucił gdzieś w kąt i wbił spojrzenie zaczerwienionych oczu w projektor. Nikt już nie patrzył na niego, wszyscy obserwowali kolorowe linie. W części obrazu, powiększającej lokalny fragment trajektorii, punkciki na trzech zbieżnych, świetlistych liniach powoli zbiegały się w jeden punkt. Jeden, duży, pozostawał w tyle, trzy małe szybko zbliżały się do drugiego dużego, nadlatującego z przeciwka punktu. Dwa małe punkty zeszły ze swoich linii, okrążając ten duży, trzeci nie zmienił kursu. Dopiąłem swego, pomyślał, ocaliłem nas przed szkołą, tylko jakim kosztem? To się nie opłacało, to była jego pierwsza myśl; druga, już całkiem inna, podpowiedziała, że to nie powinno się zdarzyć. Był zwykłym tchórzem. Gdyby nie to, wszystko wyglądałoby inaczej. Dla niego Dael pozostałby martwy, lecz żyłby dalej, w akademii. Zabiłem cię, Daelu. Przepraszam.
Punkty na trajektorii myśliwców zetknęły się z punktem na trajektorii asteroidy, pozostawiając jeden duży punkt. Milczenie zawisło nad projektorem. Trajektoria została przekalkulowana. Linie, po których poruszały się dwa pozostałe duże obiekty wciąż się krzyżowały, lecz w chwili przypadającej na ich przecięcie przewidywana pozycja statku znalazła się poza miejscem spotkania. Byli uratowani, lecz nikt nawet nie odetchnął.
Znajomy astronauta położył rękę na barku Arto. Razem wyszli na korytarz.
– Może się katapultował – powiedział cicho, jakby się usprawiedliwiał.
– Jeśli tak zrobił, zdążymy go przechwycić. Ale to było przeciążenie reaktora. Wybuch fuzji. Najpierw promieniowanie, a potem miliardy drobnych odłamków, przeszywających wszystko niczym pociski z miotaczy masy… W tej chwili nasz statek unosi tarcze przeciwpyłowe. Ludzie są wyprowadzani z nadbudówek. Przednia dysza wkrótce wystrzeli krótki, silny impuls plazmy. Wzmacniamy natężenie pole magnetycznego, by stworzyć tarczę jonomagnetyczną. Chronią nas setki metrów skały, lecz to może nie wystarczyć, by uchronić kadłub przed przebiciami. Przykro mi, mały, nie chcę, byś miał złudną nadzieję.
Był wdzięczny astronaucie za szczerość. Tylko na projekcji katapultowanie się tuż przed wybuchem kończyło się dobrze. Dael pilotował lekki myśliwiec szkoleniowy. Z minimalnym pancerzem, może nawet bez kapsuł…
– Ale szansa istnieje – szepnął.
Astronauta poklepał go po ramieniu. W milczeniu ruszyli ku stacji kolejki.
• • •
Tylko godzina dzieliła ich od orbity linii przyspieszeń. Gwiazdolot przygotowywał się do rozpoczęcia procedury uruchomienia głównego ciągu. Za pół godziny miał zacząć się obracać rufą do Słońca, lecz na razie wykorzystywał maksymalny ciąg konwencjonalnego napędu, by utrzymać przewagę wobec zbliżających się myśliwców. Gdy włączą emitery, pomyślał, tamci będą musieli na siebie uważać. Nikt, ani on, ani nawet ich dowódcy nie będą żałować jeśli któryś okaże się nieostrożny.
Pasażerowie powoli zaczęli wchodzić do komór zero-inercji, by ich ciała mogły przetrwać przeciążenie przyspieszania, lecz on czekał. Wierzył, że po tym co się stało Lerszen nie oprze się chęci złożenia mu wizyty. Kłamstwa w kłamstwach, w środku innych kłamstw wewnątrz kłamstw – i zawsze pozostawało miejsce na jedno, małe, dodatkowe kłamstewko więcej, na samej górze, zawsze dla wyższego dobra. Tylko oni wiedzieli co się wkrótce będzie działo.
Wszyscy ci ludzie na pokładzie, pasażerowie, nawet zwykli astronauci… Dla nich Zjednoczony Rząd był jedynie tyranem. Nie rozumieli niczego, bo jak mogli? To oznaczałoby, że musieliby uwierzyć, iż są politycy, na wysokich szczeblach władzy, którzy równie wyraźnie widzą co się dzieje – i chcą to zmienić. Znali sytuację, próbowali reagować, czasem nawet właściwie, lecz za dużo było tam tchórzów, konserwatystów i głupców, bardziej zainteresowanych swoimi fortunami niż rządzeniem, wierzących, że wszystko samo się jakoś ułoży, lub nie wierzących w nic poza własną osobą.
Korporacje, Rząd i Flota – trzy filary władzy, dążące do czego innego. Rząd od kilku wieków ograniczał przyrost naturalny. Mniejszą populację łatwiej kontrolować, łatwiej zaspokoić jej potrzeby. Liczba etatów pozostałaby bez zmian, zmniejszyłby się jedynie procent obywateli żyjących wyłącznie ze sponsorowanych przez korporacje zapomóg i ulg. Podziemie straciłoby swoje zaplecze – nędzarzy, gotowych kraść dla wiązki impulsów. Takie działanie nie było na rękę korporacji – wysokie bezrobocie niosło ze sobą obniżenie kosztów zatrudnienia pracowników, a potrzeba wykarmienia skłonnej do rewolucji biedoty sama wkładała polityków prosto do korporacyjnej kieszeni. Flota korzystała z rządowego programu; restrykcje prokreacyjne gwarantowały dopływ kadetów do akademii, lecz w dalszej perspektywie zmniejszenie przeludnienia osuszyłoby ten strumień, stawiając Leonidasa pod znakiem zapytania i osłabiając kontrolę nad koloniami. Dlatego Flota i korporacje bacznie obserwowały Rząd w niewypowiedzianym sojuszu, zawiązane wolą utrzymania obecnego stanu rzeczy. Rząd, symbol ucisku, był jedynym graczem, który chciał zmian, jedyną siłą rozważającą możliwość rozładowania napięcia.
« 1 11 12 13 14 15 19 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.