Znacie powiedzenie o psie ogrodnika? Bardzo dobrze przedstawione jest ono w „Działach Mistrzów” – grze, w której lepiej czasami coś popsuć i nie dostać punktów zwycięstwa tylko po to, żeby przeciwnik też na tym stracił.
Pojedynek na pędzle
[Mike Elliott „Dzieła mistrzów” - recenzja]
Znacie powiedzenie o psie ogrodnika? Bardzo dobrze przedstawione jest ono w „Działach Mistrzów” – grze, w której lepiej czasami coś popsuć i nie dostać punktów zwycięstwa tylko po to, żeby przeciwnik też na tym stracił.
Dziękujemy wydawnictwu Rebel.pl za udostępnienie egzemplarza gry na potrzeby recenzji.
Mike Elliott
‹Dzieła mistrzów›
Mike Elliot jest znanym twórcą gier kościanych i karcianych. Mało kto nie słyszał choćby o „Dice Masters” czy „Kamieniu Gromu”, których jest autorem. Tym razem wymyślił „Dzieła Mistrzów”, krótką grę karcianą, w której gracze wcielają się w malarzy kopiujących znane dzieła. Za ukończenie obrazu otrzymuje się punkty zwycięstwa. Czasami jednak bardziej opłaca się pogryzmolić obraz, aby przeciwnik dostał zdecydowanie niższy bonus.
W grze występują dwa rodzaje kart – te przedstawiające dzieło, które należy namalować, i te imitujące czynność tworzenia bądź niszczenia obrazu. Te pierwsze są dwustronne – z jednej strony zawierają informacje, jakie karty należy zagrać, aby dane dzieło ukończyć oraz liczbę punktów, którą przeciwnik otrzyma, jeśli obraz zostanie pogryzmolony. Z drugiej zaś widnieje zabawna wersja znanego malunku plus punkty otrzymywane za udane stworzenie kopii.
Zasady są bardzo proste. Gracze w swojej kolejce muszą wykonać jedną z akcji – retusz lub gryzmolenie obrazu. Retusz przyczynia się do ukończenia malunku, a gryzmolenie do jego niszczenia. Akcje wykonywane są za pomocą posiadanych na ręku różnokolorowych kart. Każde dzieło zawiera informację, ile kart i w jakich kolorach należy do niego dołożyć, aby je ukończyć z sukcesem. Jeśli chcemy wspomóc proces tworzenia, to możemy dołożyć tyle wymaganych kart, ile mamy ochotę. Jeśli chcemy (lub musimy z braku lepszych kart) dzieło zniszczyć, to dokładamy tylko jedną, ale taką, która nie mogłaby się przyczynić do retuszu. Obraz zostaje ukończony, gdy ktoś dołoży ostatnią wymaganą do tego kartę (lub da trzecią kartę gryzmołów), i zabierany jest przez odpowiedniego gracza ¬– tego, który go namalował lub tego, który go nie zniszczył. Rozgrywka kończy się, gdy ktoś uzyska wymaganą do automatycznego zwycięstwa liczbę punktów.
Gra przebiega bardzo szybko, zwłaszcza w dwuosobowym gronie. Wspomniany na pudełku 15-minutowy czas rozgrywki jest zdecydowanie zawyżony. Faktem jest, że dużo zależy od graczy – czy ograniczają się do dokładania kart, czy też próbują blefować i zmylić współgraczy. Opisy na pudełku i w instrukcji zachęcają właśnie do dodatkowej interakcji, ale muszę przyznać, że nie wynika ona naturalnie z mechaniki gry – jeśli ktoś będzie miał ochotę, to pokusi się o takie próby, w przeciwnym wypadku skończy się na zwykłym zagrywaniu kart. Autor podpowiada też, aby walcząc o wygraną, liczyć schodzące karty. Można, ale jest to zdecydowanie zbyt lekki tytuł, żeby grającym chciało się przy nim aż tak ruszać głową.
„Dzieła Mistrzów” to bardzo krótka, prosta gra, dobra na przerywnik pomiędzy bardziej wymagającymi tytułami. Najlepiej sprawdza się przy dwóch osobach. Przy trzech graczach rozgrywka wygląda podobnie (każdy przeciw każdemu), z tym że dzieła zniszczone trafiają do kolekcji obu osób, które nie pogryzmoliły obrazu. Jeśli graczy jest czterech, to grają jako dwuosobowe zespoły. Jest to tytuł bardzo losowy i często przyjdzie nam zniszczyć obraz, nawet gdybyśmy tego nie chcieli, bo po prostu nie dojdzie nam nic ciekawego do zagrania. Niestety najczęściej osoba, która dołoży pierwszą kartę do gryzmołów, doda też i trzecią, tracąc punkty na rzecz przeciwnika. Wprawdzie tworząc dzieło widzimy też to, które będzie malowane w następnej kolejności, co teoretycznie pozwala nam zaplanować, jakie karty zostawić, a jakich się pozbyć, ale niespecjalnie sprawdza się to w praktyce.
W grze tej bardzo brakuje mi jednej rzeczy. Obrazy, które malujemy, to zabawne kopie znanych dzieł. I aż się prosi, aby gdzieś na końcu instrukcji znalazła się ich lista wraz z autorami. Byłby to miły dodatek edukacyjny. Nie ukrywam, że sama nie znam wszystkich i chętnie bym się dowiedziała, kto jest ich twórcą (na razie udało mi się rozszyfrować jakieś 80% całości).
Jeszcze parę słów na temat strony wizualnej. Karty są zrobione z bardzo dobrego jakościowo papieru, a autor zadbał o to, żeby kolory różniły się też kształtami przypisanych do nich figur – a wszystko po to, aby osoby słabo rozróżniające barwy nie miały kłopotów z graniem. Niektóre parodie dzieł są naprawdę zabawne – jak na przykład kobiety z Tahiti grające w „Jungle Speed” (czyli zmienione dzieło Paula Gauguina). Niestety mój egzemplarz gry jest trochę felerny – znaczna część kart jest krzywo docięta, nie przeszkadza to w zabawie, ale wygląda źle (i karty są w pewien sposób znaczone, bo widać po rewersach te krzywe docięcia). Pudełko jest natomiast zdecydowanie za duże do swojej zawartości. Wprawdzie wszystko się ładnie mieści w wyprasce, ale niepotrzebnie zajmuje tyle miejsca.
Podsumowując – „Dzieła Mistrzów” to gra lekka i z przymrużeniem oka. Daleko jej uznanych innych tytułów tego autora, ale też i nie aspiruje do tego, by się z nimi porównywać. Potrafi być zabawna, ale wymaga do tego pewnego zaangażowania. Można się nią zainteresować, gdy szukamy czegoś krótkiego, dobrego do grania w dwie osoby. Muszę uczciwie przyznać, że z każdą kolejną partią grało mi się lepiej i na pewno chętnie do niej usiądę, jeśli nadarzy się okazja.