Hołd dla Firefly
[ - recenzja]
„Firefly” jest serialem kultowym. David C. Simon poszedł dalej niż większość jego fanów i uznał go za inspirację do budowy własnego świata. Z efektem możemy się zapoznać w postaci internetowego komiksu
„Crimson Dark”.
kliknij aby powiększyć
Problem z utworem inspirowanym przez sławny serial, komiks czy książkę jest taki, że wielbiciele biorą elementy wzbudzające ich zachwyt i używają ich, i używają… i używają. Aż zużywają na śmierć. Najsłynniejszym przykładem pozostaje oczywiście „Władca Pierścieni” Tolkiena, z którego narodziło się multum pozbawionych oryginalności powieści fantasy. Kiedy więc ktoś głosi, że komiks jest zainspirowany popularnym serialem, takim jak „Firefly”, uzasadniona jest ostrożność – w tym przypadku na szczęście okazuje się jednak niepotrzebna. Australijczyk David C. Simon, z zawodu artysta grafik komputerowy, wykorzystał jako źródło inspiracji serial Jossa Whedona, ale na tym fundamencie zbudował coś własnego i ciekawego.
kliknij aby powiększyć
Oraz, pośpieszę dodać, trochę nieoryginalnego. Czytelnicy „space oper” poczują się tu znajomo: XXVII wiek, rozległe, obejmujące liczne systemy gwiezdne państwa, stacje, pirackie organizacje, kosmiczne floty oraz epickie wydarzenia. Międzygwiezdne narody – Cirrin i Republika Daraniru – toczą wojnę. Lawirując między nimi, załoga statku kosmicznego „Niobe” stara się przeżyć i zarobić na życie jako kaper zakontraktowany przez jedną z walczących stron. Poznajemy ich w momencie, gdy ratują Kari Tyrell, myśliwskiego asa i bohaterkę wojenną Daraniru, dryfującą w kosmosie po zniszczeniu jej macierzystego statku. Kapitanem „Niobe” jest Vaegyr Ward, człowiek o poplątanej historii i lojalnościach po obu stronach konfliktu, za sterami siedzi jego żona Larissa. Lekarzem pokładowym jest młody Daniel Qian, ewangelicki fundamentalista; wszelkimi sprawami elektronicznymi zajmuje się Whisper, w której cybernetyczne implanty zabiły człowieczeństwo, przynajmniej na pierwszy rzut oka. No i jest też Hal, inżynier, w swoim przekonaniu bardzo atrakcyjny dla płci przeciwnej. Płeć przeciwna uważa go za namolnego chama. Między załogantami „Niobe”, tworzącymi nieco dysfunkcjonalną rodzinę, a licznymi drugoplanowymi postaciami, sojusznikami i wrogami rozciąga się skomplikowana sieć zaszłości i skonfliktowanych lojalności, zmuszających do trudnych decyzji. Decyzji czasem szokujących, potrafiących w jednej chwili zmienić bieg akcji i – co najważniejsze – pokazujących, że bohaterowie mają mózg i potrafią go używać. A to kondycja niestety rzadka i przez to cenna. Skupienie się na charakterach, ich problemach i rozwoju jest główną zaletą komiksu. Strzelające do siebie i wybuchające statki komiczne – wymagane przez gatunek – przesuwają się na, co prawda interesujący, ale drugi plan. „Crimson Dark” nie przeszkadza również to, że wszechświat, w którym jest osadzony, został przez autora solidnie opracowany (dla fanów jest cała chronologia wydarzeń od początków kolonizacji kosmosu, baza danych statków i technologii) i poprowadził w nim solidnie skonstruowaną opowieść z brudną wojną, polityką i piractwem.
kliknij aby powiększyć
Recenzja komiksu nie byłaby kompletna bez omówienia jego charakterystycznej, komputerowej grafiki, ze wszystkimi jej zaletami i wadami. Te pierwsze widać przed wszystkim w tym, bez czego żadna szanująca się space opera nie może się obejść: eksplozje i bitwy. Statki, stacje kosmiczne i wszelkiego rodzaju urządzenia wyglądają wspaniale. W tej dziedzinie „Crimson Dark” bije na głowę większość tradycyjnie rysowanych komiksów. Kłopoty zaczynają się, kiedy z poziomu tytanicznych konstrukcji i energii zejdziemy do ludzkiej skali, gdzie grafika komputerowa tradycyjnie zawodzi. Twarze wykonane w programach renderujących są zbyt wygładzone i sterylne, bywają bardziej realistyczne od rysowanych, ale jednocześnie brak im tych wszystkich niedoskonałości i zmarszczek, które podświadomie zauważamy. Efektem jest odruch niechęci wobec czegoś sztucznego, co próbuje podszyć się pod człowieka, mający nawet swoją nazwę – „Uncanny Valley”. Potknęły się na nim i filmy animowane, i graficy próbujący wykorzystać komputery do tworzenia i modelowania swych bohaterów. Simonowi udaje się go w dużej mierze ominąć dzięki solidnej pracy nad swym komiksem i wykończeniu wyrenderowanych postaci Photoshopem. W dużej mierze, ale nie do końca – to jest mój największy problem z „Crimson Dark” – postacie, ułożenie ciał oraz twarze (zęby!) czasem rażą sztucznością. Jednak im dalej, tym jest tego mniej – widać wyraźnie, jak autor coraz lepiej opanowuje swoje rzemiosło.
Ogółem – „Crimson Dark” mile mnie zaskoczył. Na samym początku sprawiał wrażenie, że grafika komputerowa, w którą włożono tak dużo wysiłku, zdominuje fabułę i bohaterów, ale komiksowi udało się osiągnąć równowagę pomiędzy tymi wszystkimi elementami i w efekcie otrzymaliśmy coś, nad czym warto spędzić trochę czasu.
Dziękuję za tę recenzję. Doczytawszy do końca, idę spać ;).