Argument na rzecz bezrobocia
[ - recenzja]
Piękna grafika, wciągająca akcja, fascynujący świat i bohaterowie.
„Meek” ma wszystko, czego można wymagać od komiksu. I tylko jedną wadę.
Zacznijmy od początku, czyli od nagiej zielonowłosej dziewczyny uciekającej przez dżunglę, gonionej przez pożądliwych drwali. Na szczęście przed zasłużeniem na ostrzeżenie „tylko dla dorosłych” komiks ratuje pojawienie się początkującego alkoholika imieniem Pinter. Pinter, utraciwszy w zamieszaniu słoik z bimbrem, wyładowuje agresję na ścigających. Bystry czytelnik zorientuje się oczywiście od razu, że losy jego i zielonowłosej są połączone. A jeśli nie od razu, to wszystko stanie się jasne, gdy wślizgnie się ona do namiotu Pintera, by przedstawić się (ma na imię Angora), podziękować i wykazać talentem do irytowania. Dziewczyna wychowana w dżungli absolutnie nie ma pojęcia o konwencjach, zwyczajach i świecie – brak ubrania to tylko jeden z objawów.
Jest to dla niej poważny problem, ponieważ została obarczona przez swego dziadka zadaniem uratowania świata. Prawdopodobnie, ponieważ dziadek, który przypuszczalnie nie jest dziadkiem biologicznym (w końcu wygląda jak wielka salamandra), podtrzymuje tradycje mistycznych mentorów jak fantastyka długa i szeroka: wyrażając się niejasno i tajemniczo, każe znaleźć Angorze tajemnicze „centrum”.
Autor „Meeka” nie podaje swego nazwiska, znany jest tylko z nicku Der-shing Helmer lub aleksd1 na DeviantArcie. Odpowiada zarówno za rysunek, jak i scenariusz komiksu. Z podanych informacji wynika, że jest z wykształcenia biologiem. Może być mężczyzną lub kobietą, jak sugerują niektórzy komentatorzy. W każdym razie płeć i nawet gatunek autora nie jest tu istotny, ważne jest, że daje nam on okazję do poznania wspaniale skonstruowanego świata i interesujących bohaterów.
Lista postaci na Angorze i Pinterze się nie kończy. Zaraz po tym, gdy okazuje się, że zielone włosy dziewczyny mają praktycznie zastosowania, kolejny zeszyt „Meeka” zabiera nas na drugi koniec kontynentu, gdzie „ojciec narodu”, dyktator Luca Sadar, przygotowuje się do przyjęcia ambasadorów. Nad jego dworem wisi cień dawnej wojny i poczucie nadchodzącego zagrożenia. Sam Sadar jest skomplikowaną i fascynującą postacią: szowinista, tyran, poznaczony bliznami na duszy i ciele przez okrutną wojnę z najeźdźcą, pozostający w burzliwym, ale chyba szczęśliwym małżeństwie, które trzyma go przy zdrowych zmysłach. Charakter dyktatora naprawdę napędza ten komiks i sprawia, że ta część podobała mi się najbardziej. Wreszcie komplet głównych postaci uzupełnia para szmuglerów: Soli i jej partner biznesowy Alamand, których poznajemy w następnej części, gdy na granicy między dwoma wrogimi mocarstwami starają się zarobić na życie.
Der-shing zademonstrował, jak należy budować nibylandię. Na pierwszym miejscu postawił bohaterów i ich relacje – to one ciągną akcję do przodu. Po zakończeniu każdego z zeszytów byłem zły, że oto odrywa się mnie od postaci, które zdążyłem polubić. W tle zaś, z mapy na ścianie namiotu, zachowania ludzi i rzuconych mimochodem uwag wyłania się świat jak na fantasy nietypowy. Elementy fantastyczne są ważne dla fabuły, ale oszczędnie użyte. Technika odpowiada początkom XX wieku, dżungle i dyktatura Sadara tworzą klimat nieco jak z Ameryki Południowej. Jeśli komuś to nie wystarcza, pozostaje jeszcze stworzona przez autora „Meekipedia”. Warto na nią rzucić okiem po przedarciu się przez archiwa komiksu, by przekonać się, że jego kultury i narody nie są prostymi transplantami z ziemskiej historii.
To jeszcze nie koniec pochwał. Rzadko się zdarza się zobaczyć tak umiejętne połączenie scenariusza z grafiką. Styl Der-shinga opisałbym jako Disneya skrzyżowanego z mangą. Twarze są nieco bardziej skarykaturowane niż reszta ciał, ale dzięki temu każda z postaci jest wyraźnie indywidualna. Rysy i grymasy potrafią oddać całą gamę nastrojów – od slapstickowego walenia kijem po głowie po przeczucie zagrożenia. To ostatnie nadchodzi w przerażającym momencie, zapowiadającym kłopoty dla całego świata. Jest to, dodam, jedna z najlepszych scen (zarówno pod względem rysunku, jak i scenariusza), jakie widziałem w komiksie. Nagość Angory nie jest po to, by w tani sposób przyciągać uwagę (choć się udaje), wyraźnie wpasowana jest w fabułę. Jak wynika z komentarza autora – ma reprezentować naiwność i niewinność, a stopniowe ubieranie się – ich utratę. Pełne kolorów i kształtów tła musiały wymagać wiele pracy.
A teraz czas na katastrofę. Komiks bywał aktualizowany raz, dwa razy na tydzień. Niestety, od początku marca nie ukazała się żadna nowa strona. Autor przeprasza fanów i informuje, że pomiędzy pracą a innymi problemami nie ma po prostu czasu. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że znajdzie kiedyś czas, by dokończyć ciekawie rozpoczętą historię: z informacji na stronie wynika, że ponad trzysta stron zostało już wstępnie przygotowanych. Der-shing co jakiś czas daje o sobie znać i zapowiada, że prędzej czy później weźmie się do roboty. Warto „Meeka” polecić, zapisać w zakładkach przeglądarki i zaglądać co jakiś czas w nadziei, że autor wróci do świetnie zapowiadającej się historii.