Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Komiksy

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

komiksowe

więcej »

Zapowiedzi

komiksowe

więcej »

Sylvain Chomet, Nicolas de Crécy
‹Dziadek Leon›

EKSTRAKT:50%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułDziadek Leon
Tytuł oryginalnyLéon la came
Scenariusz
Data wydaniamarzec 2008
RysunkiSylvain Chomet
Wydawca Egmont
ISBN978-83-237-2443-8
Format160s. 215×295 mm
Cena79,00
Gatunekhumor / satyra
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup

Bardzo krzywe zwierciadło
[Sylvain Chomet, Nicolas de Crécy „Dziadek Leon” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
„Dziadek Leon” to komiks satyryczny, zjadliwy i bezkompromisowy, kilka razy celnie punktujący obiekty swoich drwin. Niestety, jednocześnie jest to lektura dość ciężkostrawna – i nie chodzi tylko o przesadną karykaturalność rysunków i kilka „niegrzecznych” scen.

Jakub Gałka

Bardzo krzywe zwierciadło
[Sylvain Chomet, Nicolas de Crécy „Dziadek Leon” - recenzja]

„Dziadek Leon” to komiks satyryczny, zjadliwy i bezkompromisowy, kilka razy celnie punktujący obiekty swoich drwin. Niestety, jednocześnie jest to lektura dość ciężkostrawna – i nie chodzi tylko o przesadną karykaturalność rysunków i kilka „niegrzecznych” scen.

Sylvain Chomet, Nicolas de Crécy
‹Dziadek Leon›

EKSTRAKT:50%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułDziadek Leon
Tytuł oryginalnyLéon la came
Scenariusz
Data wydaniamarzec 2008
RysunkiSylvain Chomet
Wydawca Egmont
ISBN978-83-237-2443-8
Format160s. 215×295 mm
Cena79,00
Gatunekhumor / satyra
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup
Tytułowy Leon – twórca francuskiego imperium kosmetycznego, obecnie stuletni, trochę zdziwaczały, choć wciąż żwawy staruszek – powraca po latach włóczenia się po świecie na łono rodziny. Jednak nie jest wcale witany z otwartymi rękoma. Jego syn Aymard twardą ręką rządzi tak firmą, jak i całą rodziną, i nie w głowie mu dzielenie się władzą ani autorytetem. W seniorze rodu widzi za to chodzącą reklamę, mającą uratować podupadające przedsiębiorstwo. Stroną marketingową tego pomysłu ma zająć się Geraldo-Georges, zwany GeGe – stłamszony przez ojca wnuk Leona, który za sprawą ekscentrycznego dziadka zaczyna odnajdywać pewność siebie i wierzyć we własne marzenia.
Ramka fabularna nie jest zbytnio wyszukana, jako że literatura i kino po tysiąckroć przemaglowało już wizerunek kompletnego fajtłapy, który pod wpływem postaci z zupełnie przeciwnego bieguna – zaradnego, pewnego siebie outsidera – wyrywa się spod despotycznego panowania własnego środowiska/rodziców/kolegów (niepotrzebne skreślić, choć kilka innych wariantów można też dopisać). I byłaby to rzecz godna właściwie tylko wzruszenia ramion, gdyby nie fakt, że scenarzysta Sylvain Chomet zdecydował się „przekręcić” nieco ten schemat.
O mentalnym „wyzwoleniu” GeGe czytelnik dowiaduje się na przykład obserwując… jego zabawy pacynkami. Nawyk, który wcześniej świadczył o zdziecinnieniu bohatera i jego nieprzystosowaniu, później staje się wyrazem buntu i przemiany. Podobnie jest choćby z problemami natury seksualnej (będącymi wręcz leitmotivem tej opowieści – seks jest kolejno kompleksem, świętością, karą, wyzwoleniem itp., itd.) – dawny impotent przełamuje się i w końcu zdobywa obserwowaną od dłuższego czasu dziewczynę, ta jednak okazuje się w finale dość nietypowa. Mrugnięcie okiem i wyśmianie schematycznych klisz czy pokazanie, że tak właśnie wygląda proza życia? Wiele wskazuje, że to drugie: autorzy zdają się mówić, że zmiana, owszem, jest możliwa, ale jedynie w ograniczonym zakresie – kaczka pozostanie kaczką i nie zamieni się nagle w pięknego łabędzia, co najwyżej stanie się odrobinę bardziej pewna siebie. Ta dowolność interpretacyjna i niezłe wykorzystanie ogranego pomysłu to zdecydowanie najjaśniejsza strona komiksu.
Niestety, dalej jest już dużo gorzej. Otóż drugim głównym wątkiem i celem satyry jest nowobogacka rodzina. Familia Houx-Wardiougue to klasyczna zbieranina wariatów, debili i tyranów. Każdy ma swojego bzika, a jawne zidiocenie najmłodszego potomka zdaje się wręcz w pewnym momencie dziwactwem najmniejszego kalibru. Zresztą karykaturalność nie ogranicza się tylko do rodziny Leona. Zbzikowani są również jej służący, szukający śladów polucji w łóżku GeGe, a także kontrahenci i współpracownicy – nadęte bufony wpatrzone bezkrytycznie we wzorce zza Oceanu. I znów zbudowane jest to wszystko z wtórnych stereotypów, tyle tylko, że tu już zabrakło lekkości i twórczego odświeżenia pomysłu. Najmłodszy syn to rozwydrzony idiota ogłupiony ciągłym słuchaniem muzyki i próbami wpasowania się w modne subkultury. Ojciec jest zafascynowanym Ameryką (wtrąca angielskie słówka, w prezencie z podróży przywozi „Star and Stripes”) despotą bez serca, dla którego liczą się tylko pieniądze, a powoduje nim oczywiście ukryty kompleks. Żona – pusta, wydająca pieniądze zołza, nieważąca się w niczym sprzeciwić mężowi, nawet gdy ten gnębi ich dzieci. I tak dalej, i tak dalej. W tym wypadku Chomet nie potrafił się już wyrwać z kręgu archetypów i to, co wyśmiewano już dziesiątki razy, tutaj dostajemy ponownie, tyle że przerysowane jak rzadko kiedy. Najlepszymi przykładami są choćby wspomniane szukanie śladów spermy w pościeli, chwalenie się przed dziadkiem: „Dziadziu, zobacz, stoi mi!” (oczywiście poparte rozpięciem spodni) czy podawanie do obiadu parującego, obsiadłego muchami gówna.
I potwierdza się stara prawda, że najbardziej boli satyra umiarkowana, poprzez delikatne podkreślenia zwracająca uwagę na zwykle skrywane wady. Satyra przerysowana, karykaturalna, ma rację bytu raczej w zwartych, błyskotliwych formach (do czego zresztą komiks jest wręcz idealnym medium – mam tu na myśli krótkie paski, czy wręcz pojedyncze ilustracje gazetowe oddające często sedno sprawy lepiej niż cały artykuł). Z drugiej strony sprawdza się jako podstawa do konstruowania prostych gagów, które stają się istotniejsze niż parodiowany podmiot – konia z rzędem temu, kto odbiera „Akademię policyjną” czy „Nagą broń” jako satyrę na niskie wymagania intelektualne zawodu policjanta. 160-stronicowy „ambitny” komiks nie jest ani zwartą, krótką formą, ani burleską nastawioną wyłącznie na rozśmieszanie. Istnieje jednak jeszcze trzecia droga: ukrycie przesłania pod płaszczykiem nierealności, który złagodzi nierzeczywiste przerysowania, a jednocześnie podpowie czytelnikowi, że nie tylko o zabawę tu chodzi. Kilka scen wskazuje, że twórcy „Dziadka Leona” taki właśnie lekko oniryczny klimat wybrali… tylko nie do końca im to wyszło. Ich komiks ma bowiem subtelność rozpędzonego parowozu – ergo: w pewnym momencie zwyczajnie nudzi i pozostawia biernym (nie licząc uczucia obrzydzenia).
W parze z karykaturalnością zachowań idzie bowiem rysunek – również nierealistyczny, deformujący, mający uwypuklić podstawowe, negatywne cechy charakteru postaci. Widać więc już na pierwszy rzut oka, że Aymard jest tyranem, fryzurka GeGe podpowiada, że trzeba litować się nad jego pierdołowatością, a po obliczu dziadka błąka się bardzo często tajemniczy uśmieszek (vide okładka) pewnego siebie i doświadczonego człowieka. Lekcję z karykatury de Crecy odrobił zatem rzetelnie, ale też nie jest to zabieg oszałamiający i ciężko dziś nazwać taki styl „objawieniem” (jak reklamuje komiks wydawca). Ani to zaskakujące, ani zachwycające wykonaniem: postacie są w porządku, konsekwencja w podkreślaniu brzydoty ludzi też może się podobać, ale już cała reszta – tło, kadry, kolorystyka etc. – niczym szczególnym się nie wyróżnia. Co wrażliwszych wypada też ostrzec, że brzydota jest naprawdę dosłowna i czasem może wręcz odrzucać.
Odpychający staje się w pewnym momencie cały komiks. Obleśne postacie i obleśne zachowania – zachwycanie się plamami po spermie, gwałcenie sparaliżowanych ludzi, obserwowanie rozdziewiczania przez prostytutkę, onanizm, bluzgi, zjadanie much i fekalia podawane na półmisku do stołu – ani to śmieszne, ani katartyczne, ani głębokie. Oczywiście, głupotę i prostactwo warto piętnować, być może zasługują na to również zatraceni w konsumpcjonizmie przedsiębiorcy-dorobkiewicze (ponoć „Dziadek Leon” nie jest satyrą skierowaną w próżnię, ale wymierzoną w konkretną, współczesną, młodą francuską klasę wyższą). Jednak sposobu, w jaki zrobili to Chomet i de Crecy – jako satyrę przesadzoną, a tym samym uderzającą w pustkę, nie mówiąc już o tym, że zupełnie niepotrzebnie wyjątkowo obleśną – zwyczajnie nie kupuję. I choć doceniam niektóre rozwiązania i pomysły, to całość uważam za chybioną.
koniec
14 czerwca 2008

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Zupełnie jak nie trykoty
Dagmara Trembicka-Brzozowska

28 IV 2024

Ten album to taka „przejściówka” – rozpoczyna się sceną z „Wojen nieskończoności”, a akcja znajduje się najwyraźniej gdzieś przed albumem „King In Black”, w Polsce jak na razie nie wydanym, oraz późniejszymi komiksami m.in. z cyklu „Wojna światów” czy z Thorem w roli głównej. I jakkolwiek fabuła jest dość przeciętna, to jednak jest w „Czarnym” parę rzeczy wartych zobaczenia.

więcej »

Palec z artretyzmem na cynglu
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

27 IV 2024

„Torpedo 1972” to powrót po latach Luca Torelliego, niegdyś twardziela i zabijaki, a dziś… w sumie też zabijaki, ale o wiele bardziej zramolałego.

więcej »

Holmes w tunelu czasoprzestrzennym
Maciej Jasiński

26 IV 2024

„Sherlock Holmes Society” to popkulturowy miszmasz, w którym mieliśmy w jednej historii zombie, Kubę Rozpruwacza, pana Hyde’a i wiele różnych innych motywów. Czwarty album serii domykał większość wątków, dlatego ostatnie dwa albumy to jakby nowe otwarcie. A skoro tak, to autorzy postanowili przebić to, co już było. Nic więc dziwnego, że piąta część rozpoczyna się od wybuchu bomby atomowej w samym centrum Birmingham.

więcej »

Polecamy

Jedenaście lat Sodomy

Niekoniecznie jasno pisane:

Jedenaście lat Sodomy
— Marcin Knyszyński

Batman zdemitologizowany
— Marcin Knyszyński

Superheroizm psychodeliczny
— Marcin Knyszyński

Za dużo wolności
— Marcin Knyszyński

Nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje
— Marcin Knyszyński

„Incal” w wersji light
— Marcin Knyszyński

Superhero na sterydach
— Marcin Knyszyński

Nowe status quo
— Marcin Knyszyński

Fabrykacja szczęśliwości
— Marcin Knyszyński

Pusta jest jego ręka! Część druga
— Marcin Knyszyński

Zobacz też

Tegoż twórcy

Tutejsi ludzie są dobrzy
— Kamila Tuszyńska

Tegoż autora

Więcej wszystkiego co błyszczy, buczy i wybucha?
— Miłosz Cybowski, Jakub Gałka, Wojciech Gołąbowski, Adam Kordaś, Michał Kubalski, Marcin Osuch, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski

Nieprawdziwi detektywi
— Jakub Gałka

O tych, co z kosmosu
— Paweł Ciołkiewicz, Jakub Gałka, Jacek Jaciubek, Adam Kordaś, Michał Kubalski, Marcin Osuch, Konrad Wągrowski

Wszyscy za jednego
— Jakub Gałka

Pacjent zmarł, po czym wstał jako zombie
— Adam Kordaś, Michał Kubalski, Jakub Gałka, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jarosław Robak, Beatrycze Nowicka, Łukasz Bodurka

Przygody drugoplanowe
— Jakub Gałka

Ranking, który spadł na Ziemię
— Sebastian Chosiński, Artur Chruściel, Jakub Gałka, Jacek Jaciubek, Michał Kubalski, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski, Kamil Witek

Ludzie jak krewetki
— Jakub Gałka

Katana zamiast pazurów
— Jakub Gałka

Trzy siostry Thorgala
— Jakub Gałka

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.