WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Wezwanie Ziemi |
Tytuł oryginalny | The Call of Earth |
Data wydania | 10 maja 2011 |
Autor | Orson Scott Card |
Przekład | Edward Szmigiel |
Wydawca | Prószyński i S-ka |
Cykl | Powrót do domu |
ISBN | 978-83-7648-705-2 |
Format | 284s. 142×202mm |
Cena | 32,— |
Gatunek | fantastyka |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wezwanie ZiemiOrson Scott Card
Orson Scott CardWezwanie ZiemiTeraz Tumannu musiała wkroczyć do akcji. – Nigdzie nie pójdzie. Ma jeszcze trzy sceny do zagrania, włącznie z punktem kulminacyjnym. Rashgallivak odwrócił się do niej i teraz pojawiła się w jego zachowaniu jakaś oznaka godności zamiast zwykłego, bliżej niesprecyzowanego oszołomienia. – Jej ojciec został zabity, a pani przypuszcza, że ona zostanie, żeby dokończyć przedstawienie? A może od samego początku zachowywał się z godnością, a ona po prostu nie dostrzegała tego do tej pory? – Sevet powinna się dowiedzieć o ojcu – stwierdziła Kokor. – Dowie się, gdy tylko ją znajdziemy. Jacy my? – pomyślała Kokor. Miejsza z tym. Ja wiem, gdzie ją znaleźć. Znam wszystkie miejsca jej schadzek, do których zabiera kochanków, żeby nie robić afrontu swojemu biednemu mężowi. Związek małżeński Sevet i Vasa, tak jak Kokor i Obringa, był elastyczny, ale wydawało się, że Vas gorzej się z tym czuje niż Obring. Niektórzy mężczyźni są tacy… uczuleni na punkcie swojego terytorium. Prawdopodobnie dlatego, że Vas był naukowcem, a nie artystą. Z kolei Obring rozumiał artystyczne życie. Nigdy nawet by mu się nie śniło, żeby egzekwować od Kokor wszystkie postanowienia ich kontraktu małżeńskiego. Czasami dość wesoło żartował na temat mężczyzn, z którymi się widywała. Oczywiście Kokor nigdy by nie znieważyła Obringa, wspominając swoich kochanków. Jeżeli słyszał pogłoski o jakimś, to jedna sprawa. Kiedy o tym wspominał, potrząsała głową i mówiła: „Ty głuptasie. Jesteś jedynym mężczyzną, którego kocham”. I jakimś dziwnym sposobem była to prawda. Obring był taki kochany, nawet jeśli nie miał za grosz talentu aktorskiego. Zawsze przynosił jej prezenty i opowiadał najcudowniejsze plotki. Nic dziwnego, że już dwa razy odnawiała z nim kontrakt małżeński – ludzie często komentowali jej wierność, że już trzeci rok pozostaje żoną swojego pierwszego męża, a przecież jest młoda i piękna, mogła poślubić, kogo tylko chciała. To prawda, że wyszła za niego przede wszystkim po to, by sprawić przyjemność jego matce, starej Dhel, która służyła jako jej cioteczka i była najdroższą przyjaciółką matki. Ale polubiła Obringa, naprawdę go polubiła. Stan małżeński z nim był bardzo wygodny i słodki. Dopóki mogła sypiać, z kim jej się tylko podobało. Zabawnie byłoby znaleźć Sevet, przyłapać ją na gorącym uczynku i zobaczyć, z kim jest w łóżku dziś wieczorem. Kokor już od lat nie zaskoczyła jej w ten sposób. Zastać ją z jakimś nagim, spoconym mężczyzną, powiedzieć jej, że ojciec nie żyje, a potem obserwować twarz tego biednego mężczyzny, kiedy stopniowo zaczyna zdawać sobie sprawę, że to koniec miłości dla niego tej nocy! – Ja powiem Sevet – oznajmiła Kokor. – Pójdzie pani ze mną – nalegał Rashgallivak. – Zostaniesz do końca spektaklu – oświadczyła Tumannu. – To przedstawienie to zwykłe… otsoss – powiedziała Kokor, używając najbardziej ordynarnego określenia, jakie zdołała wymyślić. Tumannu aż się zatchnęła, Rashgallivak poczerwieniał, a Gulya zachichotał swoim niskim głosem. Kokor poklepała Tumannu po ramieniu. – W porządku. Wylatuję z pracy. – Tak, wylatujesz! – krzyknęła Tumannu. – I jeśli wyjdziesz stąd dziś wieczorem, to twoja kariera jest skończona! Rashgallivak uśmiechnął się do niej szyderczo. – Z takim dużym udziałem w spadku po ojcu wykupi pani teatrzyk razem z pani matką. Tumannu spojrzała wyzywająco. – Czyżby? A kto był jej ojcem, Gaballufix? Rashgallivak wyglądał na zaskoczonego. – Nie wiedziała pani? Tumannu najwyraźniej nie wiedziała. Kokor uświadomiła sobie, że nigdy o tym jej nie wspomniała. A to oznaczało, że nie wykorzystywała nazwiska swojego ojca, co z kolei oznaczało, iż dostała tę rolę dzięki swojemu talentowi. Jakie to cudowne! – Wiedziałam, że jest siostrą wielkiej Sevet – stwierdziła Tumannu. – Myślicie, że czemu ją wynajęłam? Ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że mają tego samego ojca. Kokor przez chwilę czuła gniew, ale natychmiast go powściągnęła i doskonale opanowała. Nic dobrego by nigdy nie przyszło z tego, że pozwoliłaby swobodnie płonąć takiemu płomieniowi. Nie wiadomo, co by zrobiła lub powiedziała, gdyby kiedykolwiek dała upust emocjom w takiej chwili. – Muszę znaleźć Sevet – powiedziała. – Nie – zaprzeczył Rashgallivak. Może zamierzał jeszcze coś powiedzieć, ale w tym samym momencie położył rękę na ramieniu Kokor, żeby ją powstrzymać, a to spowodowało, że dziewczyna uderzyła go mocno kolanem w krocze, tak jak uczono wszystkie aktorki komediowe, kiedy niepożądany wielbiciel stawał się zbyt natarczywy. Był to odruch. Kokor właściwie nie chciała tego zrobić. A już na pewno nie chciała tego zrobić z taką siłą. Rashgallivak nie ważył wiele i od kopniaka aż uniósł się w powietrze. – Muszę znaleźć Sevet – powtórzyła Kokor gwoli wyjaśnienia. Rashgallivak prawdopodobnie jej nie słyszał. Zbyt głośno jęczał, zwijając się z bólu na drewnianej podłodze. – Gdzie jest dublerka? – zainteresowała się Tumannu. – Biedna mała bizdunka, nie została nawet uprzedzona. – Boli? – zapytał Rashgallivaka Gulya. – To znaczy, jak to jest z bólem, kiedy się o nim myśli? Kokor ruszyła w ciemność, kierując się w stronę Bohomazów. Jej udo pulsowało tuż nad kolanem, w miejscu, którym tak mocno uderzyła Rashgallivaka w krocze. Prawdopodobnie zrobi się siniec i będzie musiała zastosować maskującą maść na nogi. Co za kłopot. Ojciec nie żyje, myślała. To ja muszę o tym powiedzieć Sevet. Błagam, żeby nikt inny nie znalazł jej przede mną. Został zamordowany. Ludzie będą o tym gadać przez wiele lat. Ładnie będę wyglądać w bieli żałobnej. Biedna Sevet – zawsze wydaje się czerwona jak burak, kiedy nosi białe rzeczy. Ale nie ośmieli się zdjąć żałoby, dopóki ja tego nie zrobię. Mogę opłakiwać biednego tatusia latami. Kokor śmiała się w duchu przez całą drogę. A potem uświadomiła sobie, że wcale się nie śmieje, tylko że płacze. Dlaczego płaczę? – zastanawiała się. Ponieważ ojciec nie żyje. To musi być powodem, właśnie stąd to całe poruszenie. Ojciec, biedny ojciec. Chyba go kochałam, bo płaczę mimowolnie, nawet gdy nikt nie patrzy. Któż by zgadł, że go kochałam? – Obudź się! – rozległ się natarczywy szept. – Cioteczka Rasa chce się z nami zobaczyć. Obudź się! Luet nie mogła zrozumieć, dlaczego Hushidh to mówi. – Nawet nie spałam – wymamrotała. – Owszem, spałaś – powiedziała jej siostra Hushidh. – Chrapałaś. Luet usiadła. – Pewnie krzyczałam jak gęś. – Ryczałaś jak osioł, ale moja miłość do ciebie przemienia to w muzykę. – Dlatego to robię – odcięła się Luet. – Żebyś miała muzykę w nocy. Sięgnęła po sukienkę domową i naciągnęła ją przez głowę. – Cioteczka Rasa chce się z nami widzieć – ponaglała Hushidh. – Chodź szybko. Wyślizgnęła się z pokoju, poruszając się tanecznym krokiem, a jej suknia unosiła się za nią w powietrzu. W butach lub sandałach Hushidh zawsze ciężko stąpała, ale boso poruszała się jak kobieta we śnie, jak pyłek kwiatowy na wietrze. Luet wyszła za siostrą na korytarz, nadal zapinając sukienkę. Cóż mogła to być za sprawa, że Rasa chciała rozmawiać z nią i z Hushidh? Zważywszy na wszystkie ostatnie kłopoty, Luet obawiała się najgorszego. Czy to możliwe, że Nafai, syn Rasy, mimo wszystko nie uciekł z miasta? Zaledwie wczoraj Luet poprowadziła go zakazanymi ścieżkami aż do jeziora, które tylko kobiety mogły oglądać. Gdyż Naddusza powiedziała jej, że Nafai musi pływać w nim jak kobieta, jak wodna wieszczka – jak sama Luet. Toteż zabrała go tam i nie został zabity za świętokradztwo. Potem wyprowadziła go przez Bramę Prywatną i przeprowadziła przez Leśne Bezdroża. Myślała, że jest bezpieczny. Ale oczywiście nie był. Ponieważ po prostu nie chciał iść na pustynię, z powrotem do namiotu swojego ojca – nie chciał iść bez tego, po co ojciec go wysłał. Cioteczka Rasa czekała w swoim pokoju. Nie sama. Był z nią jakiś żołnierz. Nie był to człowiek Gaballufixa – najemnik, zbir, który by udawał, że należy do gwardii Palwashantu. Nie, ten żołnierz był jednym ze strażników miasta, stróżem bramy. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Żony i mężowie
— Jędrzej Burszta
Zaprogramowany chłopiec
— Agata Rugor
Skoki czasowe i puszczanie bąków
— Konrad Wągrowski
Esensja czyta: Lipiec 2013
— Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek, Jarosław Loretz, Daniel Markiewicz, Paweł Micnas, Beatrycze Nowicka, Agnieszka Szady, Konrad Wągrowski
Nadduszo, zlituj się!
— Jędrzej Burszta
Bliski krewny Endera
— Konrad Wągrowski
Napisane ręką apologety
— Jędrzej Burszta
Kosmiczna sielanka
— Beatrycze Nowicka
Cudzego nie znacie: Jadą, jadą Mleczną Drogą siostrzyczka i brat…
— Michał Kubalski
Cień…izna
— Jakub Gałka
Ach ten Card!
— Konrad Wągrowski