Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 23 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Richard Morgan
‹Upadłe Anioły›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułUpadłe Anioły
Tytuł oryginalnyBroken Angels
Data wydania1 października 2004
Autor
PrzekładMarek Pawelec
Wydawca ISA
CyklTakeshi Kovacs
ISBN83-7418-032-3
Format528s. 160×240mm; oprawa twarda, obwoluta
Cena44,80
Gatunekfantastyka, kryminał / sensacja / thriller
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Upadłe Anioły

Esensja.pl
Esensja.pl
Richard Morgan
« 1 4 5 6 7 8 11 »

Richard Morgan

Upadłe Anioły

– Chciałbym mieć pańską pełną uwagę, komendancie.
Przypatrywał mi się przez dłuższą chwilę, potem jego głowa przekręciła się jak coś całkowicie mechanicznego i spojrzał na wpięty w ramię kabel.
– Och – wyszeptał. – To.
Gwałtownie okręcił się w stronę sierżanta, tkwiącego z dwoma milicjantami tuż przy drzwiach.
– Wynoś się.
Sierżant wykonał polecenie ze skwapliwością sugerującą, że w ogóle nie miał wielkiej ochoty na przebywanie tam. Jego umundurowani podwładni podążyli za nim, a jeden z nich delikatnie zamknął za sobą drzwi. Kiedy zaskoczyły, komendant opadł z powrotem w fotel, a jego prawa ręka powędrowała do gniazda z kablem. Z jego ust wyrwał się dźwięk, który mógł być westchnieniem, kaszlem czy nawet śmiechem. Odczekałem, aż na mnie spojrzy.
– Do ostatniej kropli, zapewniam pana – stwierdził, wskazując na wciąż błyskające światełka. – Przypuszczam, że na tym etapie nie przeżyłbym natychmiastowego odłączenia. Jeśli się położę, prawdopodobnie nigdy już nie wstanę, więc zostaję w tym… fotelu. Niewygoda mnie budzi. Czasami. – Spróbował widocznego wysiłku. – Czegóż więc, jeśli wolno spytać, chce ode mnie Klin Carrery? Wie pan, że nie mamy tu nic cennego. Sprzęt medyczny wyczerpał się wiele miesięcy temu i nawet żywność, jaką nam przysyłają, ledwie wystarcza na pełne racje. Oczywiście, dla moich ludzi. Mam na myśli korpus doskonałych żołnierzy, którymi tu dowodzę. Nasi rezydenci otrzymują jeszcze mniej. – Kolejny gest, tym razem na zewnątrz, w stronę rzędu monitorów. – Oczywiście, maszyny nie potrzebują jedzenia. Są samowystarczalne, pozbawione potrzeb i niewygodnej empatii wobec strzeżonych obiektów. Każda z nich jest doskonałym żołnierzem. Jak pan widzi, próbowałem się zmienić w jedną z nich, ale proces nie posunął się jeszcze zbyt daleko…
– Nie przyszedłem tu po pańskie zapasy, komendancie.
– Ach, więc to dzień sądu, prawda? Czyżbym przekroczył jakąś wyznaczoną ostatnio granicę w porządkach Kartelu? Może stałem się źródłem wstydu dla wysiłku wojennego? – Pomysł zdawał się go bawić. – Jest pan mordercą? Zabójcą Klina?
Potrząsnąłem głową.
– Przyleciałem tu po jedną z pańskich internowanych. Tanyę Wardani.
– Ach, tak, pani archeolog.
Poczułem lekkie spięcie mięśni. Nie odezwałem się, po prostu położyłem na stole przed komendantem wydruk z autoryzacją i czekałem. Podniósł go niezgrabnie i przechylił głowę pod przesadnym kątem, trzymając papier wysoko, jakby była to jakaś holozabawka, na którą koniecznie trzeba patrzeć od dołu. Zdawało się, że mamrocze coś do siebie pod nosem.
– Jakiś problem, komendancie? – zapytałem cicho.
Opuścił ramię i oparł się na łokciu, machając autoryzacją w moją stronę. Jego ludzkie oko nagle wydało się jaśniejsze.
– Czego od niej chcecie? – zapytał równie cicho. – Mała Tanya to grzebacz. Kim ona jest dla Klina?
Nagle zacząłem się na zimno zastanawiać, czy nie będę czasem musiał zabić tego człowieka. Nie byłoby to zbyt trudne, a i tak prawdopodobnie tylko okradłbym kabel z kilku miesięcy życia, ale przed drzwiami stał sierżant ze swoją milicją. Z gołymi rękami nie byłoby to proste, a zresztą nie wiedziałem, jakie parametry mają programy robotów strażniczych. Pozwoliłem, by lód wypłynął w moim głosie.
– To, komendancie, jest dla pana jeszcze mniej ważne niż dla mnie. Mam rozkaz ją stąd zabrać, a pan ma swoje rozkazy. Trzyma pan tu Wardani czy nie?
Ale on nie odwrócił wzroku tak jak sierżant. Może kierowało nim coś z głębin uzależnienia, jakaś gorycz, którą odkrył, kiedy został podpięty do opadającej orbity wokół centrum siebie. A może zostało jeszcze coś z granitu, którym kiedyś był. Nie zamierzał ustąpić.
Przygotowując się, wolno zacisnąłem i rozluźniłem trzymaną za plecami dłoń.
Nagle jego wyprostowane przedramię opadło na biurko jak wysadzona wieża, a spomiędzy luźnych palców wyleciał dokument. Moja ręka gwałtownie wyprysnęła do przodu i przycisnęła papier do powierzchni biurka, zanim zsunął się z jego krawędzi. Komendant wydobył cichy głos z głębi gardła.
Przez chwilę obaj w ciszy patrzyliśmy na dłoń trzymającą kartkę, potem komendant odchylił się z powrotem na oparcie fotela.
– Sierżancie – zawołał ochryple.
Otworzyły się drzwi.
– Sierżancie, wyciągnijcie Wardani z bańki osiemnastej i zaprowadźcie do promu porucznika.
Sierżant zasalutował i wyszedł, z wyraźnie widoczną na twarzy ulgą, że zdjęto z niego całą odpowiedzialność. Przepłynęła przez niego fala uspokojenia jak po zażyciu lekarstwa.
– Dziękuję, panie komendancie. – Dodałem własny salut, zabrałem z biurka wydruk autoryzacji i odwróciłem się do wyjścia. Prawie dotarłem do drzwi, gdy znów się odezwał.
– Popularna kobieta – rzucił.
Obejrzałem się.
– Słucham?
– Wardani. – Przyglądał mi się z błyskiem w oku. – Nie jest pan pierwszy.
– Nie jestem pierwszy do czego?
– Niecałe trzy miesiące temu – mówiąc, podłączył prąd do lewego ramienia i jego twarz zadygotała spazmatycznie – mieliśmy tu mały rajd. Kempiści. Pokonali maszyny z perymetru i dostali się do środka, co biorąc pod uwagę stan, w jakim były części, wymagało zaawansowanej techniki. – Jego głowa przechyliła się ospale z powrotem na oparcie fotela i wydał z siebie długie westchnienie. – Bardzo zaawansowana technika… Mając na uwadze… Przyszli po nią…
Czekałem na ciąg dalszy, ale jego głowa tylko przetoczyła się lekko na bok. Zawahałem się. Z dołu dwaj stojący na placu milicjanci przyjrzeli mi się z ciekawością. Podszedłem z powrotem do biurka komendanta i ująłem jego twarz w dłonie. W ludzkim oku widać było tylko białko, ze źrenicą unoszącą się gdzieś pod górną powieką jak balon odbijający się od sufitu pokoju, w którym już dawno wypaliła się impreza.
– Poruczniku?
Pytanie nadeszło od strony zewnętrznych schodów. Przez chwilę jeszcze wpatrywałem się w pustą twarz. Oddychał słabo przez wpół otwarte usta i zdawało mi się, że w kącikach jego warg czai się uśmieszek. Na granicy mojego pola widzenia błyskało rubinowe światełko.
– Poruczniku?
– Idę. – Pozwoliłem głowie wytoczyć się z moich dłoni i wyszedłem w upał, delikatnie zamykając za sobą drzwi.
Schneider siedział na jednej z przednich łap lądownika, zabawiając tłumek obszarpanych dzieci sztuczkami iluzjonistycznymi. Z większej odległości, stojąc w cieniu najbliższej plastobańki, przyglądało mu się również kilka postaci w mundurach. Spojrzał na mnie, gdy podszedłem.
– Problemy?
– Nie. Pozbądź się tych dzieciaków.
Schneider uniósł brwi i bez pośpiechu dokończył sztuczkę. Na zakończenie powyciągał zza ucha każdego z dzieci małe zabawki z pamiętającego plastiku. W pełnej niedowierzania ciszy patrzyły, jak demonstruje działanie maleńkich figurek. Zgniótł je na płask, potem ostro zagwizdał i przyglądał się, jak z wysiłkiem, niczym ameby, wracają do oryginalnego kształtu. Jakieś korporacyjne laboratorium genetyczne powinno wymyślić takich żołnierzy. Dzieci przyglądały się z otwartymi ustami, co stanowiło sztuczkę samą w sobie. Jeśli o mnie chodzi, coś tak niezniszczalnego przyprawiłoby mnie w dzieciństwie o koszmary, ale cóż, nawet jeśli moje dzieciństwo było ponure, w porównaniu z tym miejscem przypominało trzydniowy piknik.
– Nie robisz im przysługi, skłaniając je do myślenia, że ludzie w mundurach wcale nie są tacy źli – powiedziałem cicho.
Schneider rzucił mi zaciekawione spojrzenie i głośno klasnął.
– To wszystko, dzieciaki. Zabierajcie się stąd. No już, przedstawienie skończone.
Dzieciaki zmyły się, niechętnie porzucając małą oazę zabawy i prezentów. Schneider założył ręce i z nieruchomą twarzą przyglądał się, jak odchodzą.
– Skąd wziąłeś te rzeczy?
– Znalazłem w ładowni. Kilka pakietów pierwszej potrzeby dla uciekinierów. Przypuszczam, że szpital, z którego wzięliśmy tę łajbę, nie miał z nich wiele pożytku.
– Nie, już zastrzelili tam wszystkich uchodźców. – Kiwnąłem głową w stronę oddalających się dzieci, dyskutujących teraz w podnieceniu o swoich nowych zabawkach. – Milicja z obozu pewnie skonfiskuje im je, jak tylko stąd odlecimy.
Schneider wzruszył ramionami.
– Wiem. Ale rozdałem już czekoladę i środki przeciwbólowe. Co zamierzasz zrobić?
Było to rozsądne pytanie z całą kupą nierozsądnych odpowiedzi. Wpatrując się w najbliższego strażnika, zacząłem rozważać niektóre z bardziej krwawych opcji.
– Oto i ona – odezwał się Schneider, wskazując przed siebie ręką. Spojrzałem i zobaczyłem sierżanta, jeszcze dwóch ludzi w mundurach i idącą między nimi szczupłą postać z rękami spiętymi za plecami. Zmrużyłem oczy z powodu rażącego słońca i uruchomiłem wzmocnienie wspomaganego neurochemią wzroku.
« 1 4 5 6 7 8 11 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Coraz wyżej
— Eryk Remiezowicz

Tegoż twórcy

Przeczytaj to jeszcze raz: Duchy w powłokach
— Beatrycze Nowicka

Krótko o książkach: Modyfikowany węgiel
— Miłosz Cybowski

Berserker yaoi
— Michał Kubalski

Takeshi na mokro
— Eryk Remiezowicz

Bez siły charakteru
— Eryk Remiezowicz

Kryminał czarny jak węgiel
— Eryk Remiezowicz, Janusz A. Urbanowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.