Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 28 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Richard Morgan
‹Upadłe Anioły›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułUpadłe Anioły
Tytuł oryginalnyBroken Angels
Data wydania1 października 2004
Autor
PrzekładMarek Pawelec
Wydawca ISA
CyklTakeshi Kovacs
ISBN83-7418-032-3
Format528s. 160×240mm; oprawa twarda, obwoluta
Cena44,80
Gatunekfantastyka, kryminał / sensacja / thriller
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Upadłe Anioły

Esensja.pl
Esensja.pl
Richard Morgan
« 1 5 6 7 8 9 11 »

Richard Morgan

Upadłe Anioły

W swoim czasie jako archeolog Tanya Wardani musiała wyglądać o niebo lepiej. Sylwetka o długich kończynach miała zapewne więcej ciała, i pewnie zrobiłaby coś z ciemnymi włosami, może po prostu umyłaby je i rozpuściła. Równie mało prawdopodobne było, by wcześniej miała pod oczami blednące siniaki. Możliwe, że uśmiechnęła się delikatnie, kiedy nas zobaczyła, zaledwie lekkie skrzywienie długich, zaciśniętych warg.
Zachwiała się i zatoczyła. Jeden z członków eskorty musiał ją podtrzymać. Stojący obok mnie Schneider zerwał się do przodu, ale udało mu się powstrzymać.
– Tanya Wardani – sztywno oświadczył sierżant, wyciągając długą, białą plastikową taśmę, zadrukowaną na całej długości kodami kreskowymi, oraz skaner. – W celu zwolnienia muszę odczytać pana numer identyfikacyjny.
Wskazałem palcem na kod na mojej skroni i czekałem w bezruchu, gdy czerwone światło przesuwało się po mojej twarzy. Sierżant odnalazł kawałek taśmy odpowiadający Wardani i przesunął po nim skanerem. Schneider podszedł do przodu i wziął kobietę za ramię, wciągając ją na pokład z doskonale udawaną szorstką obojętnością. Sama Wardani odegrała swoją rolę bez mrugnięcia okiem. Kiedy się odwracałem, by podążyć za tą dwójką, sierżant zawołał za mną głosem, którego sztywność stała się nagle bardzo krucha.
– Poruczniku.
– Tak, o co chodzi? – Głosem zdradziłem rosnące zniecierpliwienie.
– Czy ona tu wróci?
Odwróciłem się we włazie, unosząc brwi w ten sam wyszukany sposób, jaki Schneider zademonstrował mi kilka minut wcześniej. Zdecydowanie wyszedł ze swojej roli i wiedział o tym.
– Nie, sierżancie – powiedziałem jak do małego dziecka. – Ona tu nie wróci. Zabieram ją na przesłuchanie. Proszę o niej po prostu zapomnieć.
Zamknąłem właz.
Jednak gdy Schneider poderwał prom w powietrze, wychyliłem się w bulaju i zobaczyłem, że wciąż tam stoi, poniewierany przez podmuch naszego startu.
Nawet nie zadał sobie trudu osłonięcia twarzy przed pyłem.
Odlecieliśmy z obozu na efekcie grawitacyjnym, przelatując nad mieszanką pustynnych krzewów i plam ciemniejszej wegetacji, gdzie flora planety zdołała podpiąć się do niezbyt głęboko biegnących duktów nawadniających. Około dwadzieścia minut później dotarliśmy do wybrzeża i wylecieliśmy nad morze, nad wody, które według raportów wywiadu Klina pełne były kempistowskich inteligentnych min. Schneider przez cały czas utrzymywał niewielką poddźwiękową prędkość. Łatwy cel.
Pierwszą część lotu spędziłem w głównej kabinie, ostentacyjnie przeglądając dane dotyczące aktualnej sytuacji, które prom ściągał z jednego z satelitów dowodzenia Carrery, a tak naprawdę przyglądając się wyszkolonym okiem Emisariusza Tanyi Wardani. Siedziała wyczerpana na miejscu najdalej od włazu, więc równocześnie najbliżej okienek z prawej strony, opierając czoło o szybę. Miała otwarte oczy, ale trudno było stwierdzić, czy patrzy na ziemię w dole. Nie próbowałem z nią rozmawiać – tę maskę widziałem już w tym roku na tysiącach twarzy i wiedziałem, że nie wyjdzie zza niej, póki sama nie będzie gotowa, co może nigdy nie nastąpić. Wardani wbiła się w emocjonalny odpowiednik kombinezonu próżniowego, co było jedyną możliwością, jaka pozostawała człowiekowi, gdy moralne parametry otoczenia stawały się tak szokująco zmienne, że wystawiony na kontakt z nimi umysł nie zdołałby przetrwać bez jakiejś osłony. Ostatnio zaczęli to nazywać syndromem szoku wojennego, bardzo pojemnym terminem, który dość ponuro i zarazem zgrabnie pozwalał umieścić ofiary w jakiejś szufladce. Mogło istnieć całe morze mniej lub bardziej skutecznych technik psychologicznych leczenia zniszczeń, ale ostateczny cel filozofii medycyny, zgodnie z którym lepiej jest zapobiegać, niż leczyć, w tym przypadku zdecydowanie przekraczał ludzkie możliwości implementacji.
Szczerze mówiąc, wcale mnie nie dziwiło, że wciąż rozbijaliśmy naszymi neandertalskimi maczugami eleganckie szczątki marsjańskiej cywilizacji, nie mając tak naprawdę pojęcia, jak działała ta antyczna kultura. W końcu nie oczekuje się, że wiejski rzeźnik będzie w stanie zrozumieć i przejąć pracę zespołu neurochirurgów. Nie sposób nawet określić, ile nieodwracalnych zniszczeń spowodowaliśmy już w masie wiedzy i techniki, jaką Marsjanie niemądrze po sobie zostawili, pozwalając nam ją odkryć. W końcu nie różnimy się za bardzo od stada szakali, rozgrzebujących poszarpane ciała i szczątki rozbitego samolotu.
– Dolatujemy do wybrzeża – w interkomie rozległ się głos Schneidera. – Przyjdziesz tu na górę?
Oderwałem twarz od wyświetlacza holograficznego, wgniotłem kłębki danych w podstawę i otwarcie spojrzałem na Wardani. Słysząc głos z interkomu, przechyliła lekko głowę, ale oczy, którymi wypatrzyła głośnik w suficie, wciąż miała przytępione. Nie potrzebowałem wiele czasu, by wyciągnąć ze Schneidera szczegóły dotyczące jego wcześniejszego związku z tą kobietą, ale wciąż nie byłem pewien, jaki to może mieć wpływ na aktualną sytuację. Według niego, ich związek był dość ograniczony i uległ gwałtownemu zerwaniu przez wybuch wojny dwa lata temu. Nie widział powodu, dla którego miałoby to teraz stanowić źródło jakichś problemów. Dla mnie najgorszym możliwym scenariuszem była ewentualność, że cała ta historia ze statkiem kosmicznym miała na celu wyłącznie wydostanie Wardani z obozu i umożliwienie im ucieczki z planety. Jeśli wierzyć komendantowi obozu, już wcześniej próbowano uwolnić Wardani, a część mnie rozważała, czy ci tajemniczy, doskonale wyposażeni komandosi nie stanowili poprzedniego zestawu pionków w planie zjednoczenia Schneidera ze swoją partnerką. Gdyby to okazało się prawdą, byłbym naprawdę zły.
W głębi duszy, tam gdzie to rzeczywiście miało znaczenie, nie przywiązywałem dużej wagi do tego pomysłu. Od chwili gdy opuściliśmy szpital, zgadzało się zbyt wiele szczegółów. Poprawne były daty i nazwiska – rzeczywiście prowadzono wykopaliska archeologiczne na północny zachód od Sauberville, a Tanya Wardani zarejestrowana była jako nadzorująca prace. Wynajęty do transportu pilot z Gildii nazywał się co prawda Jan Mendel, ale miał twarz Schneidera, a manifest przewozowy zaczynał się od numeru seryjnego i historii lotów niezgrabnego promu suborbitalnego Mowai seria 10. Nawet jeśli Schneider próbował już wcześniej wydostać Wardani, miał ku temu znacznie bardziej materialne niż uczuciowe powody.
A jeśli nie miał, to gdzieś po drodze do gry włączył się jeszcze ktoś.
Cokolwiek zaszło, Schneider zniesie fakt, że będę się jej przyglądał.
Zamknąłem wyświetlacz i podniosłem się w chwili, gdy prom skręcił w stronę morza. Przytrzymując się ręką jednej z podsufitowych szafek, spojrzałem w dół, na panią archeolog.
– Na pani miejscu zapiąłbym pasy. Następne kilka minut prawdopodobnie będzie trochę trzęsło.
Nie odpowiedziała, ale jej ręce się poruszyły. Poszedłem naprzód, w stronę kokpitu.
Kiedy wszedłem, siedzący spokojnie z rękami na oparciach fotela ręcznego pilotażu Schneider spojrzał na mnie, po czym kiwnął głową w stronę cyfrowego wyświetlacza, powiększonego przy górnej krawędzi przestrzeni projekcji instrumentów.
– Głębokość wciąż nie przekracza pięciu metrów. Jeszcze kilka kilometrów szelfu kontynentalnego, zanim dotrzemy na głęboką wodę. Jesteś pewien, że te sukinsyny nie podchodzą tak blisko?
– Gdyby tu były, widziałbyś, jak wystają z wody – odpowiedziałem, zajmując fotel drugiego pilota. – Inteligentna mina nie jest wiele mniejsza od pocisku samonaprowadzającego. Zasadniczo to zautomatyzowana miniaturowa łódź podwodna. Włączyłeś zestaw?
– Jasne. Tylko włóż maskę. Systemy uzbrojenia masz po prawej.
Nałożyłem na głowę elastyczną maskę działonowego, zsuwając ją głęboko na twarz, i dotknąłem przycisków aktywacyjnych na skroniach. Wokół mego pola widzenia rozwinął się obraz morskiego krajobrazu w wyraźnych barwach, jasnoniebieski z szarym tłem ukształtowania morskiego dna pod powierzchnią. Sprzęt wyświetlany był w odcieniach czerwieni, w zależności od tego, na ile odpowiadał parametrom, które wcześniej zaprogramowałem. Większość min miała kolor jasnoróżowy, oznaczający martwe, metalowe wraki pozbawione wszelkich oznak elektronicznej aktywności. Pozwoliłem sobie wsunąć się w wirtualną reprezentację odczytów czujników promu, zmusiłem się do zaprzestania aktywnego szukania czegokolwiek i rozluźniłem o te ostatnie mentalne milimetry do stanu zen.
Korpus Emisariuszy nie uczy rozminowywania jako takiego, ale totalne opanowanie, paradoksalnie, możliwe do osiągnięcia jedynie przy całkowitym braku oczekiwań, było absolutnie kluczowe w podstawowym treningu. Emisariusz Protektoratu, przesłany jako ludzki ładunek elektroniczny przez transfer strunowy, może spodziewać się obudzenia w dosłownie każdej rzeczywistości. Najmniejszy problem stanowi obudzenie się w nieznanym ciele, na nieznanej planecie, której mieszkańcy do człowieka strzelają. Nawet w najlepszym przypadku żadna odprawa nie zdoła nikogo przygotować na tak absolutną zmianę otoczenia, a w niezmiennie niestabilnym i śmiertelnie niebezpiecznym zestawie okoliczności, do radzenia sobie z którymi stworzono Emisariuszy, po prostu nie ma sensu.
Virginia Viadura, wykładowca Korpusu, z rękami w kieszeniach kombinezonu, patrzy na nas spokojnie. Pierwszy dzień wprowadzenia.
« 1 5 6 7 8 9 11 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Coraz wyżej
— Eryk Remiezowicz

Tegoż twórcy

Przeczytaj to jeszcze raz: Duchy w powłokach
— Beatrycze Nowicka

Krótko o książkach: Modyfikowany węgiel
— Miłosz Cybowski

Berserker yaoi
— Michał Kubalski

Takeshi na mokro
— Eryk Remiezowicz

Bez siły charakteru
— Eryk Remiezowicz

Kryminał czarny jak węgiel
— Eryk Remiezowicz, Janusz A. Urbanowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.