Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 23 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Richard Morgan
‹Upadłe Anioły›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułUpadłe Anioły
Tytuł oryginalnyBroken Angels
Data wydania1 października 2004
Autor
PrzekładMarek Pawelec
Wydawca ISA
CyklTakeshi Kovacs
ISBN83-7418-032-3
Format528s. 160×240mm; oprawa twarda, obwoluta
Cena44,80
Gatunekfantastyka, kryminał / sensacja / thriller
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Upadłe Anioły

Esensja.pl
Esensja.pl
Richard Morgan
« 1 3 4 5 6 7 11 »

Richard Morgan

Upadłe Anioły

– Och, daj spokój, Kovacs. Ile wyniosłoby adekwatne odszkodowanie za znalezienie czegoś takiego?
Wzruszyłem ramionami.
– To zależy. W sektorze prywatnym bardzo mocno zależy to od tego, z kim się rozmawia. Możliwe, że kulę w stos.
Schneider uśmiechnął się drapieżnie.
– Uważasz, że nie bylibyśmy w stanie poradzić sobie ze sprzedaniem tego korporacji?
– Myślę, że bardzo źle byście sobie z tym poradzili. To, czy byście przeżyli, zależałoby od tego, na kogo byście trafili.
– A więc do kogo ty byś poszedł?
Wytrząsnąłem sobie z paczki świeżego papierosa, pozwalając, by pytanie zawisło na chwilę w powietrzu, zanim cokolwiek powiedziałem.
– Nie o tym tu teraz rozmawiamy, Schneider. Moje stawki jako konsultanta są trochę poza twoimi możliwościami. Z drugiej strony, jako partner, cóż – sam się do niego uśmiechnąłem – wciąż słucham. Co się potem stało?
Schneider wybuchnął gorzkim śmiechem, dostatecznie głośnym, by nawet widownię holopornosa oderwać na chwilę od jaskrawych, plastikowych ciał, wykrzywiających się w pełnej skali w trójwymiarowej reprodukcji na drugim końcu sali.
– Co się stało? – Znów ściszył głos i odczekał, aż spojrzenia fanów wrócą do przedstawienia. – Co się stało? Ta cholerna wojna się stała.
Gdzieś płakało dziecko.
Na dłuższą chwilę zawisłem, trzymając się dłońmi krawędzi włazu i pozwalając równikowemu klimatowi dostać się na pokład. Zostałem zwolniony ze szpitala jako zdolny do służby, ale moje płuca wciąż nie działały tak dobrze, jak bym sobie życzył, a wilgotne powietrze utrudniało oddychanie.
– Gorąco tu.
Schneider wyłączył silnik promu i przepchnął się obok mojego ramienia. Odsunąłem się od włazu, pozwalając mu wyjść, i osłoniłem oczy przed blaskiem słońca. Z powietrza obóz dla internowanych wyglądał równie niewinnie, jak większość budowanych schematycznie osiedli, ale z bliska jednolita schludność poległa pod atakiem rzeczywistości. Wzniesione na szybko plastobańki pękały od gorąca, a w alejkach między nimi płynęły strumykami nieczystości. Przy najlżejszym powiewie wiatru dochodził do mnie smród palonego polimeru; podmuch lądującego promu rozrzucił w powietrze sterty papieru i plastikowych odpadków. Spadały teraz na ogrodzenie energetyczne, które spalało je na popiół. Za płotem ze spieczonej ziemi wyrastały automatyczne wieżyczki strażnicze, przypominające wyglądem żelazne rośliny. Senne buczenie kondensatorów tworzyło równomierne tło dla szumu ludzkich głosów w obozie.
Mały oddziałek lokalnej milicji garbił się za plecami sierżanta, przypominającego mi trochę mojego ojca w jednym z lepszych dni. Dostrzegli mundur Klina i natychmiast się wyprostowali. Sierżant niechętnie mi zasalutował.
– Porucznik Takeshi Kovacs, Klin Carrery – odezwałem się energicznie. – To kapral Schneider. Przylecieliśmy przejąć i zabrać na przesłuchanie jedną z waszych internowanych, Tanyę Wardani.
Sierżant zmarszczył czoło.
– Nie zostałem o tym poinformowany.
– Informuję pana, sierżancie.
W tego rodzaju sytuacjach zazwyczaj wystarczył mundur. Na Sanction IV powszechnie wiadomo było, że Klinowcy są nieoficjalnymi przedstawicielami Protektoratu, więc generalnie dostawali to, czego chcieli. Nawet inne jednostki najemników wykazywały tendencje do rezygnacji z roszczeń, kiedy pojawiały się konflikty dotyczące rekwizycji. Jednak w tym sierżancie zdawało się coś tkwić. Jakieś luźno pamiętane uwielbienie dla przepisów, wbite na placu defilad w czasach, kiedy wszystko to jeszcze miało jakieś znaczenie. Zanim wybuchła wojna. To, albo może po prostu widok jego własnych pobratymców głodujących w plastobańkach.
– Muszę zobaczyć jakąś autoryzację.
Strzeliłem palcami w stronę Schneidera i wyciągnąłem rękę po wydruk. Nietrudno było go uzyskać. W trakcie ogólnoplanetarnego konfliktu, takiego jak ten, Carrera dawał swoim młodszym oficerom swobodę inicjatywy, dla której dowódca dywizji Protektoratu gotów byłby zabić. Nikt nawet mnie nie zapytał, na co potrzebna mi jest Wardani. Nikogo to nie obchodziło. Jak dotąd, najtrudniej było z promem; wykorzystywali je, a wiecznie brakowało środków transportu międzyplanetarnego. W końcu musiałem zabrać go pod groźbą użycia broni pułkownikowi dowodzącemu szpitalem polowym na południowy wschód od Suchindy. Później będę miał z tego powodu kłopoty, ale jak lubił mawiać Carrera, to w końcu wojna, nie konkurs popularności.
– Czy to wystarczy, sierżancie?
Bardzo uważnie obejrzał wydruk, jakby miał nadzieję, że kody autoryzacyjne okażą się nędzną podróbką. Przestąpiłem z nogi na nogę z niecierpliwością, którą nie do końca musiałem udawać. Atmosfera obozu działała depresyjnie, a gdzieś blisko nie ustawał płacz dziecka. Chciałem się z stamtąd wynieść.
Sierżant uniósł wzrok i oddał mi wydruk.
– Będzie pan musiał porozmawiać z komendantem – powiedział drewnianym głosem. – Wszyscy ci ludzie znajdują się pod nadzorem rządowym.
Rzuciłem spojrzeniem za niego, w lewo i w prawo, po czym wróciłem wzrokiem do jego twarzy.
– Racja. – Pozwoliłem, by moje parsknięcie zawisło przez chwilę w powietrzu, a sierżant spuścił wzrok. – A więc chodźmy porozmawiać z komendantem. Kapralu Schneider, zostańcie tutaj. To nie potrwa długo.
Biuro komendanta mieściło się w dwupiętrowej bańce oddzielonej od reszty obozu dodatkowym ogrodzeniem energetycznym. Na szczytach słupów kondensatorów przysiadły mniejsze jednostki strażnicze, przypominając gargulce sprzed tysiąclecia, a przy bramie stali nastoletni jeszcze rekruci w mundurach, trzymając przerośnięte karabiny plazmowe. Pod napakowanymi gadżetami hełmami ich młode twarze wyglądały surowo i nie na miejscu. Zupełnie nie rozumiałem, po co tam stoją. Albo automatyczne jednostki strażnicze nie działały, albo obóz cierpiał na potężny przerost personelu. Przeszliśmy między nimi bez słowa i wspięliśmy się po schodach z lekkiego stopu, które ktoś niedbale przykleił do ściany bańki epoksydem, po czym sierżant zadzwonił do drzwi. Umieszczona nad framugą kamera przesunęła po nas spojrzeniem i drzwi się otworzyły. Wszedłem do środka, z ulgą wciągając klimatyzowane powietrze.
Większość światła w biurze pochodziła z zestawu monitorów systemu ochrony zamontowanych na przeciwległej ścianie. Pasowało do nich formowane, plastikowe biurko, zajęte z jednej strony przez tani terminal holograficzny i klawiaturę. Reszta powierzchni zawalona była rulonami wydruków, pisakami i innymi administracyjnymi śmieciami. Z bałaganu wyrastały porzucone kubki z kawą, przypominające wieże chłodzące w krajobrazie przemysłowym, a w jednym miejscu przez biurko przeciągnięte było wężowate okablowanie, niknące w ramieniu skurczonej postaci siedzącej za biurkiem.
– Komendancie?
Widok z kilku kamer ochrony zmienił się i w migotliwym świetle dostrzegłem połysk stali wzdłuż ramienia.
– O co chodzi, sierżancie?
Głos miał rozmazany i przygłuszony, bez śladu zainteresowania. Wszedłem głębiej w chłodny mrok, a mężczyzna za biurkiem lekko uniósł głowę. Udało mi się zobaczyć niebieskie, fotoreceptorowe oko i składankę protetycznych tworzyw schodzących w dół jednej strony twarzy i karku do masywnego lewego ramienia, które wyglądało jak zbrojony kombinezon kosmiczny, lecz nim nie było. Nie miał większości lewej połowy ciała, od biodra do ramienia zastępowały je urządzenia mechaniczne. Ramię wykonane było z gładkich systemów stalowych, zakończonych czarnym szponem. Na nadgarstku i przedramieniu umieszczono tuzin błyszczących, srebrnych gniazd, a do jednego z nich wpięto kable ze stołu. Lampka umieszczona obok gniazda błyskała równomiernie czerwonym światłem. Prąd płynął.
Stanąłem przed biurkiem i zasalutowałem.
– Porucznik Takeshi Kovacs, Klin Carrery – powiedziałem spokojnie.
– Cóż. – Komendant z wysiłkiem wyprostował się w fotelu. – Pewnie chciałby pan tu mieć więcej światła, poruczniku. Lubię ciemność, ale – zachichotał przez zaciśnięte wargi – mam do niej oko. Pan zapewne nie.
Sięgnął do klawiatury i po kilku próbach w rogach pokoju włączyło się światło. Fotoreceptor jakby przygasł, a równocześnie skupiło się na mnie zaczerwienione ludzkie oko. To, co zostało z twarzy sierżanta, miało regularne rysy i niegdyś mogło być przystojne, lecz długi kontakt z okablowaniem pozbawił drobne mięśnie spójnego sterowania i sprawił, że twarz wyglądała na bezmyślną i głupią.
– Czy tak lepiej? – Twarz spróbowała przybrać wyraz bardziej przypominający grymas niż uśmiech. – Przypuszczam, że tak, w końcu przybył pan z Zewnętrznego Świata. – Wielkie litery zabrzmiały ironicznym echem. Machnął ręką przez pokój, w stronę scen na ekranach. – Świata poza tymi oczkami i czymkolwiek, o czym mogą śnić te małe umysły. Niech mi pan powie, poruczniku, czy wciąż prowadzimy wojnę o zrabowaną, archeologicznie bogatą i rozgrzebaną ziemię naszej ukochanej planety?
Moje spojrzenie powędrowało do łącza i pulsującego czerwonego światła, a potem z powrotem na jego twarz.
« 1 3 4 5 6 7 11 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Coraz wyżej
— Eryk Remiezowicz

Tegoż twórcy

Przeczytaj to jeszcze raz: Duchy w powłokach
— Beatrycze Nowicka

Krótko o książkach: Modyfikowany węgiel
— Miłosz Cybowski

Berserker yaoi
— Michał Kubalski

Takeshi na mokro
— Eryk Remiezowicz

Bez siły charakteru
— Eryk Remiezowicz

Kryminał czarny jak węgiel
— Eryk Remiezowicz, Janusz A. Urbanowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.