Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Gene Wolfe
‹Pokój›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPokój
Tytuł oryginalnyPeace
Data wydania15 stycznia 2014
Autor
PrzekładAnna Studniarek
Wydawca MAG
SeriaUczta Wyobraźni
ISBN978-83-7480-415-8
Format240s. 135×202mm; oprawa twarda
Cena37,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Pokój

Esensja.pl
Esensja.pl
Gene Wolfe
1 2 3 »
Zamieszczamy fragment powieści Gene’a Wolfe‘a „Pokój”. Książka ukaże się nakładem wydawnictwa MAG w ramach serii „Uczta Wyobraźni”.

Gene Wolfe

Pokój

Zamieszczamy fragment powieści Gene’a Wolfe‘a „Pokój”. Książka ukaże się nakładem wydawnictwa MAG w ramach serii „Uczta Wyobraźni”.

Gene Wolfe
‹Pokój›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPokój
Tytuł oryginalnyPeace
Data wydania15 stycznia 2014
Autor
PrzekładAnna Studniarek
Wydawca MAG
SeriaUczta Wyobraźni
ISBN978-83-7480-415-8
Format240s. 135×202mm; oprawa twarda
Cena37,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Jeden
Alden Dennis Weer
Poprzedniej nocy zwalił się wiąz posadzony przez córkę sędziego, Eleanor Bold. Spałem i nic nie słyszałem, ale oceniając po liczbie strzaskanych konarów i rozmiarach pnia, huk musiał być straszliwy. Obudziłem się – usiadłem na łóżku przy kominku – ale kiedy oprzytomniałem, słyszałem jedynie kapanie wody z topniejącego śniegu. Pamiętam, że serce waliło mi w piersi i bałem się, że dostanę ataku serca, a później pomyślałem tępo, że być może to właśnie atak serca mnie obudził i że może już nie żyję. Próbuję jak najmniej korzystać ze świecy, ale wtedy ją zapaliłem i otuliłem się kocami, ciesząc się blaskiem świecy i słuchając odgłosu topniejącego śniegu i sopli. Wydawało mi się wówczas, że cały dom topi się jak świeca, mięknie i rozpływa na trawniku.
Tego ranka, kiedy wyjrzałem przez okno, zobaczyłem drzewo. Wziąłem siekierkę o dwóch ostrzach, wyszedłem i odrąbałem kilka cieńszych konarów, po czym dołożyłem je do ognia, choć nie było już zimno. Od czasu, kiedy miałem udar, nie mogłem używać wielkiej kanadyjskiej siekiery o dwóch ostrzach, ale przynajmniej dwa razy dziennie czytałem wypalony w drewnie napis: „Buntings Best, 4 funty 6 uncji, hikorowy trzonek”. Innymi słowy, została napiętnowana, jak sztuka bydła. Kiedy czytałem te słowa po raz trzechsetny, czterechsetny, a może pięćsetny, w końcu uświadomiłem sobie, że stąd musiała się wziąć fraza „brand-new”, fabryczne nowy – na narzędziach takich jak moja siekiera (i bez wątpienia również innych przedmiotach, szczególnie w czasach, gdy większość z nich wytwarzano z drewna), po pozytywnym przejściu inspekcji, wypalano markę producenta lub też znak aprobaty kontrolera. To był ostatni etap procesu produkcji, później były gotowe na sprzedaż, fabrycznie nowe. Szkoda, że pomyślałem o tym dopiero teraz, kiedy nie mam komu o tym powiedzieć, ale może to i lepiej – jak zauważyłem, jest wiele pytań tego rodzaju, na które ludzie raczej woleliby nie poznać odpowiedzi.
Kiedy mieszkałem jeszcze z ciotką Olivią, jej mąż kupił porcelanową figurkę Napoleona do postawienia na kominku. (Sądzę, że wciąż tam jest – może być; powinienem znaleźć jej pokój i sprawdzić). Goście często zastanawiali się, dlaczego trzymał jedną rękę wsuniętą pod kamizelkę. Tak się złożyło, że znałem powód, gdyż rok wcześniej o nim przeczytałem – zdaje się, że w biografii autorstwa Ludwiga. Z początku odpowiadałem z nadzieją na zaspokojenie ciekawości (i w ten sposób uzyskanie tej prawdziwej, choć nieuchwytnej satysfakcji, zawsze słodkiej, lecz najsłodszej w wieku lat trzynastu, która nas napełnia, kiedy wydajemy się mądrzy, a w związku z tym przez implikację również przekonywający). Później traktowałem to jako rodzaj eksperymentu psychologicznego, gdyż zauważyłem, że niewinna uwaga traktowana jest bez wyjątku jako obraźliwa.
• • •
Niewielki ogień dogasa, ale ja jestem ubrany ciepło i w tym pokoju czuję się komfortowo. Na dworze niebo ma barwę ołowiu i wieje wiatr. Właśnie wróciłem ze spaceru i mam wrażenie, że zbiera się na deszcz, choć ziemia już jest przemoknięta od topniejącego śniegu. Ciepławy wiatr wydaje się wiosenny, ale poza tym nie widziałem żadnych oznak wiosny – róże i wszystkie drzewa wciąż mają twarde zimowe pąki, i, w rzeczy samej, niektóre róże wciąż prezentują (jak matki trzymające na rękach martwe niemowlęta) podgniłe pędy, które wypuściły w ostatnie ciepłe dni jesieni.
Czasem spaceruję tak długo, jak tylko mogę, a czasami najmniej, jak się da, ale różnica nie jest wielka. Robię to dla samego siebie. Jeśli dochodzę do wniosku, że spacerowanie jeszcze bardziej przybliży śmierć do mojej lewicy, starannie planuję wszystko, co mam do zrobienia. ­Najpierw stos drewna opałowego (obok porcelanowego słonia, którego palankin traktuję jako podnóżek), później kominek, a później znów na krzesło przy ogniu. Ale jeśli wydaje mi się, że ruch jest konieczny, celowo uwzględniam dodatkowe wycieczki po drodze – najpierw do ognia, by ogrzać ręce, później do sterty drewna, znów do ognia, i siadam na krześle, emanując cnotą. Nic z tego nie poprawia mojego stanu, do tego regularnie zmieniam doktorów. O lekarzach trzeba powiedzieć jedno: można się z nimi konsultować, nawet jeśli są martwi, a ja konsultuję się z doktorami Blackiem i Van Nessem.
Do doktora Blacka zwracam się jako chłopiec (choć po udarze), a do doktora Van Nessa jako mężczyzna.
Mam metr osiemdziesiąt wzrostu i wyprostowaną sylwetkę, ogólnie wyglądam nieźle, choć powinienem ważyć dziesięć (doktor Van Ness powiedziałby, że piętnaście) kilo więcej. Chodzenie do lekarza jest ważne. Na swój wariacki sposób ważniejsze niż narada zarządu. Kiedy ubieram się rano, przypominam sobie, że nie będę się rozbierał, jak zazwyczaj, przed pójściem spać, ale w gabinecie lekarza. Przypomina to nieco świadomość, że będę z obcą kobietą, dlatego po ogoleniu się biorę prysznic, wkładam świeże bokserki, podkoszulek i skarpety. O trzynastej trzydzieści wchodzę do Banku Cassionsville i Doliny Kanakessee drzwiami z brązu, kolejne brązowe drzwi prowadzą mnie do windy, a następnie szklane do poczekalni, w której pięcioro ludzi słucha „Życia za cara” Glinki. To Margaret Lorn, Ted Singer, Abel Green i Sherry Gold. I ja. Czytamy czasopisma „Life”, „Look”, „Today’s Health” i „Water World”. Dwoje z nas czyta „Life’a”. Oczywiście, inne numery, jednym z tych czytelników jestem ja, a drugim Margaret Lorn. W rzeczy samej, przede mną leży cała sterta „Life’ów”, gram w starą grę, próbując ułożyć je chronologicznie bez patrzenia na daty, i przegrywam. Margaret rzuca swój egzemplarz i wchodzi do gabinetu, a ja jakimś sposobem wiem, że to oznaka pogardy. Podnoszę go i znajduję na okładce miejsce wciąż ciepłe (i nieco wilgotne) od jej dłoni. Do okienka podchodzi pielęgniarka i zaprasza panią Price, a wtedy Sherry, która ma obecnie szesnaście lat, mówi, że ona już weszła do środka. Pielęgniarka robi niezadowoloną minę.
Sherry zwraca się do Teda Singera.
– Mam… – Jej głos cichnie do szeptu.
– Wszyscy mamy problemy – mówi Ted.
Podchodzę do pielęgniarki, której nie znam, blondynki, być może Szwedki.
– Proszę – mówię – muszę dostać się do lekarza. Umieram.
– Wszyscy ci ludzie są przed panem.
Ted Singer i Sherry Gold są wyraźnie młodsi ode mnie, ale nie ma się o co kłócić. Znów siadam, a wtedy pielęgniarka mnie wzywa – do kabiny, żebym się rozebrał.
Doktor Van Ness jest nieco młodszy ode mnie, bardzo kompetentny w nieco fałszywy sposób typowy dla lekarzy, których pokazują w telewizji. Pyta mnie, co mi dolega, a ja wyjaśniam, że żyję w czasach, kiedy on i wszyscy pozostali są martwi, jak również, że miałem udar i potrzebuję jego pomocy.
– Ile ma pan lat, panie Weer?
Mówię mu (w przybliżeniu).
Wydaje z siebie cichy odgłos, otwiera teczkę, którą ma przy sobie, i podaje mi datę moich urodzin. Wypadają w maju, a w ogrodzie odbywa się przyjęcie, rzekomo na moją cześć. Mam pięć lat. Ogród jest z boku domu, za wysokim żywopłotem. To duże podwórko, nawet dla dorosłych, dość duże, by grać w badmintona lub krokieta, choć nie jednocześnie. Dla pięciu osób wydaje się ogromne. Dzieci przyjeżdżają w prostokątnych, chwiejnych wózkach, jak zabawki dostarczane w malutkich ciężarówkach, dziewczynki w różowych koronkowych sukieneczkach, chłopcy w białych koszulach i granatowych spodenkach. Jeden chłopiec ma czapkę, którą wrzucamy w jeżyny.
Dziś jest wiosna, która na Środkowym Zachodzie trwa czasami krócej niż tydzień, i żonkile więdną w upale, zanim jeszcze zdążą otworzyć się do końca – ale teraz jest wiosna, prawdziwa wiosna i wiatr szarpie pierwszymi dmuchawcami w ich urodziny, raz za każdy rok. Matki noszą suknie, które kończą się dłoń nad ich kostkami i często są w praktycznych kolorach. Lubią niskie kapelusze o szerokich rondach i korale. Ich spódnice szeleszczą, a one śmieją się i pochylają, by je zebrać, jedną dłonią przytrzymując kapelusze, wiatr zaś grzechoce ich koralami jak zasłoną w tunezyjskim burdelu.
W cieniu garażu, na starannie skoszonym trawniku, czeka na nie lemoniada i różowe ciasto z różowym lukrem i pięcioma świecami, których zgaszenie jednym oddechem oznacza spełnienie każdego życzenia. Ciotka Olivia o czarnych włosach i fiołkowych oczach wybiera jednak duży puchar z zimną wodą, porusza nim, jakby ogrzewała brandy. Woda Cassionville z rzeki Kanakessee, tęskniąca za sumami. U jej stóp leży biały pekińczyk wielki jak spaniel, warczy, kiedy ktokolwiek za bardzo się zbliży. (Śmiejcie się, moje panie, ale Ming-Sno może ugryźć).
1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Suma całej pamięci
— Jarosław Loretz

Wszystko i nic
— Beatrycze Nowicka

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.