Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 7 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Gene Wolfe
‹Pokój›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPokój
Tytuł oryginalnyPeace
Data wydania15 stycznia 2014
Autor
PrzekładAnna Studniarek
Wydawca MAG
SeriaUczta Wyobraźni
ISBN978-83-7480-415-8
Format240s. 135×202mm; oprawa twarda
Cena37,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Pokój

Esensja.pl
Esensja.pl
Gene Wolfe
« 1 2 3 »

Gene Wolfe

Pokój

Pani Black i panna Bold, siostry, siedzą obok siebie. Przyprowadziły – razem, jakby były boginiami nacji złączonych, by zmiażdżyć tę obcą siłę, czyli mnie – Bobby’ego Blacka. Barbara Black ma kasztanowe włosy, regularne rysy twarzy i długie miękkie rzęsy. Od narodzin dziecka – jak powiedziałaby babcia, której niewyraźny różowawy duch nawiedza moje urodziny – „przybrała dziesięć kilo zdrowej wagi”, ale to nie zmieniło jej karnacji, która wciąż ma ten miękki, delikatnie różowy odcień, dziedzic­two wszystkich Boldów. Jej siostra jest blondynką, szczupłą i giętką jak wierzba – aż za bardzo, jak na gust innych kobiet, ich zdaniem bowiem fizyczna elastyczność sugeruje podobną moralność, i traktują Eleanor Bold podejrzliwie (przypisując jej, w swoich myślach i w metodystycznym kręgu, podczas rozmów przy szyciu i pożyczaniu cukru, najmniej prawdopodobnych kochanków – robotników rolnych i strażaków, rzekomych synów byłych ministrów, mrukliwego zastępcę szeryfa).
Wysoki biały dom należał do mojej babki, a ponieważ nasze matki na trawniku widzą, co tam robimy, w większości przebywamy wewnątrz, biegając z łoskotem w górę i w dół wąskich, stromych i pozbawionych dywanu schodów prowadzących z pierwszego piętra na drugie, by z niemym chichotem gapić się na ogromny obraz nieżyjącego brata mojego ojca, który stoi oparty o ścianę w najdalszym, najchłodniejszym po­koju.
Został on, jak to wiem z tajemnego źródła, którym według niezmordowanego i dociekliwego Towarzystwa Spirytystycznego Cassionsville, założonego całkiem niedawno przez ciotkę Arabellę, mogłaby okazać się Hannah (niegdyś kucharka mojej babki, obecnie matki) – został on, jak mówię, namalowany niemal dokładnie rok przed śmiercią chłopca. Ciemnowłose dziecko o smutnym spojrzeniu ma około czterech lat i posłusznie, lecz bez radości pozuje do portretu. Ma na sobie luźne czerwone spodnie jak żuaw, białą jedwabną koszulę i czarną aksamitną kamizelkę, i pachnie jabłkami, gdyż tak długo przebywał pośród nich, i kołdrami (szytymi ręcznie z niewiarygodną precyzją, tak że każda była miękkim, ciepłym pomnikiem niekończącej się pracy we wtorkowe i czwartkowe popołudnia – a niektóre, dzięki swoim wzorom, również geniuszu Williama Morrisa); a później, kiedy od lat nie widziałem nieżyjącego brata ojca – którego on sam nigdy nie widział – zacząłem sobie wyobrażać, że stał owinięty kołdrą (jak ja w dzieciństwie byłem otulany dużym ręcznikiem po kąpieli), z jabłkami u stóp. W wieku, jak mi się zdaje, około dwudziestu lat znów wspiąłem się na piętro tego domu i pozbyłem się tego wyobrażenia, a jednocześnie rozpoznałem – z zaskoczeniem, które prawie było wstydem – że ten senny krajobraz, przed którym on stał jakby na parapecie, okolica, którą zawsze kojarzyłem z baśniami Andrew Langa (szczególnie tymi z „Zielonej księgi baśni”) i George’a MacDonalda, była w rzeczywistości toskańskim ogrodem.
Ten ogród, z marmurowym faunem i fontanną, smukłymi topolami i brzozami, zawsze robił na mnie o wiele większe wrażenie niż biedny nieżyjący Joe, którego nie widział nikt z nas poza babką i Hannah, a o którego malutki grób na cmentarzu na wzgórzu troszczyły się głównie mrówki, budujące miasto na jego piersi. Teraz, kiedy siedzę samotnie przed kominkiem i w blasku błyskawic patrzę na pozostałości wiązu, splątane i zniszczone jak statek, który wpadł na mieliznę, wydaje mi się, że ogród – mam na myśli ogród małego Joego, wiecznie skąpany w blasku tyrreńskiego słońca – jest sercem i źródłem prawdziwego świata, dla którego cała ta Ameryka jest jedynie miniaturką w medalionie w zapomnianej szufladzie. Ta myśl przypomina mi (i jest wzmacniana przez) „Raj” Dantego, w którym (ponieważ mądrość tego świata będzie głupotą w zaświatach) Ziemia znajdowała się w samym środku, otoczona przez otchłań Księżyca i wszystkie kolejne sfery, coraz większe i większe, a na końcu przez Boga, lecz w którym ta fizyczna realność była w ostatecznym rozliczeniu złudna, gdyż w centrum duchowej prawdy stał Bóg, a nasza biedna Ziemia została wyrzucona na margines – drugorzędna dla spraw Niebios, chyba że jej wspomnienie odrywało, z uczuciem przypominającym nieczystą nostalgię, wielkich świętych i Chrystusa od kontemplowania Boga w Trójcy jedynego.
Prawda, to wszystko prawda. Dlaczego kochamy ten opuszczony kraj na krańcu wszystkiego?
Gdy na zewnątrz wieje wiatr, wyjąc w kamiennym kominie, który kazałem wybudować dla ozdoby, piszcząc w rynnach, żelaznych ornamentach, okapach i kratach domu, a ja siedzę przed kominkiem, wiem, że ta planeta Ameryka, obracająca się wokół własnej osi, leży na zewnątrz, na peryferiach, na granicy niekończącej się galaktyki, która kręci się oszałamiająco. I że to gwiazdy, które unoszą się na wiatrach, je wywołują. Czasem wydaje mi się, że widzę wielkie twarze pochylające się między tymi gwiazdami, by patrzeć przez moje dwa okna, twarze złociste i niewyraźne, muśnięte litością i zadziwieniem; wtedy wstaję z krzesła, kuśtykam do lichych drzwi, a tam nie ma nic. Wówczas biorę siekierkę o dwóch ostrzach (Buntings Best, 2 funty, hikorowy trzonek), która stoi obok drzwi, i wychodzę, a wiatr śpiewa, drzewa smagają się jak flagellanci, gwiazdy zaś ukazują się między kratami pędzących chmur, lecz niebo pośród nich jest puste.
Toskańskie niebo wręcz przeciwnie – jego niezmącony błękit muskają pojedyncze, cienkie białe chmury, które nie rzucają cienia na ziemię poniżej. Fontanna migocze w blasku słońca, ale Joe nie słyszy jej, ona zaś nigdy nie zmoczy jego ubrania ani nawet kamiennych płyt wokół misy. Joe trzyma malutką strzelbę z blaszaną lufą i drewnianego pieska o sztywnych nogach, ale zbliża się Bobby Black, i jeśli zdobędzie ten pokój, zacznie rzucać jabłkami, które, trafiając w ściany, rozpadną się i poplamią obraz i podłogę kruchymi, pachnącymi, cierpkimi fragmentami; w swoim czasie staną się one brązowe, brudne i kwaśne, i zostaną odkryte (najprawdopodobniej przez Hannah), a winą zostanę obarczony ja, ponieważ jest niemożliwe, nie do pomyślenia, żebym posprzątał podłogę, to jak proszenie świni, by poleciała, albo myszy o zagranie na organkach – my świnie, my myszy, my dzieci nie robimy takich rzeczy, kończyny nas nie słuchają. Stoję na szczycie schodów, słabszy i mniejszy, ale na lepszej pozycji, i milczę z przymkniętymi oczyma, z wykrzywioną twarzą, gotów się rozpłakać, i rzucam mu wyzwanie. On szydzi ze mnie, wiedząc, że jeśli zmusi mnie do mówienia, zwycięży w pojedynku; pozostali patrzą ponad moimi ramionami i pomiędzy nogami – widownia, nie sojusznicy.
W końcu zwieramy się, sapiąc, chwytamy pulchne ciało przeciwnika jak zapaśnicy, czerwoni na twarzy i zapłakani. Przez chwilę się koły­szemy.
• • •
Na dworze ciotka Olivia zapaliła papierosa w cygarniczce z kości mamuta, długiej jak jej ramię. Pani Singer odzywa się, nie patrząc na nią, ale na moją matkę:
– Masz skórę?
Na co matka odpowiada:
– Tak, leży na pianinie, każę Hannah ją przynieść, kiedy znów się pojawi.
Pani Green, która w pewnym sensie – jestem zbyt mały, by to zrozumieć – jest posługaczką mojej matki, ponieważ farma jej męża należy do nas, mówi:
– Ja ją przyniosę, księżniczko Biała Łanio.
– Leć szybko, księżniczko Mały Ptaszku – odpowiada matka.
Wszystkie się śmieją, gdyż wszystkie są Indiankami, a pani Green, która nie jest wcale mała, tylko niska, grubokoścista i ciężka, postanowiła zostać księżniczką Małym Ptaszkiem (choć mogła wybrać coś bardziej odpowiedniego, jak księżniczka Hodowca Kukurydzy, co zasugerowała dla niej księżniczka Gwiazda-za-Słońcem, czyli ciotka Olivia) i na jej twarzy maluje się idiotyczna radość, kiedy mówi o sobie, używając tego imienia, jak to musi robić podczas oficjalnych uroczystości (kiedy stoi z dłonią na lewej piersi, gdy matka umieszcza pióro w jej włosach w podziękowaniu za upieczenie brownie na pow-wow).
– Sądzę, że to wielka szkoda – mówi matka. – Powinni coś zrobić ze starą.
Księżniczka Śpiewający Ptaszek, której mąż jest budowlańcem, mówi:
– Powinni umieścić ją w kamieniu węgielnym.
– Chcieli, żeby dzieci ze szkoły ją oglądały – dodaje księżniczka Szczęśliwe Lekarstwo, siostra Eleanor Bold.
Pani Green wraca, z szacunkiem dźwigając miękki zwój jeleniej skóry. Jest jasnobrązowa i miękka jak giemza. Ciotka Olivia, o oliwkowej cerze i owalnej twarzy, najbardziej atrakcyjna z zebranych kobiet, jeśli Eleanor Bold uznamy za dziewczynę (którą była – strażacy i komiwojażerowie, sprzedawcy narzędzi i robotnicy rolni są wytworem fantazji na równi z centaurami), odbiera ją i rozwija, ściskając cygarniczkę między zębami, co wywołuje zadziwienie i zgorszenie pozostałych.
– Nic na niej nie ma, Della.
– Wiem – mówi matka. – To zależy od nas, czyż nie?
– Skąd wzięłaś tę skórę? – pyta pani Singer.
– John go ustrzelił – mówi ciotka Olivia. Uśmiecha się. – To znaczy, wódz Biały Jeleń.
– Och, Vi!
– Tylko sobie żartuję – mówi księżniczka Gwiazda-za-Słońcem, drapiąc Ming-Sno za uszami.
– Och, Vi!
« 1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Suma całej pamięci
— Jarosław Loretz

Wszystko i nic
— Beatrycze Nowicka

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.