Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 28 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Feliks W. Kres
‹Tarcza Szerni. Tom 1›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułTarcza Szerni. Tom 1
Data wydania11 marca 2005
Autor
Wydawca MAG
CyklKsięga Całości
ISBN83-89004-79-8
Format288s. 115×185mm
Cena25,—
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Tarcza Szerni

Esensja.pl
Esensja.pl
Feliks W. Kres
« 1 2 3 4 5 »

Feliks W. Kres

Tarcza Szerni

– Mówiliśmy już o tym.
– Więc nie wypominaj mi znowu, że poszedłem do Moldorna. Wziąłem wszystkich, których mogłem wziąć. I o jedną osobę za dużo… ale nie jest nią Moldorn.
– Ani ja, wiem. Nie miałem na myśli nic złego, Gotahu. Powiedziałeś „pomyleniec”, ja coś odpowiedziałem… – sumitował się staruszek. – Przecież jestem tu z tobą, co chyba oznacza, że akceptuję podjęte przez ciebie decyzje, jak i twoje przywództwo.
Gotah wyciągnął ręce, ujął towarzysza za łokcie i uścisnął lekko, po czym usiadł przy stole.
– Tak… Nie gniewaj się, Yolmenie. Jestem zdenerwowany.
– Niepotrzebnie.
– Być może. Zmieńmy temat. Jeśli Moldornowi się uda…
– W co nie wierzysz.
– I ty też nie wierzysz. Co niby miałoby się udać? Miałem go dosyć i tylko dlatego powiedziałem: idź! Sprawdzi, że na okręcie nie ma komendantki, raczej nie dowie się, gdzie jest… i wróci. Wprawdzie nasz przyjaciel wyobraża sobie raczej coś takiego: oto zakrada się na okręt, a tam śpi sobie smacznie nasza piękność. Trach! Po cichutku wielki Moldorn-Przyjęty urywa dziewczynie głowę, po czym przepada za sprawą jednej ze swych sztuczek, które tak mu się podobają, odkąd wreszcie może je stosować. Przychodzi, kładzie tutaj głowę naszego Rubinu, a więc właściwie sam Rubin…
– To makabryczne – matematyk wzdrygnął się.
Gotah popatrzył przeciągle.
– No ale… przecież właśnie to chcemy osiągnąć. Moldornowi nie uda się tej nocy, jednak prędzej czy później…
– Makabryczne – powtórzył starzec.
– Lepiej pojednaj się z tą myślą, Yolmenie. Musimy zniszczyć tę kobietę, bo słowo „zabić” jest chyba nieodpowiednie.
– Wiem – głos starca zabrzmiał niespodziewanie ostro. – Ale czy musimy o tym mówić? Planujemy zbrodnię, i to zbrodnię ohydną, niewyobrażalną dla zdrowego umysłu…
– Ta dziewczyna jest rzeczą. To Geerkoto, Porzucony Przedmiot.
– Wiesz dobrze, że nie tylko. Jest także człowiekiem, tak samo jak ty i ja.
– Raczej zwierzęciem, a gdybym po dartańsku lubował się w szumnych określeniach, powiedziałbym: potworem, krwiożerczą bestią. Bajki o piratach to właśnie bajki w zestawieniu z tym wszystkim, o czym mogłaby opowiedzieć jej załoga.
– Nic mnie to nie obchodzi, nie jestem sędzią… a zgodziłem się zostać katem. I umrę, jeśli to zrobię – wyznanie zabrzmiało bezradnie i naiwnie, trochę jak dziecięca buntownicza obietnica, a trochę jak smutne przeczucie.
– Mistrzu Yolmenie – powiedział Gotah z szacunkiem, który miał złagodzić wymówkę – to nie ja pokazałem ci matematyczne modele, z których wynika katastrofa. Ja jestem tylko badaczem zatęchłych kronik, gadułą i „gdybaczem” jak mówicie wy matematycy. Powiedziałem ci co wiem, ale matematyczna interpretacja wyszła od ciebie. Historyk niczego nie dowiedzie, może tylko powołać się na źródła, z którymi różnie, bardzo różnie bywa.
– I co jeszcze mi powiesz, mędrcze-Przyjęty? Wiem, czego dowiodłem i dlatego stale sobie powtarzam, że trzeba ją powstrzymać. Ale zabić…
– Zniszczyć, nie zabić. Ona nie żyje.
– Żyje! Nie opowiadaj mi głupstw! – zawołał starzec tak głośno jak potrafił i rozkaszlał się. Wycelował palec w Gotaha. – Nie oswajaj rzeczywistości słowami, filozofie… Albo oswajaj, jeśli musisz, ale na swój własny użytek. Ja jestem matematykiem i nie umiem patrzeć przez kolorowe szkiełka, dobierane w zależności od potrzeb, widzę tylko: prawda albo fałsz. Może inni, nawet matematycy, mogą inaczej patrzeć na świat wzorów i liczb, a inaczej na ten, w którym żyją. Ale ja nie potrafię. Przez całe życie nawet psa nie kopnąłem, a ty chcesz, bym bez żadnych rozterek zamordował człowieka, powiadając sobie „to zły człowiek”, albo jeszcze lepiej „to właściwie wcale nie człowiek”. W imię czegoś niezmiernie doniosłego, bo ocalenie Szereru mam za rzecz doniosłą, zgodziłem się popełnić wstrętną zbrodnię, która choć konieczna, pozostanie zbrodnią; żyję z tą myślą i z tą myślą umrę. Zechciej zostawić mi prawo do szczerości względem samego siebie.
Gotah milczał.
– Potrafisz ładnie przemawiać… jak na matematyka.
– Trafne spostrzeżenie. Jak na filozofa.
Gotah uśmiechnął się, czyniąc swą krzywą gębę jeszcze bardziej kpiarską.
– Wisielczy ten wiatr – rzekł na koniec. – Obaj niepotrzebnie jesteśmy rozdrażnieni.
Yolmen odetchnął głęboko i przetarł załzawione oczy.
– Tak, to prawda. Przebacz.
– I ty mi przebacz, Yolmenie. Razem niesiemy ciężar i powinniśmy stale sobie pomagać, a tymczasem kłócimy się.
– Twoje sumienie…
– Zamilcz już, bo jesteś rozgoryczony i powiesz coś niemądrego. Moje rozterki są może pośledniejsze od twoich, ale to nie znaczy, że ich nie mam. Wolałbym teraz robić coś innego. Prawdę mówiąc… cokolwiek innego.
Zamilkli obaj i pogrążyli się w myślach.
Starogrombelardzkie słowo lah′agar, w odniesieniu do mędrców Szerni wykładane zwykle jako „przyjęty”, znaczyło dosłownie: część odnaleziona. Wśród milionów istot rozumnych, albo raczej: wśród milionów ludzi, bo koty w ogóle Szerni nie pojmowały, trafiali się tacy, którzy mocniej od innych czuli obecność Pasm. Świadomość istnienia Szerni miał każdy, tak jak świadomość własnego istnienia, lecz niektórzy ponadto pojmowali jej naturę, rozumieli i czuli, na czym Szerń polega. Pasma przyjmowały takich ludzi, uznając ich – symbolicznie – za swą część. Bezsilni mocarze mogli sprawić to wszystko, co sprawiały Pasma, a nawet więcej, bo Szerń była potęgą martwą i bezrozumną, Przyjęci zaś działali świadomie. Lecz już sam zamiar użycia sił Szerni powodował odtrącenie przez Pasma; paradoks wszechmocy Przyjętych polegał na tym, że byli wszechmocni tak długo, jak długo nic nie robili… Szerń nadała kształt swemu światu, spięła się z nim klamrą Praw Całości i nie wpływała na nic, co się działo pod jej Pasmami. Przyjęty – odnaleziona część Szerni – musiał być taki jak ona.
Lecz Szerń właśnie się rozsypała, albo może raczej: przedzierzgnęła w coś, czym nie była od tysiącleci. Doglądająca tylko świata, niczym ogrodnik kwiatów, przemieniła się w wojownika, bo właśnie toczyła wojnę z podobną do niej lecz wrogą potęgą. Niektóre Prawa Całości uległy zawieszeniu; Przyjęci mogli, a nawet musieli działać.
Pytanie tylko, czy potrafili…
• • •
Armektański pokój, narzucony wszystkim ludom w granicach Wiecznego Cesarstwa, miał bardzo różne oblicza. Wypieszczony Dartan, skarbiec imperium, cieszył się niemal pełną niezależnością – i odpłacił łagodnym zdobywcom krwawą wojną, zakończoną przed trzema laty upokarzającym dla Armektu traktatem pokojowym. Formalnie zwasalizowane, a faktycznie całkowicie niepodległe dartańskie królestwo, skłaniało się już ku nowej wojnie, tym razem o hegemonię na kontynencie.
W tym czasie Morska Prowincja Wiecznego Cesarstwa – niekochana, zawsze pogardzana, trzymana przez armektańskich władców twardą ręką – korzystała z osłabienia, a właściwie już rozpadu imperium. Wiecznie tutaj wybuchały powstania i lada chwila miało rozgorzeć kolejne.
W Doronie, starej stolicy Garry, na każdym kroku widoczne były pamiątki po poprzednim, stłumionym zrywie. Doronę splądrowano i częściowo zburzono, od tego czasu minęło ładych parę lat, a wciąż jeszcze tu i ówdzie straszyły trupy kamienic, których nie warto było odbudować – a nikomu nie chciało się do reszty wyburzyć. Armektańskie władze najpierw miały ważniejsze sprawy niż sprzątanie resztek prywatnych domów; potem, gdy tymczasowość rządów stała się dla wszystkich widoczna, armektański przedstawiciel cesarzowej utracił wszelkie znaczenie. Otoczony przez przyboczną gwardię, już tylko rezydował, bo nie rządził. Władać prowincją chciał, ale nie mógł.
Przed obskurnym gmachem, nazywanym szumnie „pałacem” (prawdziwy pałac spalono podczas minionego powstania) zatrzymało się pięciu jeźdźców, za którymi szło czterech pieszych – ci ostatni nieśli jakieś pakunki. Właściwie jeźdźców było nie pięciu, a pięcioro, bo na czele oddziałku znajdowała się kobieta, dosiadająca konia w sposób właściwy dla swej płci. Towarzyszący jej pachołkowie-żołnierze, odziani i uzbrojeni tak świetnie, że cesarscy legioniści mogliby na ich widok poumierać z zazdrości, zeskoczyli z siodeł; jeden zaraz wyciągnął ręce, pomagając kobiecie zsunąć się z końskiego grzbietu na ziemię. Olbrzymie futro z granatowych lisów było dziełem prawdziwego artysty; gdziekolwiek ów kuśnierz mieszkał, na pewno ubierał najświetniej urodzone kobiety cesarstwa, a może i samą cesarzową. Futro, mimo swoich rozmiarów i wagi dopasowane do sylwetki, podkreślające talię, mogło samym widokiem doprowadzić do płaczu niemal każdą kobietę – bo prawie żadna nie mogła mieć takiego. Kosztowało tyle, co dom. Granatowy lis był najrzadszym zwierzęciem Szereru; miesiąc, gdy jakiegoś złowiono, jawił się miesiącem wyjątkowym.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Żywe trupy na „Zgniłym trupie”
— Wojciech Gołąbowski

Tegoż twórcy

Tryby historii
— Beatrycze Nowicka

Górska kraina deszczu, niepowodzeń, sępów i złych kobiet
— Beatrycze Nowicka

Gdzie uczciwość to grzech śmiertelny
— Beatrycze Nowicka

Pod niebem Szereru
— Beatrycze Nowicka

Esensja czyta: Sierpień 2014
— Miłosz Cybowski, Konrad Wągrowski, Joanna Kapica-Curzytek, Jacek Jaciubek, Daniel Markiewicz

Historia z dawna zapowiadana
— Jakub Gałka

Biegający po górach babochłop
— Miłosz Cybowski

Morskie opowieści o ciekawszej treści
— Miłosz Cybowski

Baba-herod, czyli jeszcze raz to samo proszę
— Jakub Gałka

Piraci na stałym lądzie
— Jakub Gałka

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.