Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Feliks W. Kres
‹Piekło i szpada›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPiekło i szpada
Data wydania2001
Autor
Wydawca MAG
CyklPiekło i szpada
ISBN83-87968-23-4
Format400s. 115×185mm
Cena29,—
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Piekło i szpada

Esensja.pl
Esensja.pl
Feliks W. Kres
« 1 2 3 4 »

Feliks W. Kres

Piekło i szpada

III
Burza przeminęła, ale świt z wielkim trudem przedzierał się przez ciężkie chmury deszczowe, wciąż jeszcze wiszące nad ziemią. Stara droga, wiodąca na szczyt wzgórza, przed wiekiem już zginęła, pochłonięta przez zielsko, rozmyta przez ulewy… Czterej ludzie z trudem podążali ku ruinom, przygarbionym na szczycie.
Nie wiadomo, o czym myślał i co czuł Hamirez. Czy ciało, a więc i serce, zrodzone by służyć jednej duszy, może potem zadrżeć z trwogi, zrodzonej w duszy innej? Jednak dwaj słudzy Hamireza, uzbrojeni po zęby i objuczeni różnymi bagażami, z każdym krokiem wyraźnie tracili animusz, coraz częściej oglądając się na swego pana. Podobnie Del Velaro, mężnie zrazu stawiający czoła nieokreślonemu lękowi, z coraz większym trudem odpierał jego ataki.
– Cóż to jest, na Boga? – rzekł wreszcie zachrypniętym głosem. – Odezwijże się, Hamirez! Czy czujesz?
Odziany w szkarłat i czerń olbrzymi mężczyzna przyspieszył tylko kroku. Wyminął swych pachołków, drżących tak, że rury muszkietów zsuwały się im z ramion – i podążył dalej ku szczytowi.
– Hamirez!
Wezwany stanął i odwrócił się zwolna. Służący krzyknęli przeraźliwie, hrabia cofnął się uderzony widokiem ociekającej krwią twarzy tamtego. Na jego oczach pękały policzki, ukazując kość i żywe mięso, odsłonięte zęby były spróchniałe i czarne.
– Za-wróć – padło niewyraźnie, charkotliwie. Ramię ohydnego, rozpadającego się stworu pokazało zagajnik u stóp wzgórza. – Za-wróć…
Jeden ze służących, zapomniawszy o dźwiganej broni, cofał się krok po kroku, drugi drżącymi dłońmi odwiódł kurek muszkietu. To, co było niedawno ich panem, sięgnęło po pistolety. Lufy rozbłysły kolejno. Hrabia poczuł na twarzy gorący oddech przelatującej tuż obok kuli. Uciekający pachołek upadł, trafiony w plecy. W tej samej chwili czar prysł.
– Zawróć hrabio – rzekł Hamirez, spoglądając jednocześnie na pozostałego przy życiu sługę, opuszczającego lufę muszkietu. – Widzę, mój chłopcze, że otrzymasz podwójną zapłatę, bo będziesz musiał sprostać podwójnemu zadaniu.
Del Velaro otarł pot z czoła, wciąż myśląc o koszmarnym złudzeniu, któremu uległ przed chwilą. Lecz przecież to samo widzieli ludzie Hamireza!
– Zawróć, Del Velaro! – powtórzył raz jeszcze olbrzym. – Widzisz przecie, że pożytek z ciebie żaden. Wierzysz w duchy waszmość! Jak chcesz sprostać temu, w co wierzysz?
Rzucił pachołkowi dymiące pistolety. Ten natychmiast zaczął nabijać je na nowo, choć ręce mocno mu drżały. Hamirez podjął z ziemi muszkiet zabitego, podsypał suchego prochu na panewkę i podał broń hrabiemu.
– Strzelaj z tego waszmość do wszystkiego, co budzi twój strach. Gdy to będzie kościotrup, to mierz w czaszkę, bo inaczej kula przeleci – poradził szyderczo. – Ta zacna broń poradzi sobie z tym wszystkim, z czym ty sam poradzić sobie nie zdołasz.
Wziął od służącego pistolety i nie oglądając się poszedł dalej.
Wciąż z bijącym mocno sercem, ale i ze wstydem na twarzy, hrabia ruszył także.
Ale niezwykłe lęki nie przepadły, przycichły tylko nieco. Wróciły wkrótce ze zdwojoną mocą.
„Co to jest? – pytał sam siebie hrabia, po równo strwożony i zdumiony; wiedział przecie, że bojaźń niełatwo się go ima. – Del Velaro, hańbisz się tchórzostwem! Otrząśnij się, bo masz wielką misję do spełnienia. Tym dwóm tutaj ufać niepodobna… Oni widzą tylko złoto, nic więcej, lekce zaś sobie ważą sprawy, za które ty gotów jesteś oddać życie. Przeto weźże się w garść, bo od ciebie tu wszystko zależy!”
Tak klarował sobie hrabia, przekonywał i tłumaczył, pokonując obcą mu dotąd słabość ducha. Jednak, opuściwszy na chwilę spojrzenie, dostrzegł iż ręce trzymające muszkiet drżą mu mocno – i nie od ciężaru broni… Zaraz potem ujrzał, że zwalnia, że stoi… że już prawie się cofa… Uniósł oczy i zamarł: byli na szczycie, u stóp ruin.
Hrabia nigdy nie widział z bliska tych ruin – tak jak od wieków nie widział ich chyba nikt inny. Rozumiał, że ruiny – a już ruina Zamku Ahar – wcale nie muszą być przyjemne. Lecz przecież to, co zobaczył, przeszło wszelkie oczekiwanie…
Te mury żyły.
Spod mchów i wszelkiego zielska, okrywającego poczerniałe ze starości cegły i kamienie, spływała wolno jakaś maź, jak krew i ropa z otwartych ran, albo może – jak ślina… Wieża bramna, przy resztkach której stali, patrzyła pustymi oczodołami strzelniczych okien, nierównych i poszczerbionych przez czas. Zapadnięty dach był jak roztrzaskany ciosem czerep; hrabia mógłby przysiąc, że zbutwiałe krokwie tkwiły w czymś podobnym do zgniłych zwojów mózgu. Przy tym wszystkim – ruiny poruszały się lekko, nierytmicznie, jak pierś śmiertelnie rannego człowieka.
Del Velaro zebrał się w sobie i postąpił dwa kroki naprzód, choć nogi miał niczym ulepione z gliny.
– Kawalerze – powiedział, odrywając wzrok od murów – bądź pewien, że nie czmychnę stąd, owładnięty strachem…
Coś, co zwykle było w jego ustach żartem, zabrzmiało teraz jak desperackie, poczynione resztką sił zapewnienie.
– Powiedzże mi jednak – ciągnął, wziąwszy oddech – czy obaj widzimy to samo? Na honor, rad bym wiedzieć, czy owe zwidy są tylko moim udziałem, czy też raczej…
– Del Velaro – przerwał tamten – może pora, byś powiedział mi pan wreszcie, czego tu właściwie szukamy? Jakich to skarbów? Widzę, że za godzinę majaki już do cna wybiorą pański rozum. Może lepiej zatem przełożyć nieco wiedzy do mojego?
Hrabia zmarszczył brwi i przygryzł wąsa, znajdując na języku słowa ostrej riposty… Lecz mury stały nieruchome i martwe, nie oddychały, nie broczyły z ran – i słuszność była przy Hamirezie.
– Pójdźmy – rzekł najemnik, ruszając ku bramie. – Nie mam we zwyczaju wystawać przed drzwiami… choćby nawet tak wielkimi, jak te.
Zapuścił się w mroczną czeluść.
Del Velaro w milczeniu podążył jego śladem.
Zamkowy dziedziniec pokrywały gruzy. Jak wszędzie wokół, tutaj także obficie pleniło się zielsko, ciągnące soki chyba ze złej sławy miejsca.
– A zatem, mości hrabio? – rzekł Hamirez, przysiadłszy na pryzmie gruzu. – Proszę pana o wyjawienie mi sekretu tego wzgórza.
– Niemożliwe, byś nie słyszał, kawalerze – odparł wezwany, spoglądając dokoła.
– Nie słyszałem. A może nie uwierzyłem?
– Więc posłuchaj waszmość i uwierz.
Hamirez uczynił gest, że owszem słucha i gotów będzie uprzejmie uwierzyć.
– Przed wiekami – zaczął hrabia – ziemie Saywanee, a także krajów ościennych, zajęte zostały przez wojska Gethora Północnego, księcia czarnej magii. Nie powiesz mi chyba waszmość, żeś nie słyszał o księciu Gethorze Północnym?
– Obroty i manewry jego armii wykłada się we wszystkich akademiach wojskowych – rzekł Hamirez. – Był wielkim wodzem. Ale pan mi mówi, że raczej wielkim czarodziejem i magikiem?
Del Velaro znów powściągnął złość.
– Armie Gethora mogły pokonać inne wojska. Ale nie sprostałyby wielkiej starej magii Saywanee, której tajemnice znały tylko Klany Mędrców. Wspaniała i mądra sztuka Klanów rozpadła się w pył pod ciosami czarnej magii Gethora. Gdy wojna dobiegła kresu, cała ta czarnoksięska potęga skupiona została w pięciu Rubinach Przeznaczenia. Dwa z nich stały się własnością namiestniczki Gethora, księżnej Morany Del Ahar. Przeklęta okrutnica, igrając z potęgą zaklętą w Rubinach, wyzwoliła jeszcze większe zło niż to, które przyniósł Gethor. Nastały Czasy Mroków. Czy i ta epoka jest wymysłem? Mroki pochłonęły wszystkich, także samego Gethora i jego namiestniczkę Moranę.
Hamirez bez drgnienia czekał na ciąg dalszy.
– Upłynąć musiało stulecie, nim owo niepojęte zło odeszło. Nie zgłębiono dotąd jego natury. Czai się gdzieś, uśpione, lecz nie zniszczone, gotowe powrócić na nowy zew Rubinów. Te klejnoty są tu, w Zamku Ahar. Pierwszą rzeczą jest je odnaleźć, drugą – zabrać do klasztoru parystek w Valaquet, gdzie przed cudowną ikoną każda magia traci swą moc. Oto moje zadanie. Pan, kawalerze, ma wykonać tylko pierwszą jego część.
Zaległa cisza, nie mącona nawet porannym krzykiem ptactwa. Na Wzgórzu Ahar ptaki nie gościły nigdy.
– Niemożliwe – rzekł wreszcie Hamirez – by pan, drogi hrabio, człowiek w końcu rozumny, wierzył w takie bzdury?
Hrabia poczerwieniał.
– Mości kawalerze – odparł, po raz dziesiąty tego dnia przygryzając wąsa z irytacji. – Żądałeś, bym ci powiedział, po co tu przyszliśmy. Otrzymałeś odpowiedź. Jest dla mnie obojętne, co uznajesz za bzdury, co zaś za rzeczy ważkie. Proszę jednak: nie wyprowadzaj mię pan z równowagi!
– Ależ panie hrabio – powiedział spokojnie tamten – czyż ja mówię, że nie będę szukał twoich rubinów? Zapłaciłeś mi za wyprawę po skarby; po równo mogę szukać tu klejnotów, jak i szczęki wielkoluda… czy też czegokolwiek zgoła. Nie płaciłeś mi jednak za milczenie, ani za to tym bardziej, bym zaprzestał używania rozumu. Że działają na świecie tajemne siły, których nie pojmujemy, wiem dobrze, a i mało tego: sam jestem dowodem działania takich sił. Rubiny, choćby tak wielkie, jak kurze jaja, łatwo mogą być ukryte w tych ruinach, czemu nie? Moja imaginacja nie radzi sobie z tym tylko problemem, jak mieści się w nich całe zło świata? I to właśnie mam na myśli, powiadając panu, że bzdury.
Powstał ze zwału kamieni, spojonych jeszcze, tu i ówdzie, poczerniałą i kruchą ze starości zaprawą.
– Powiedziałem panu, co myślę. Na tym koniec. Gdzie są zatem schowane te rubiny? Czy może w lochach? Są tu lochy, panie hrabio?
– Całe wzgórze – odparł zapytany, tłumiąc gniew i puszczając mimo uszu lekki ton tamtego. – Drążono je latami… padły przy tej pracy setki, jeśli nie tysiące zniewolonych przez Ahar ludzi.
Jeśli niewolnicza praca ludzi sprzed dwóch wieków poruszyła sumieniem Hamireza, to nie dał tego poznać po sobie.
– Chodźmy więc – powiedział, przyzywając gestem pachołka, by szedł za nim.
Uczynili może dwa kroki i hrabia spostrzegł właśnie, że złowrogie tchnienie, wyzwalające ów niemożliwy do okiełznania lęk zelżało wyraźnie, gdy nagle Hamirez wyjął rapier i odwrócił się, jednym pchnięciem przebijając służącego. Nieszczęśnik krzyknął, wypuszczając z rąk muszkiet; szkarłatny olbrzym pochwycił swą ofiarę za kark i dalej pchał klingę, aż wyszła plecami. Puścił wreszcie i pociągnął broń, a gdy wysunęła się z rany, kopnął zgiętego wpół pachołka i obalił.
– Zła nie trzeba szukać, mości hrabio – powiedział, dwukrotnie jeszcze przeszywając drgające ciało ostrzem; starannie odnalazł miejsce na karku i pchnął krótko po raz trzeci, ostatni, po czym podniósł na hrabiego swe zimne, wrogie oczy. – Skoro śpi, może lepiej pozostawić je w spokoju.
Del Velaro patrzył oniemiały, po równo zdumiony i rozgniewany tym bezcelowym, wstrętnym morderstwem.
– W imię czego ta śmierć, kawalerze? – zapytał. – Cóż to chciałeś mi pokazać?
– Może… zło? Chcesz mu zapobiec, czy tak, panie hrabio? A oto już zginęło dwóch ludzi. Żyliby, gdyby nie twoja krucjata.
Uniósł dłoń, uprzedzając odpowiedź.
– Nie uwierzysz, hrabio, ale odkąd pamiętam, stale walczę ze złem. Te setki, które padły przy drążeniu lochów księżnej Del Ahar, śmiało mogą równać się z tymi, które zgładziłem ja sam. Stale i niezmiennie w imię dobra. Nie pamiętam, by ktoś najął mnie w celu uczynienia zła. Zawsze i zawsze w imię dobra. Swojego…
Przetoczył nogą martwe ciało i Del Velaro ujrzał uśmiech na twarzy trupa. Cofnął się o pół kroku. Widywał już ludzi zmarłych gwałtowną śmiercią. Żaden nie miał na twarzy uśmiechu.
– Opętany przez coś, najprędzej przez własny strach – rzekł spokojnie Hamirez. – Nie zabiłem swego sługi, bo go już w tym ciele nie było. To, co tam siedziało, miało zamiar strzelić do waszmości z muszkietu. Oto i kurek, już odwiedziony… Miałem poczekać na strzał?
Otarł rapier połą peleryny i schował.
– Jakże, hrabio? – rzekł jeszcze. – Miałeś przecie patrzeć nam na ręce?
Del Velaro skinął głową.
– A zatem, najpewniej zawdzięczam ci życie, kawalerze. Wraz z wdzięcznością przyjmij jednak zapewnienie, iż twoje wywody, jak i próby zawrócenia mnie z obranej drogi, nie zdadzą się na nic. Nie chcę więcej słuchać żadnych filozofii. Masz działać, panie kawalerze, nie mówić.
Hamirez ukazał trupa, jakby chciał powiedzieć: „Czyż nie działam?”. Potem podjął z ziemi pakunek, niesiony dotąd przez służącego i wydobył łuczywa, a także krzesiwo i hubkę.
– Chodźmy więc.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Piekło i szpada
— Feliks W. Kres

Zbudziwszy demona
— Wojciech Gołąbowski

Tegoż twórcy

Tryby historii
— Beatrycze Nowicka

Górska kraina deszczu, niepowodzeń, sępów i złych kobiet
— Beatrycze Nowicka

Gdzie uczciwość to grzech śmiertelny
— Beatrycze Nowicka

Pod niebem Szereru
— Beatrycze Nowicka

Esensja czyta: Sierpień 2014
— Miłosz Cybowski, Konrad Wągrowski, Joanna Kapica-Curzytek, Jacek Jaciubek, Daniel Markiewicz

Historia z dawna zapowiadana
— Jakub Gałka

Biegający po górach babochłop
— Miłosz Cybowski

Morskie opowieści o ciekawszej treści
— Miłosz Cybowski

Baba-herod, czyli jeszcze raz to samo proszę
— Jakub Gałka

Piraci na stałym lądzie
— Jakub Gałka

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.