Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Feliks W. Kres
‹Piekło i szpada›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPiekło i szpada
Data wydania2001
Autor
Wydawca MAG
CyklPiekło i szpada
ISBN83-87968-23-4
Format400s. 115×185mm
Cena29,—
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Piekło i szpada

Esensja.pl
Esensja.pl
Feliks W. Kres
« 1 2 3 4 »

Feliks W. Kres

Piekło i szpada

IV
Przemierzali ciemne korytarze, zaglądali do komnat. Nikt nigdy nie splądrował zamku Ahar – i było to aż upiorne. Tuż obok leżało miasto, dalej ludne wsie… Minęły dziesiątki i setki lat, a nie znalazł się śmiałek, który by wtargnął do Ahar. Ani śmiałek, ani nawet szaleniec… Nikt. Oto stał, nienaruszony pomnik, a zarazem grobowiec zamierzchłych czasów. Nie wiadomo było właściwie, jak i kiedy poraziła go martwota – historia o tym milczała. Stare legendy mówiły, że u schyłku Mroków księżna Morana została uwięziona w lochach swego zamku, a potem zgładzona, jej siedziba zaś stała się pierwszą stolicą odrodzonego księstwa Saywanee. Jakie jednak były dalsze dzieje Ahar? Czemu nadal było to miejsce przeklęte, skoro oczyścili je swoją obecnością sprawiedliwi władcy?
Hamirez i Del Velaro własnymi oczami oglądali ślady strasznego, niepojętego dramatu, jaki kiedyś rozegrał się w czarnych murach. Co sprawiło, że naraz porzucono te komnaty? Migotliwy blask pochodni wyławiał z grząskiego mroku spróchniałe resztki jakichś sprzętów, zbutwiałe, zgniłe kobierce, rozpadające się pod naciskiem stopy… Ciemne i ciche sale, w których popękane, pokryte pajęczynami i kurzem zwierciadła, wciąż jeszcze gotowe były odtworzyć wiernie obraz każdej twarzy, czy dowolnego przedmiotu. Grozą przejmowały owe lustra; gdyby stało się naraz możliwym wywołanie w nich kolejno wszystkich minionych odbić… Bóg jeden wiedział, co można by ujrzeć w tych taflach.
Olbrzymia, największa z komnat, kryła w swym wnętrzu szczątki stołów, ustawionych przed wiekami w podkowę. Nic nie pozostało z obrusów, ale poczerniała, pokryta pleśnią zastawa i rozłożyste, srebrne kandelabry, wciąż leżały pośród cuchnącego, rozkładającego się drewna. Jak wyzwanie, u szczytu podkowy trwało niewzruszenie wysokie krzesło; złote blachy, którymi było okute, utrzymywały je w upiornej gotowości, choć pomiędzy zwojami owych blach przetrwało już tylko próchno nóg i poręczy…
Ze wszystkiego, co ujrzeli dwaj szlachcice w murach owej demonicznej budowli, to krzesło zdało im się najbardziej przerażającym.
Czekało…
Martwy, pokryty nalotami śniedzi mebel, zdawał się z niezwykłą mocą przyciągać Hamireza. Del Velaro najpierw ze zdziwieniem, potem zaś z prawdziwym niepokojem i lękiem patrzył, jak towarzyszący mu ponury mężczyzna, rzucając przeogromny, rozchybotany od pochodni cień, depcze resztki jakichś sprzętów, rozpadające się pod nogami i wyciąga rękę, pragnąc chyba dotknąć… przeszłości. Nie wiedzieć czemu, poczuł hrabia, że ów dotyk może ściągnąć jakieś niemożliwe do przewidzenia nieszczęście, może potępioną duszę krwawej pani Ahar, a może coś jeszcze gorszego.
– Hamirez! – rzekł ochryple, nie tając trwogi.
Zamilkł zobaczywszy posępny, nieodgadniony uśmiech tamtego i oczy, nieodmiennie wrogie. Najemnik ściągnął rękawice i gołymi dłońmi dotknął pleśni na wysokim oparciu, po czym jął ją zdrapywać nie bacząc, że brudzi sobie ręce. Del Velaro patrzył z coraz większym strachem, podszytym budzącą się nienawiścią. Wspomniał nagle pytanie, jakie zadał na trakcie i odpowiedź…
Sörgethergeft.
„Na Boga – pomyślał, zdjęty nowym lękiem – na Boga, postradałem chyba zmysły. Cóż mi kazało wejść do tej budowli w towarzystwie… trupa? Przecie pośród tej martwoty, tych zbutwiałych stołów i krzeseł, on jest tak samo martwy, zimny i ohydny… Boże mój, jestem tu sam, zupełnie sam. Sam!”
I zaświtało mu zaraz: zawracać!
Lecz wbrew sobie, wbrew przeczuciu i wbrew rozsądkowi, Del Velaro stał w miejscu. Potem usłyszał słowa, wypowiedziane zupełnie obcym głosem… który wszakże nie był głosem nikogo innego, jak Hamireza:
– Akasa. Fatanh. Amare.
Lodowata dłoń chwyciła hrabiego za gardło. Co niosły te słowa? Co one niosły?!
I zaraz wiedział, skądś wiedział, że były jak WALKA, SMAK KRWI i ŚMIERĆ.
Hamirez, ponury niczym znaczenie owych słów, z wolna przybliżał się ku niemu.
– Wyryte w złocie – rzekł chrapliwie, niepodobny zupełnie do siebie. – Del Velaro. Wiem, co znaczą te słowa. I wiem, kto je wymawiał. Ja sam. I moi bracia.
Hrabia stał, jak przykuty do miejsca.
Hamirez, z upiornie odsłoniętymi zębami, patrzył w mrok, gdzieś ponad jego głową.
– Miałem braci, o tak… Wiem, co znaczą te słowa. Del Velaro, znajdę twoje rubiny, lecz zapłaty nie przyjmę. Słyszysz, Del Velaro? Jestem u celu. Doprowadziłeś mnie do końca mojej drogi.
Wyminął szlachcica i opuścił komnatę, wysoko unosząc pochodnię. Dopiero po długiej chwili hrabia pojął, jaki był cel i czym mógł być koniec drogi umarłego.
Powtórna, prawdziwa śmierć.
* * *
Hrabia dźwigał muszkiet, pistolety i szpadę, ale coraz bardziej wątpił, by ów oręż mógł być jakkolwiek przydatny. Z kim miał walczyć przy pomocy tej broni? Czy ze swym towarzyszem? Ależ jakim sposobem? Czy martwy, pozbawiony krwi w żyłach, a oddechu w piersi człowiek może lękać się kuli lub sztychu? Co należało czynić, co począć? Del Velaro myślał gorączkowo, lecz rozum bezradnie pokazywał same tylko niemożności…
Tajemne źródło zła, które znajdowało się gdzieś w tych ruinach, musiało zostać unicestwione. Hrabia widział w tym dziele cel i sens swego życia, nade wszystko zaś – widział obowiązek. Spełnienie obowiązku było sprawą honoru.
Del Velaro nie rozumiał, jak miałby poniechać przedsięwzięcia. Mógł oddać majątek, mógł stracić życie. Nigdy cześć i honor.
Szedł więc dalej. Wprost – jak widział – ku niechybnej zgubie.
Podziemne kazamaty nawet w połowie nie były tak straszne, jak mieszkalna część Ahar. Były puste; ostatnie ślady ludzkiej egzystencji ulotniły się, gdy tylko zgniło siano, rzucane więźniom. Dopiero jedna z mniejszych cel wstrząsnęła duszą hrabiego. Inaczej niż poprzednie – nie była całkiem pusta…
Ze ściany, przytwierdzone doń, zwisały łańcuchy. Nieopodal drzwi stała miska, zwykła gliniana miska.
Del Velaro cofnął się o krok, bo z celi buchnął ku niemu jakiś nieuchwytny, bo umykający uszom a słyszalny tylko dla umysłu – przeraźliwy, obłędem nasycony krzyk. Trwał i nie ustawał; hrabia wypuścił muszkiet i stał skamieniały, obejmując głowę. Strach, którego zaznał, wspinając się po zboczu; lęk którego doświadczył w komnatach – wszystko to bladło w zestawieniu z uczuciami, które wyzwalało bezrozumne zwierzęce wycie, raz na zawsze zaklęte w murach pustej celi. Posępne dusze, uwięzione w okowach klątwy, musiały cierpieć stokroć bardziej, niźli cierpiały niegdyś spętane tymi łańcuchami ciała.
Krzyk przygasł. Hamirez, zatknąwszy łuczywo w uchwyt na ścianie, klęknął na zimnej posadzce i jak ślepiec wodził ręką po ogniwach łańcucha. Del Velaro przejęty dreszczem patrzył, jak tamten powoli zamyka na swym nadgarstku przerdzewiałą, ciężką bransoletę i trwa przez chwilę w milczącym bezruchu, badając dotykiem zastygłe w chropawym żelazie śruby, służące do zamknięcia obręczy.
– Del Velaro – rozbrzmiały głuche słowa – trzymano tutaj JĄ… Opuszczoną i zdradzoną przez wszystkich. Ale już jej tu nie ma, jej dusza odeszła. Ten krzyk to tylko wspomnienie.
– Kawalerze – powiedział hrabia, prawie nie pojmując, skąd bierze dość siły i odwagi – twoje urojenia są mi obojętne. Łuczywa wkrótce zgasną, zapasowych zaś ubywa. Chodźmy, jeśli nie mamy tu pozostać na zawsze.
Hamirez uniósł głowę i patrzył zamyślony. Uwolnił dłoń z okowów; łańcuch zadzwonił.
– Rubiny zła, czy tak, panie hrabio? – przechylił głowę z pogardą. – Oto, czego szuka pierwszy śmiałek, który ważył się tu wtargnąć. Głupi Bóg, bo zaiste stworzył ludzi na swoje podobieństwo.
– Mości Hamirez! – rzekł z rosnącą mocą Del Velaro. – Żądam wyjaśnienia tych słów i twego zachowania! Nie pozwolę, byś pan bluźnił przeciw Bogu. Chcę wiedzieć, z kim i po co krążę po tych lochach. Jeśli pragniesz mej śmierci, jestem i czekam! Zdaje mi się, że szukając pomocy, znalazłem największą przeszkodę w swym zamiarze.
– Nie hrabio. Stało się tylko tyle, że przyszedłszy tu po to samo, wyjdziemy każdy z czym innym. Nie masz we mnie wroga.
Powstał i wziął swą pochodnię, bardziej już kopcącą niż świecącą. Przeniósł z niej płomień na zapasowe łuczywo.
– Pewien jestem hrabio, że znajdziesz, czego szukasz. Tym bardziej nie dziw się memu uniesieniu, gdym niespodziewanie ujrzał to, czego nie szukałem.
Wskazał drogę płomieniem.
– Tędy waszmość. Już blisko. Wciąż wiedzie nas wspólna droga.
– Kiedy zaś te drogi się skrzyżują…?
– Nie skrzyżują się, jeśli sam tego, hrabio, nie zechcesz. Co najwyżej mogą się rozejść. A to wcale znacząca różnica.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Piekło i szpada
— Feliks W. Kres

Zbudziwszy demona
— Wojciech Gołąbowski

Tegoż twórcy

Tryby historii
— Beatrycze Nowicka

Górska kraina deszczu, niepowodzeń, sępów i złych kobiet
— Beatrycze Nowicka

Gdzie uczciwość to grzech śmiertelny
— Beatrycze Nowicka

Pod niebem Szereru
— Beatrycze Nowicka

Esensja czyta: Sierpień 2014
— Miłosz Cybowski, Konrad Wągrowski, Joanna Kapica-Curzytek, Jacek Jaciubek, Daniel Markiewicz

Historia z dawna zapowiadana
— Jakub Gałka

Biegający po górach babochłop
— Miłosz Cybowski

Morskie opowieści o ciekawszej treści
— Miłosz Cybowski

Baba-herod, czyli jeszcze raz to samo proszę
— Jakub Gałka

Piraci na stałym lądzie
— Jakub Gałka

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.