WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Wszystko jest względne |
Tytuł oryginalny | Everything’s Eventual |
Data wydania | 31 października 2002 |
Autor | Stephen King |
Przekład | Łukasz Praski, Maciejka Mazan, Danuta Górska, Marek Mastalerz |
Wydawca | Prószyński i S-ka |
ISBN | 83-7337-203-2 |
Format | 444s. 120×191mm; oprawa twarda |
Cena | 39,90 |
Gatunek | groza / horror |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Śmierć Jacka HamiltonaStephen King
Stephen KingŚmierć Jacka Hamiltona– Kocham cię, wyjdź za mnie - wtrąca Johnnie i wszyscy się śmiejemy. – A niech tam - mówi Buster. - Jak ma być śniadanie, to jeszcze trochę zostanę. I tak zostaliśmy wszyscy w domu w Aurorze, gotowi zginąć za człowieka, który - czy to się Johnniemu podobało, czy nie - był już truposzem. Zabarykadowaliśmy drzwi frontowe kanapą i krzesłami, a tylne wyjście kuchenką gazową, która i tak nie działała. Działał tylko piec opalany drewnem. Ja i Johnnie wyciągnęliśmy z forda automaty, a Dock zabrał trochę broni ze strychu. Mieliśmy jeszcze skrzynkę granatów, moździerz i skrzynkę pocisków moździerzowych. Idę o zakład, że w tych stronach nawet wojsko nie było tak uzbrojone. Cha, cha! – Nie obchodzi mnie, ilu się tu zjawi, pod warunkiem że będzie z nimi ten sukinsyn Melvin Purvis - mówi Dock. Kiedy Zajączek postawiła żarcie na stole, była już pora, gdy farmerzy siadają do śniadania. Jedliśmy na zmianę, bo cały czas dwóch ludzi obserwowało długi podjazd. Raz Buster podniósł alarm i wszyscy popędziliśmy na stanowiska, ale okazało się, że to tylko samochód z mleczarni jechał główną drogą. Federalni się nie zjawili. Można to nazwać złym poinformowaniem, ja nazywałem to fartem Johnniego Dillingera. Tymczasem z Jackiem nie było tak różowo, czuł się coraz gorzej. Po południu następnego dnia nawet Johnnie musiał zauważyć, że nie pociągnie długo, chociaż nie powiedziałby tego głośno. Właściwie żal mi było kobiety. Gdy Zajączek zobaczyła, jak spomiędzy grubych czarnych szwów zaczyna wypływać ropa, rozpłakała się. I nie mogła przestać. Jak gdyby znała Jacka Hamiltona całe życie. – Nic nie szkodzi - powiedział Johnnie. - Głowa do góry, ślicznotko. Zrobiłaś wszystko, co się dało. Poza tym może jeszcze oprzytomnieje. – To dlatego, że wyciągnęłam kulę palcami. Nie powinnam. Przecież wiedziałam. – Nie - mówię - nie dlatego. To przez gangrenę. Już wcześniej miał gangrenę. – Bzdura - oświadczył Johnnie i spojrzał na mnie groźnie. - Może to była infekcja, ale nie gangrena. I teraz też nie ma żadnej gangreny. Czuć było w ropie. Nie miałem nic więcej do powiedzenia. Johnnie ciągle na mnie patrzył. – Pamiętasz, jak Harry cię nazywał w Pendleton? Skinąłem głową. Harry Pierpont i Johnnie byli zawsze najlepszymi kumplami, ale mnie Harry nigdy nie lubił. Gdyby nie Johnnie, nigdy by mnie nie przyjął do gangu, który, pamiętajcie, nazywał się gang Pierponta. Harry uważał mnie za głupka. Johnnie o tym też nigdy nie mówił. Johnnie chciał, żeby wszyscy się przyjaźnili. – Chciałbym, żebyś wyszedł i nałapał trochę grubych sztuk - mówi Johnnie - takich jak wtedy, gdy stałeś na macie w Pendleton. Bzyczących tłuściochów. Gdy mnie o to poprosił, wiedziałem już: wreszcie zrozumiał, że z Jackiem koniec. W Zakładzie Poprawczym Pendleton Harry nazywał mnie Muchołap. Byliśmy dzieciakami i często zasypiałem z płaczem, chowając głowę pod poduszką, żeby klawisze nie słyszeli. Cóż, Harry skończył na krześle elektrycznym w więzieniu stanowym w Ohio, może więc nie byłem jedynym głupkiem. Zajączek kroiła w kuchni jarzyny na kolację. Na piecu coś bulgotało. Spytałem ją, czy ma nitkę, a ona na to, że chyba świetnie wiem, że ma, przecież stałem obok, kiedy zszywała mojego przyjaciela. Jasne, powiedziałem, ale to była czarna nić, a ja potrzebuję białej. Pół tuzina kawałków mniej więcej tej długości. Rozstawiłem palce wskazujące w odległości jakichś ośmiu cali. Chciała wiedzieć, co chcę zrobić. Powiedziałem, że jeśli jest taka ciekawa, niech patrzy przez okno nad zlewem. – Tam jest tylko wychodek - mówi Zajączek. - Nie zamierzam obserwować pana podczas intymnych czynności, panie Van Meter. Na drzwiach spiżarni wisiał duży worek, w którym zaczęła grzebać. Po chwili wydobyła szpulkę białej nici i odcięła mi sześć kawałków. Grzecznie podziękowałem i spytałem, czy ma plaster. Wyciągnęła kilka przylepców z szuflady obok zlewu - bo, jak powiedziała, zawsze zacina się w palec. Wziąłem jeden i podszedłem do drzwi. • • • Trafiłem do Pendleton za kradzieże portfeli na linii New York Central z tym samym Charliem Makleyem - mały jest ten świat, co? Ha! W każdym razie jeżeli chodzi o wymyślanie zajęć niegrzecznym chłopcom, Zakład Poprawczy Pendleton w Indianie oferował mnóstwo propozycji. Mieli tam pralnię, stolarnię i szwalnię, gdzie młode fajtłapy robiły koszule i spodnie, przede wszystkim dla strażników więzień Indiany. Niektórzy nazywali to warsztatem koszulowym, inni warszsratem. Tam właśnie trafiłem i poznałem Johnniego i Harry’ego Pierponta. Johnnie i Harry nigdy nie mieli kłopotu z "wyrobieniem dniówki”, ale mnie zawsze zabrakło dziesięciu koszul albo pięciu par spodni, musiałem więc stać na macie. Klawisze myśleli, że to przez moje wieczne wygłupy. Harry też tak myślał. Prawda była taka, że byłem nieporadny i za wolno pracowałem - Johnnie chyba to rozumiał. Dlatego właśnie ciągle się wygłupiałem. Jak się nie wyrobiło dniówki, trzeba było spędzić następny dzień w budynku wartowni, gdzie była pleciona mata, dwie na dwie stopy. Trzeba było rozebrać się do skarpetek i stać na niej cały dzień. Jeśli zeszło się z maty raz, dostawało się w tyłek raz. Jak zeszło się dwa razy, jeden klawisz trzymał, a drugi tłukł z całej siły. Za trzecie zejście szło się do izolatki. Wolno było pić wody, ile się zechce, ale na tym właśnie polegała sztuczka, bo wolno było iść do toalety tylko raz w ciągu całego dnia. Jak przyłapali na sikaniu po nodze, dawali lanie i wysyłali na dołek. Najgorsza była nuda. Nuda w Pendleton, nuda w Michigan City, więzieniu Ja-Boga dla dużych chłopców. Niektórzy opowiadali sobie historie. Inni śpiewali. Inni układali listę wszystkich kobiet, jakie przelecą, kiedy wyjdą na wolność. A ja nauczyłem się łapać muchy na lasso. Wychodek to cholernie dobre miejsce na łapanie much. Zająłem stanowisko za drzwiami i zabrałem się do robienia pętli na nitkach, które dała mi Zajączek. Potem trzeba już było tylko stać w miejscu, w miarę w bezruchu. Tej umiejętności nauczyłem się na macie. I nigdy jej nie zapomniałem. Nie musiałem długo czekać. Muchy pojawiają się na początku maja, ale wtedy są jeszcze dość powolne. I każdy, kto sądzi, że nie można złapać na lasso gza… no, powiem tylko, że jeśli chcecie prawdziwego wyzwania, spróbujcie z komarami. Po trzech rzutach miałem pierwszą zdobycz. To było nic; na macie bywało tak, że zanim złapałem pierwszą, minęło pół ranka. Zaraz potem Zajączek krzyknęła: – Co ty wyrabiasz, na litość boską? To czary? Z pewnej odległości rzeczywiście mogło to wyglądać jak czary. Musicie sobie wyobrazić, co widziała z dwudziestu jardów: facet stoi pod wychodkiem, rzuca kawałek nitki - w przestrzeń, bo nic tam nie widzicie - ale nitka zamiast spaść na ziemię, zawisa w powietrzu! Pętla zacisnęła się na sporym gzie. Johnnie by go zobaczył, ale Zajączek nie miała wzroku Johnniego. Koniec nitki przykleiłem do klamki wychodka plastrem. Potem zaczaiłem się na następną muchę. I następną. Zajączek wyszła z kuchni, żeby lepiej się przyjrzeć, więc powiedziałem jej, że może zostać, jeżeli będzie cicho, i próbowała, ale nie bardzo jej wychodziło. W końcu powiedziałem, że odstrasza mi zwierzynę i odesłałem ją z powrotem do domu. Łowiłem przez półtorej godziny - na tyle długo, że przestał mi przeszkadzać smród z wychodka. Potem ochłodziło się i muchy zaczęły się robić ospałe. Złapałem pięć. Według standardów Pendleton było to całkiem spore stado, choć niewiele jak na kogoś, kto stał obok sracza. W każdym razie wszedłem do domu, gdy jeszcze nie ochłodziło się na tyle, by muchy się pochowały. Kiedy wolno szedłem przez kuchnię, Dock, Volney i Zajączek śmiali się i klaskali. Pokój Jacka był po drugiej stronie domu i panował tam półmrok. Dlatego chciałem mieć białe nitki, a nie czarne. Wyglądałem jak człowiek, który ściska w garści sznurki niewidzialnych balonów. Tyle że słychać było bzyczenie much - oszalałych i zdezorientowanych jak każde stworzenie, które zostało przez coś złapane i nie wie, jak to się stało. – Niech mnie diabli - mówi Dock Barker. - Poważnie, Homer, niech mnie wszyscy piekielni diabli. Gdzieś ty się tego nauczył? – W Zakładzie Poprawczym Pendleton - odpowiadam. – Kto ci pokazał? – Nikt. Po prostu jednego dnia zrobiłem to. – Czemu one nie plączą nitek? - zapytał Volney. Miał oczy wielkie jak winogrona. Rozśmieszyło mnie to, powiadam wam. – Nie wiem - mówię. - Zawsze latają w swojej przestrzeni i prawie nigdy nie przecinają sobie drogi. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
W pigułce
— Tomasz Kujawski
Krótko o książkach: Upływ czasu
— Joanna Kapica-Curzytek
Wybawca lekki jak piórko
— Dominika Cirocka
Sir Roland pod Mroczną Wieżą stanął
— Katarzyna Piekarz
Pudełko nie czarno-białe
— Dominika Cirocka
Esensja czyta: Lipiec 2017
— Dominika Cirocka, Miłosz Cybowski, Jarosław Loretz, Beatrycze Nowicka, Katarzyna Piekarz, Agnieszka ‘Achika’ Szady
Esensja czyta: Czerwiec 2017
— Miłosz Cybowski, Dawid Kantor, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Jarosław Loretz, Marcin Mroziuk
Esensja czyta: Maj 2017
— Miłosz Cybowski, Dawid Kantor, Joanna Kapica-Curzytek, Magdalena Kubasiewicz, Jarosław Loretz, Marcin Mroziuk, Katarzyna Piekarz
Esensja czyta: Styczeń 2017
— Miłosz Cybowski, Dawid Kantor, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Beatrycze Nowicka, Marcin Osuch, Konrad Wągrowski
Tym razem bez koszmarów
— Dominika Cirocka
Historia niesie pisarza
— Tomasz Kujawski