Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 28 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Neal Stephenson
‹Diamentowy wiek›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułDiamentowy wiek
Tytuł oryginalnyThe Diamond Age
Data wydania9 lipca 2007
Autor
PrzekładJędrzej Polak
Wydawca ISA
ISBN978-83-7418-152-5
Format496s. 161×240mm; oprawa twarda
Cena49,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Diamentowy wiek

Esensja.pl
Esensja.pl
Neal Stephenson
1 2 3 20 »
Zapraszamy do lektury obszernego fragmentu powieści Neala Stephensona „Diamentowy wiek”. Objęta patronatem Esensji książka ukaże się nakładem wydawnictwa ISA.

Neal Stephenson

Diamentowy wiek

Zapraszamy do lektury obszernego fragmentu powieści Neala Stephensona „Diamentowy wiek”. Objęta patronatem Esensji książka ukaże się nakładem wydawnictwa ISA.

Neal Stephenson
‹Diamentowy wiek›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułDiamentowy wiek
Tytuł oryginalnyThe Diamond Age
Data wydania9 lipca 2007
Autor
PrzekładJędrzej Polak
Wydawca ISA
ISBN978-83-7418-152-5
Format496s. 161×240mm; oprawa twarda
Cena49,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Reformy i upadki moralne następują na arenie dziejów za przyczyną sił społecznych i powstają najczęściej jako skutek oddziaływania nawyków wcześniejszej epoki. Potężne wahadło historii odchyla się i cofa, a przemienności tych ruchów nie powstrzyma kilka wybitnych indywiduów wiszących u jego końca.
– Sir Charles Petrie, „Wiktorianie”
CZĘŚĆ PIERWSZA
Lturysta odwiedza salon fikacji; osobliwe właściwości nowoczesnego uzbrojenia
Dzwony świętego Marka uderzały zmiennym tonem, gdy Pączek podjechał na łyżworolkach pod salon fikacji, aby zmodernizować czaszkolet. Łyżworolki były nowe i rozwijały szybkość w dowolnych granicach od stu do stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, w zależności od tuszy użytkownika i obleczenia jej – bądź nie obleczenia – w kombinezon aero. Pączek uwielbiał przylegające do ciała skóry, które uwidaczniały sploty jego mięśni. Przed dwoma laty, podczas poprzedniej wizyty w salonie, zażyczył sobie implantu kolonii pażytów – maleńkich szkodników, których ze względu na rozmiar ujrzeć ani poczuć nie sposób – i które przez swoje elektryczne flukta stymulowały włókna mięśni, zgodnie ze szczegółowym programem zwiększającym, jak domniemywano, ich masę, co w połączeniu z testosteronową pompą wmontowaną w przedramię Pączka dawało efekt nieustannych ćwiczeń – dniem i nocą – w sali gimnastycznej, acz bez potrzeby ruszania nawet palcem. Jedyna niedogodność polegała na tym, że mikrowyładowania elektryczne naprężały niepotrzebnie ciało Pączka i szarpały mięśnie. Przywykł do tego, rzecz jasna, choć jeżdżąc na łyżworolkach, miewał kłopoty z równowagą, co osobliwie dawało się we znaki przy szybkości stu kilo na zatłoczonej ulicy. Jednak niewielu było takich, którzy odważyliby się zwrócić Pączkowi uwagę – nawet gdy zwalał ich z nóg na przejściach – a po owym dniu już nikt nigdy więcej nie ośmieliłby się go zaczepić.
Pączek rzucił posadę wabia, o dziwo bez konsekwencji, ba, zostało mu po niej w kieszeniach bez mała tysiąc juków, z których trzecią część przeznaczył na nowe stroje, głównie czarne skóry, trzecią część na łyżwy, a pozostałą miał zamiar wydać w salonie fikacji. Kupno tańszego czaszkoletu nie stanowiłoby problemu, lecz pociągałoby za sobą konieczność jazdy przez Groblę do Szanghaju, gdzie w jakiejś bocznej bramie Brzegowcy odwalali robotę za pół darmo, co niestety groziło zakażeniem kości i utratą pieniędzy po podaniu narkozy. Poza tym do Szanghaju wpuszczali tylko dziewice – gdy ktoś, tak jak Pączek, chciał przejechać Groblę z czaszkoletem w głowie, musiał płacić daninę setkom glin. Nie było sensu oszczędzać w tym wypadku. Wiedział, że otwiera się przed nim wielce obiecująca kariera i związane z nią awanse w hierarchii nadzwyczaj niebezpiecznych profesji narkobiznesu, do których posada wabia – jako płatna przygrywka – w ogóle się nie umywała. Pierwszorzędne uzbrojenie było zatem niezwykle mądrą inwestycją.
Przeklęte dzwony nie przestawały dudnić we mgle. Pączek wydał cichą komendę ordynacji muzycznej – fazowej maszynerii akustycznej, rozrzuconej na bębenkach usznych niczym nasionka na powierzchni truskawki. Natężenie dźwięku wzrosło, ale nie zagłuszyło głębokiego tonu dzwonów, rezonującego w długich kościach Pączka. Pomyślał, że podczas wizyty w salonie każe odwiercić baterie zasilające z prawego wyrostka sutkowego i wmontować nowe. Baterie działały rzekomo przez lat dziesięć. Pączek miał je dopiero od sześciu, chodziło jednak o to, że słuchał muzyki bez przerwy, i to bardzo głośno.
W salonie czekały trzy osoby. Usiadł w fotelu i podniósł mediatron leżący na stoliczku do kawy. Gadżet wyglądał z daleka jak stara, pognieciona i niezadrukowana gazeta. „Roczniki samoobrony” – powiedział dostatecznie głośno, by usłyszeli go wszyscy obecni. Na pierwszej stronie gazety pojawiło się logo jego ulubionego mediażeru. Mediaglify – całkiem niezłe i ciekawie animowane – ułożyły się w siatkę. Przyglądał się im, dopóki nie znalazł glifu zapowiadającego fachową analizę porównawczą interesujących go rodzajów uzbrojenia, a wtedy bez dalszej zwłoki stuknął weń paznokciem. Pokazały się nowe mediaglify, otaczające większe kinoramy, na których fachowcy z „Roczników” testowali różne modele czaszkoletów, strzelając z nich do celów żywych i martwych. Pączek rzucił mediatron na stół. Znał wyniki testów na pamięć, przeglądał je nieustannie od kilku dni, a redakcja „Roczników” nie zadała sobie trudu uaktualnienia materiału. Jego wybór nie uległ zmianie.
Pewien jegomość z kolejki zamówił tatuaż, którego wykonanie zajęło dziesięć sekund. Inny przyszedł po nową porcję naboi do czaszkoletu. Załadunek trwał równie krótko. Jakieś dziewczątko życzyło sobie wymiany kilku pasożytów w twarzowej siatce raktywu – głównie wokół oczu, gdzie pojawiały się zmarszczki. Zabieg trwał dobrą chwilę. Pączek podniósł ze stołu mediatron, przeszedł na tryb raktywny i włączył swój ulubiony program Zamknij się lub zdychaj.
Przed instalacją broni artysta fikacyjny poprosił o okazanie juków, co w innych okolicznościach byłoby zniewagą, lecz tutaj, na Wynajętej Ziemi, stanowiło normalną procedurę, gdy chodziło o interesy. Zasoby finansowe Pączka zadowoliły go i przekonały, że nie ma do czynienia z oszustem. Bez dalszej zwłoki znieczulił czoło Pączka tetykiem w aerozolu, naciął odpowiednio skórę i zawinął ją na potylicę, po czym uruchomił maszynę zamontowaną na wysięgniku anemicznego robota, którego pchnął nad głowę pacjenta niczym dentystyczną wiertarkę. Ramię automatycznie zlokalizowało stary czaszkolet, poruszając się z zatrważającą szybkością i determinacją. Pączek – który nawet w najlepszej formie bywał przeczulony za sprawą mięśniowych stymulantów – szarpnął się lekko, ale robot okazał się szybszy i bez trudu wyłuskał starą broń. Właściciel salonu obserwował całą procedurę na ekranie monitora i nie miał nic do roboty oprócz wygłaszania uwag w rodzaju: „Otwór w pańskiej czaszce jest nieco chropowaty, maszyna powiększy go wiertłem, o tak, a teraz nowa broń…”
Czaszką Pączka targnęła niemiła pulsacja – robot wmontował nowy model. Przypomniał sobie, jak to w dzieciństwie bawił się z kolegami w wojnę i obrywał kulą z bebetonu, co nieraz kończyło się bólem głowy, takim samym jak ten, który go teraz nękał.
– Załadowałem panu sto magazynków prażonej kukurydzy – odezwał się właściciel. – Proszę sprawdzić celność. Gdy przyzwyczai się pan do obsługiwania nowego modelu, załadujemy zwykłą amunicję.
Naciągnął skórę z powrotem na czoło i zlepił brzegi substancją gojącą, by nie pozostały blizny, za które płaciło się dodatkowo, jako że były widocznym dowodem obecności letu. Pączek nie dbał jednak o blizny, ponieważ usłyszał kiedyś, że niektóre laski w ogóle za nimi nie przepadają. Jego postępowaniem wobec przedstawicielek rodzaju żeńskiego rządził chaos niskich instynktów, mrocznych domniemań, obłąkanych teorii, podsłuchanych urywków rozmów, niezbyt dobrze zapamiętanych złych rad oraz zbiór przesadnych – bez wątpienia – anegdot, co czyniło zeń ofiarę ciemnych zabobonów, które w tym konkretnym przypadku kazały mu odpuścić sobie blizny na czole.
Nadto miał w domu pokaźną kolekcję bryli – niezbyt gustownych okularów słonecznych z wmontowaną w szkło oka dominującego siatką celownika. Bryle nigdy go nie zawiodły pod względem celności, poza tym z miejsca rzucały się w oczy i każdy, chcąc nie chcąc, natychmiast nabierał pewności, że nie da się wydymać ich właściciela.
– Proszę zarepetować – rzucił właściciel salonu i obrócił o sto osiemdziesiąt stopni pokryty plastikiem fotel – taki sam jak te, na których przed stu laty siadywało się u fryzjera. Pączek ujrzał przed sobą manekin ustawiony w rogu salonu. Kukła nie miała twarzy i śladów owłosienia, była za to upstrzona małymi, wypalonymi dziurkami, podobnie jak znajdująca się za nią ściana.
– Status – mruknął Pączek i poczuł lekkie buczenie posłusznej rozkazom broni.
– Ładuj – rzucił i znów zahuczało mu w uszach. Skierował czoło na manekin.
– Ognia – warknął, nie otwierając ust. Czaszkolet usłyszał go jednak i Pączek poczuł nieznaczny, szarpiący głową odrzut. Manekin odezwał się pełnym zdumienia „puk!”, któremu towarzyszył mały rozbłysk na ścianie nad jego niby-łepetyną. Ból pod czaszką się nasilił, ale Pączek nie zwracał na to uwagi.
– W tym modelu zastosowano szybszą amunicję, dlatego musi pan celować odrobinę niżej – poradził właściciel.
Pączek ponownie wystrzelił. Tym razem trafił kukłę prosto w szyję.
– Wspaniale! Piekło-ogniem odstrzeliłby mu pan łeb! – zachwycił się artysta. – Wygląda na to, że wie pan, jak się z tym obchodzić, ale dla porządku informuję, że są jeszcze trzy opcje… i trzy magazynki na różną amunicję.
– Wiem – rzucił Pączek. – Sprawdzałem ten model. – Do letu powiedział natomiast: – Dziesięć, średnim rozrzutem. – A potem syknął: – Ognia!
Tym razem poczuł porządne szarpnięcie głową. A na ciele manekina i na ścianie wybuchło jednocześnie dziesięć „puków”. W salonie zrobiło się gęsto od dymu z przysmażonego plastiku.
– Może pan strzelać i setką – odezwał się właściciel. – Ale odrzut urwie panu głowę.
– Już go rozpracowałem – oznajmił w odpowiedzi Pączek. – Załaduj mnie, koleś. Pierwszy magazynek elektrykami, drugi obezwładniaczami, a trzeci piekło-ogniem. I przynieś pieprzoną aspirynę!
1 2 3 20 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Barok w pigułce
— Kamil Armacki

Read me?
— Daniel Markiewicz

Siła spokoju
— Daniel Markiewicz

Esensja czyta: Grudzień 2009
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Marcin T.P. Łuczyński, Daniel Markiewicz, Beatrycze Nowicka, Monika Twardowska-Wągrowska, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Teologia Matrixa
— Michał Foerster

Środek, co rumieńców nabiera
— Michał R. Wiśniewski

Zimny początek
— Eryk Remiezowicz

Rozszyfrować świat
— Eryk Remiezowicz

Techno-thriller
— Janusz A. Urbanowicz

Krótko o książkach: Marzec 2002
— Magda Fabrykowska, Wojciech Gołąbowski, Jarosław Loretz, Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.