Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 12 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Neal Stephenson
‹Diamentowy wiek›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułDiamentowy wiek
Tytuł oryginalnyThe Diamond Age
Data wydania9 lipca 2007
Autor
PrzekładJędrzej Polak
Wydawca ISA
ISBN978-83-7418-152-5
Format496s. 161×240mm; oprawa twarda
Cena49,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Diamentowy wiek

Esensja.pl
Esensja.pl
Neal Stephenson
« 1 2 3 4 20 »

Neal Stephenson

Diamentowy wiek

Źródło Wiktorii; zobrazowanie otoczenia
Wloty kanałów powietrznych Źródła Wiktorii unosiły się nad szczytem Królewskiego Ogrodu Ekologicznego niczym bukiet trzystopowych kalii. Analogię potęgowało leżące poniżej i odwrócone korzeniami do góry drzewo rur hydraulicznych, rozrzuconych niczym fraktal po diamentowym łożysku skalnym Nowego Chusanu i wpadających do ciepłych wód Morza Południowochińskiego niezliczoną ilością naczyń włoskowatych, ułożonych pasem wokół leżącej kilkadziesiąt stóp pod powierzchnią rafy sprytoralowej. Zadanie tłoczenia do góry hektolitrów morskiej wody równie dobrze spełniłaby jedna, olbrzymia rura. Podobnie rzecz się miała z kaliami, które można było zastąpić pojedynczą ssącą powietrze paszczą, połykającą ptaki i śmieci, miażdżone następnie na krwawą pulpę na kratach zabezpieczających maszynerię przed zapchaniem.
Owe proste rozwiązania nie byłyby jednak ekologiczne. Co prawda geotecy z Imperial Tectonics mieli dosyć mgliste pojęcie o ekosystemach, co więcej, nie potrafiliby ich rozpoznać nawet wtedy, gdyby przyszło im w nich zamieszkać, ale wiedzieli, że systemy tego rodzaju są niezwykle wrażliwe na zanieczyszczenia, chronili więc środowisko z niewzruszoną, przykładną, zieloną pracowitością, z jaką projektowali mosty i przepusty odwadniające.
Woda sączyła się do Źródła Wiktorii przez włoskowate mikrorurki, podobnie jak sączący się przez piaszczyste plaże ocean. A powietrze płynęło cicho do Źródła przez artystycznie wyeksponowane pręciki wybujałych kalii; pręciki o parametrze przestrzennym nie tak znowu dalekim od geometrycznego ideału. Konstrukcje te były przy tym tak wytrzymałe, że nie zagrażał im najstraszniejszy tajfun, i tak giętkie, że kładły się niczym morska trawa, targana podmuchami bryzy. Ptaki, które po zmroku zawędrowały w okolice Źródła, wyczuwały dziwną, obcą morskiemu środowisku pochyłość powietrza, zakrzywiającą tor ich lotu i wciągającą je w głąb nocy, lecz nie dość silną, by uniemożliwić im odwrót, z czego skwapliwie korzystały, nie fajdając nawet ze strachu.
Kalie wyrastały z kryształowego wazonu wielkości normalnego stadionu, otwartego dla publiczności i noszącego nazwę Diamentowego Pałacu. Pałac przemierzały co roku rzesze turystów, w tym chmary uprawiających aerobik rencistów i wycieczki szkolnej dziatwy w mundurkach. Wszyscy z ogromnym zaciekawieniem wpatrywali się w szklane ściany (w rzeczywistości diamentowe – przez wzgląd na oszczędność) i zachodzące w nich fazy rozpadu molekularnego, tworzące linię produkcyjną Źródła Wiktorii. W basenach zbierano zanieczyszczoną wodę i powietrze. Obok znajdowały się inne baseny, w których woda i powietrze były już nieco czystsze. Procedurę oczyszczania powtarzano kilkadziesiąt razy. Baseny na końcu linii wypełniał idealnie czysty azot i idealnie czysta woda.
Linię basenów nazywano kaskadą, co miało świadczyć o dosyć abstrakcyjnym poczuciu humoru inżynierów. Niestety, turyści nie potrafili tego docenić, czemu dawali wyraz, nie robiąc przy niej żadnych zdjęć.
Proces oczyszczania zachodził w ścianach między tworzącymi kaskadę basenami. Tak naprawdę nie były to ściany, lecz nieskończenie drobne siatki submikroskopowych kół o wielu wprawianych w nieustanny ruch szprychach. Każda szprycha chwytała zanieczyszczoną cząstkę azotu lub wody i obróciwszy nią, uwalniała do basenu z cząstkami czystszymi. Substancje inne niż woda czy azot nie mogły zostać pochwycone przez szprychę, przez co nie przechodziły na drugą stronę. Inne koła wyłapywały przydatne pierwiastki śladowe, takie jak węgiel, siarkę czy fosfor, i przekazywały je do mniejszej, równoległej kaskady, w której następował proces oczyszczenia. Idealnie czyste molekuły zbierano w rezerwuarach. Niektóre z cząstek łączono z innymi, tworząc pomocne w produkcji molekularne gadżety. Na końcu wszystkie cząstki wtłaczano lejkowatymi przekaźnikami w pęk molekularnych pasów transmisyjnych, nazywanych zasilaczem. Źródło Wiktorii – podobnie jak sześć innych źródeł Atlantydy/Szanghaju – było studnią, w której zasilacz brał swój początek.
Styl życia Pączka i związane z nim komplikacje natury finansowej; wizyta w banku
Pączek nie mógł się sam sobie nadziwić: miał nowy czaszkolet i ani razu nie użył go w złości. Wystarczała mu świadomość posiadania broni – dzięki niej nosił się w taki sposób, że nikt przy zdrowych zmysłach by go nie zaczepił, szczególnie wtedy, gdy miał na nosie bryle i przyoblekł ciało w czarne skóry. Gdy spojrzał na kogoś z ukosa, ten natychmiast schodził mu z drogi.
Nadszedł czas, aby awansować społecznie. Szukał posady czujki. Zadanie nie było łatwe. Alternatywny przemysł farmaceutyczny pracował w systemie szybkich, punktualnych dostaw i nie prowadził wielu ksiąg, stanowiących dla glin potencjalny materiał dowodowy. Tabakę hodowano w nielegalnych kompilatorach materii, przechowywano w pustych, niskoczynszowych blokach mieszkalnych i dostarczano ulicznym handlarzom za pośrednictwem sieci biegaczy. W trakcie każdej operacji okolicę zaludniała na wszelki wypadek chmara wabi i czujek, którzy nigdy nie zatrzymywali się długo w jednym miejscu – co groziło aresztowaniem za włóczęgostwo – i monitorowali pozycje glin (lub policyjnych kapsuł inwigilacyjnych) przez szpary w ciemnych okularach.
Kiedy Pączek posyłał swojego ostatniego szefa do diabła, był pewny, że załatwi sobie posadę biegacza. Ale nic z tego nie wyszło, a od tamtej pory wylądowało już parę wielgachnych statków powietrznych z Ameryki Północnej, pełnych białych i czarnych śmieci, które rozpełzły się po rynku pracy. Pączkowi kończyły się pieniądze i miał już dosyć darmowego jedzenia z publicznych kompilatorów materii.
Bank Pawia reprezentował przystojny mężczyzna z siwiejącą kozią bródką, pachnący cytrusami i odziany w przesadnie modny dwurzędowy garnitur, uwidaczniający – z niezłym skutkiem – wąską talię właściciela. Można go było znaleźć w dosyć paskudnym biurze nad agencją turystyczną, która mieściła się w szeregu ponurych bloków między Aerodromem a pełnym burdelów nabrzeżem.
Bankier nie był rozmowny. Wymienili uściski ręki, po czym tamten skrzyżował w zamyśleniu ramiona i oparł się o krawędź biurka. W tej postawie wysłuchał świeżo skomponowanej bajeczki Pączka, kiwając od czasu do czasu głową, jakby klient mówił coś istotnego. Wyglądało to dosyć niepokojąco – tym bardziej, że Pączek mówił same bzdury – pocieszał się jednak zasłyszaną opinią, że te fajfusy szczycą się wysokim poziomem usług dla klienta.
Bankier przerwał monolog Pączka w wybranym przez siebie momencie i spojrzał na niego radośnie.
– Życzy pan sobie zabezpieczyć linię kredytową – powiedział, jakby fakt ten stanowił dla niego miłe zaskoczenie, co nie było zbyt prawdopodobne.
– Można chyba tak powiedzieć – przyznał Pączek, żałując, że nie potrafi wyrazić tego w tak kwiecistej terminologii.
Bankier sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjął z niej potrójnie złożony kawałek papieru.
– Przypuszczam, że zechce pan rzucić okiem na tę broszurę – zwrócił się do Pączka, a do broszury zaszczekał coś w jakimś nieznanym języku. Gdy Pączek odbierał papier z ręki bankiera, biała kartka wygenerowała ładne, animowane kolorowe logo i muzykę. Logo zamieniło się w pawia. Niżej rozpoczęła się wideoprezentacja prowadzona przez podobnego do bankiera dżentelmena – jakby Indianina, chociaż może Araba. „Parsowie witają w Banku Pawia” – oznajmił.
– Jacy Parsowie? – wyrwało się Pączkowi. Spojrzał na bankiera, który spuścił nieznacznie wzrok i wskazał bródką kartkę. Ta usłyszała pytanie i rozpoczęła już wyjaśnienia. Pączek rychło pożałował swojej ciekawości, bo kartka zaczęła się rozwodzić kwieciście i niezrozumiale na temat genealogii Parsów, którzy bez wątpienia nie życzyli sobie, aby mylić ich z fajfusami, Pakistańcami ani Arabami, co – wedle broszury – nie miało oznaczać, że Parsowie mają coś do zarzucenia tym wielce szanowanym grupom etnicznym. Pączek starał się nie słuchać, mimo to dowiedział się o Parsach więcej, niż było potrzebne: poznał ich przedziwną religię, tendencję do przemieszczania się, nawet pieprzoną kuchnię, która wyglądała dosyć obrzydliwie, co nie przeszkodziło mu poczuć skurczów głodu. Skończywszy z Parsami, broszura przeszła do interesów, czyli zabezpieczania linii kredytowych.
Pączek znał to wszystko na pamięć. Bank Pawia nie różnił się niczym od innych tego typu instytucji: gdy zaakceptował klienta, wstrzeliwał w niego bezzwłocznie kartę kredytową. Implantował ją w stawie biodrowym, podczas gdy inne banki optowały raczej za wyrostkiem na potylicy – miejsce nie miało znaczenia, dla potrzeb karty wystarczała dowolna, w miarę duża kość, znajdująca się tuż pod skórą. Kość była niezbędna ze względu na radiowe połączenie karty, wymagającej do odbioru stosunkowo długiej anteny. Po jej zamontowaniu człowiek mógł chodzić, dokąd chciał, i kupować rzeczy, najzwyczajniej o nie prosząc – szczegółami transakcji zajmowali się Bank Pawia, sprzedawca i karta w biodrze.
« 1 2 3 4 20 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Barok w pigułce
— Kamil Armacki

Read me?
— Daniel Markiewicz

Siła spokoju
— Daniel Markiewicz

Esensja czyta: Grudzień 2009
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Marcin T.P. Łuczyński, Daniel Markiewicz, Beatrycze Nowicka, Monika Twardowska-Wągrowska, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Teologia Matrixa
— Michał Foerster

Środek, co rumieńców nabiera
— Michał R. Wiśniewski

Zimny początek
— Eryk Remiezowicz

Rozszyfrować świat
— Eryk Remiezowicz

Techno-thriller
— Janusz A. Urbanowicz

Krótko o książkach: Marzec 2002
— Magda Fabrykowska, Wojciech Gołąbowski, Jarosław Loretz, Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.