Internet, wirtualna rzeczywistość, mafia, Sumerowie, wieża Babel, teoria języka i pizza. To tylko niektóre z tematów poruszanych przez Neala Stephensona w jego powieści „Zamieć”. Co oprócz tego? Akcja – dużo dobrej akcji.
Teologia Matrixa
[Neal Stephenson „Zamieć” - recenzja]
Internet, wirtualna rzeczywistość, mafia, Sumerowie, wieża Babel, teoria języka i pizza. To tylko niektóre z tematów poruszanych przez Neala Stephensona w jego powieści „Zamieć”. Co oprócz tego? Akcja – dużo dobrej akcji.
Napisana kilkanaście lat temu książka Stephensona to już właściwie klasyk literatury cyberpunkowej. Zarówno autor, jak i jego
dzieła dość dobrze są znane na polskim rynku. Ale „Zamieć” to przede wszystkim dobra, inteligentna rozrywka dla wszystkich czytelników zmęczonych czytadłami, w których za grosz nie ma sensu, a fabuła przypomina scenariusz kolejnego filmu z Jackie Chanem. Wszystko zaczyna się od pizzy, którą dla mafii rozwozi główny bohater, Hiro Protagonista (to bardziej jego nick aniżeli prawdziwe nazwisko). W Stanach Zjednoczonych z niedalekiej przyszłości dostarczyciel pizzy należy do zawodu, powiedzmy, zaufania społecznego. Rynek opanowała włoska mafia, która zawiera z każdym klientem osobną umowę: jeśli towar nie zostanie dowieziony w ciągu 30 minut, ten może… No cóż, prawdę mówiąc, nie zdarzyło się jeszcze nigdy, żeby pizza nie została dowieziona na czas. To tak, jakby rząd zawalił budżet albo papież został schizmatykiem.
Ameryka z „Zamieci” nie ma wiele wspólnego z dzisiejszym supermocarstwem. Prawdę mówiąc, stoi na krawędzi chaosu: „kiedyś wymóżdżyliśmy się, wyeksportowaliśmy całą naszą technologię do ciepłych krajów, po czym okazało się, że w Boliwii robią lepsze samochody, a w Tadżykistanie lepsze kuchenki mikrofalowe i wszystko sprzedają tutaj”. Rząd upadł, kraj podzielony jest między najróżniejsze organizacje, sekty, sieci supermarketów itp. Nic dziwnego, że w takiej anarchii jedną z najbardziej stabilnych i budzących zaufanie organizacji jest włoska mafia opierająca się na tradycji i honorze, a także kultywująca więzi międzyludzkie. Jest jeszcze Metawers – druga rzeczywistość przypominająca bijącą ostatnio rekordy popularności grę „Second Life”
1). Hiro prócz rozwożenia pizzy jest także hakerem i programistą, który jakiś czas temu brał udział w tworzeniu Metawersu. Jednak zmęczony jednostajnością pracy dla korporacji programistów, został wolnym strzelcem, co w jego przypadku sprowadza się do dostarczania pizzy, ćwiczeń japońskim mieczem i picia piwa z kolegą muzykiem. Ale w życie Hiro wkracza przygoda. I to nie byle jaka.
Karol Marks napisał kiedyś, że religia jest opium dla ludu. Podobnie rzecz ujmuje Stephenson w „Zamieci”. Wyobraźmy sobie, że religia jest wirusem (z czym pewnie zgodziłoby się wielu ateistów), który zainfekował kiedyś ludzkość. Kiedyś, to znaczy mniej więcej w czasach Sumerów, czyli około pięciu tysięcy lat temu. Cała zabawa polega na tym, że wcześniej człowiek nie miał potrzeb religijnych – pojawiły się one dopiero pod wpływem wirusa. Celem jego wprowadzenia było przekonanie, że za pomocą religii można sterować ludźmi, zrobić z nich potulne baranki. Nie do końca się to udało. Po tysiącach lat, w wirtualnym świecie, Metawersie, pojawia się tajemniczy wirus komputerowy – tytułowa Zamieć. Ludzie nim zarażeni, głównie hakerzy i programiści, nie tylko umierają w rzeczywistości wirtualnej, ale także chorują psychicznie w „realu”. Czy choroba z czasów Sumerów i XXI-wieczny wirus mają coś ze sobą wspólnego? Hiro wraz z poruszającą się na supernowoczesnej deskorolce dziewczyną postanawia wyjaśnić zagadkę Zamieci. W tym celu przemierzy całe Stany Zjednoczone, trafi na prywatny lotniskowiec, stanie się obiektem pożądania dla piratów-homoseksualistów i będzie musiał zmierzyć się z nowoczesną wersją kapitana Ahaba z „Moby Dicka”.
Powieść Stephensona aż skrzy się od pomysłów. W ponowoczesną rzeczywistość wpleceni zostają starożytni Sumerowie (pomysł trochę podobny do „Welinu” Hala Duncana), mity o wieży Babel czy rozważania nad wpływem struktury języka na myślenie człowieka. Co ciekawe, autor bardzo wprawnie miesza przygodową akcję z filozoficznymi i quasi-naukowymi wywodami. Świetne są sceny, w których Hiro próbuje przełożyć na pojęcia zrozumiałe dla programisty komputerowego wiadomości na temat religii Sumerów. W ten sposób wiedza – nie bójmy się powiedzieć – ściśle naukowa zostaje przybliżona czytelnikowi niekoniecznie wykształconemu historycznie. Więcej, wiedza ta łączy się bardzo ściśle z akcją i ma na nią bezpośredni wpływ. To kolejny atut powieści Stephensona.
Jednak „Zamieć” ma też swoje wady. Przede wszystkim autor nie potrafił wykorzystać ciekawej i płodnej koncepcji religii jako wirusa – w książce jest ona zaznaczona, natomiast brakuje rozwinięcia wątku. Próba uprzystępnienia wiadomości z zakresu historii i archeologii skutkuje także – co pewnie nieuniknione – ich spłaszczeniem i strywializowaniem. Co gorsza, owa trywializacja, a także swobodne potraktowanie historii prowadzi w efekcie do powstania syndromu teorii spiskowej. O co chodzi? Otóż, jeśli intryga rozwijana w danej książce ma zbyt szeroki zakres (na przykład dotyczy wszystkich ludzi), przestaje być intrygą, a staje się teorią spiskową. Innymi słowy, traci na wszelkim prawdopodobieństwie. Coś takiego dzieje się w powieści Stephensona, bowiem w jego spisku religijna zaraza obejmuje praktycznie całą ludzkość. To najbardziej naciągana koncepcja w „Zamieci”. Równie dobrze można dojść do wniosku, że samo życie jest wirusem przenoszonym drogą płciową. O ile pamiętam, jedyną osobą, której udała się sztuka wciągnięcia mnie w globalną teorię spiskową był Umberto Eco („Wahadło Foucaulta”). Ale to zupełnie inna kategoria wagowa.
Powieść Stephensona jest po prostu dobra, mimo kilku wspomnianych wad. Bardzo ciekawy jest język, jakim posługuje się narrator – gadatliwy, nawet koszarowy, niestroniący od wulgaryzmów i dosadnych stwierdzeń: „Tu jest Ameryka. Ludzie robią, co im się, kurwa, żywnie podoba. A co? Coś nie tak? Mają do tego prawo. No, i mają broń, i nikt im, kurwa, nie może przeszkodzić.” Stephenson chwilami (zwłaszcza pod koniec książki) gubi taki sposób opowiadania na rzecz standardowego opisu wydarzeń, jednak dowcipna, nawiązująca do języka nizin społecznych narracja jest bardzo mocną stroną „Zamieci”. Tych stron jest więcej. Warto je samemu poznać.
1) Co ciekawe, napisana w 1992 roku „Zamieć” przewiduje powstanie takich rzeczywistości jak „Second Life”. Stephenson także jako jeden z pierwszych używa w swojej powieści określenia „awatar” do opisania postaci, w którą wciela się użytkownik Metawersu.