WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Diamentowy wiek |
Tytuł oryginalny | The Diamond Age |
Data wydania | 9 lipca 2007 |
Autor | Neal Stephenson |
Przekład | Jędrzej Polak |
Wydawca | ISA |
ISBN | 978-83-7418-152-5 |
Format | 496s. 161×240mm; oprawa twarda |
Cena | 49,90 |
Gatunek | fantastyka |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Diamentowy wiekNeal Stephenson
Neal StephensonDiamentowy wiekPochodziły one z przeróżnych epok technologicznych i zostały przeszmuglowane do Królestwa Zewnętrznego z wszelkich źródeł, ale wszystkie służyły jednemu celowi: obserwacji nanoświata przez dyfrakcję rentgenowską, mikroskopię elektronową i bezpośrednie nanoskalowe próbkowania oraz syntezowaniu otrzymanych w ten sposób informacji w jeden trójwymiarowy obraz. Gdyby Hackworth pracował w ten sposób u siebie, byłby już dawno skończony, ale system dra X działał na zasadzie polskiej demokracji, wymagającej pełnej zgody od wszystkich uczestników, w tym wypadku otrzymywanej naraz od jednego podsystemu. Dr X i jego asystent ustawili się w możliwie najodleglejszych od siebie miejscach podsystemu i przez jakiś czas przekrzykiwali się mieszaniną szanghajskiego i mandaryńskiego z odrobiną angielskich terminów technicznych. Potem zaczęli wprowadzać niezliczone poprawki, bez których zgoda podsystemu byłaby niepełna. Zasięg poprawek obejmował między innymi takie czynności jak odkręcanie i przykręcanie pokręteł, podnoszenie i opuszczanie przełączników, wykręcanie niepotrzebnych podzespołów w laboratorium i kilku innych pomieszczeniach, podnoszenie pokryw i dłubanie przy tablicach rozdzielczych, usuwanie drobnych zanieczyszczeń w postaci zdechłych owadów i ich jajeczek za pomocą zaizolowanych pałeczek do ryżu, przekładanie i machanie kablami, palenie trociczek, wkładanie złożonych kawałków papieru pod nogi stołów, picie herbaty i dąsanie się, przywoływanie niewidzialnych mocy, wysyłanie posłańców do innych sal, budynków i dzielnic ze starannie wykaligrafowanymi zamówieniami i czekanie na powrót tychże z częściami zamiennymi zapakowanymi w pożółkłe kartony oraz wiele innych procedur naprawczych związanych z domeną oprogramowania. Przedstawienie to wydawało się w dużej mierze konieczne, w pewnym jednak stopniu odbywało się wyłącznie na użytek Hackwortha, prawdopodobnie po to, by przygotować grunt pod renegocjacje umowy. Gdy seans dobiegł końca, wszyscy pochylili się nad oddzielonym od reszty fragmentem Johna Percivala Hackwortha, umieszczonym na arkuszu mediatronicznego papieru o szerokości trzech stóp, rozwiniętym na tę okazję z namaszczeniem przez asystenta i ułożonym na niskim, pokrytym czarnym lakierem stoliczku. Szukali czegoś, co było ogromne wedle standardów nanotechnicznych, powiększenie nie musiało więc być duże, lecz nawet przy tak niewielkim wzmocnieniu obrazu skóra Hackwortha wyglądała jak stół pokryty stertą zgniecionych gazet. Jeśli dr X poczuł się tak niedobrze jak Hackworth, to nie pokazał tego po sobie. Siedział wyprostowany, z dłońmi zaplecionymi na brzuchu okrytym haftowaną jedwabną szatą, lecz po chwili Hackworth, pochyliwszy się, ujrzał jego pożółkłe, długie na cal paznokcie nad szwajcarskim krzyżem starej klawiatury do gry w Nintendo. Palce poruszyły się, a obraz na mediatronie przybliżył. W środku pola widzenia pojawiło się coś gładkiego i nieorganicznego, jakiś zdalnie sterowany manipulator. Nadzorowane przez dra X narzędzie zaczęło się przekopywać przez stertę zdesykowanej skóry. Rzecz jasna, znaleźli mnóstwo roztoczy, zarówno naturalnych, jak i sztucznych. Te naturalne przypominały maleńkie kraby i od setek milionów lat zamieszkiwały cichuteńko zewnętrzne powłoki innych stworzeń. Sztuczne roztocza natomiast stworzono w kilku ostatnich dekadach. Większość z nich składała się ze sferycznego bądź elipsoidalnego kadłuba i mnóstwa przeróżnych odnóży. Kadłub był próżniokułą – nanośrodowiskiem eutektycznym, zdolnym pomieścić maszynerię fazową stanowiącą wnętrzności roztocza. Diamentoidalną strukturę kadłuba chroniła przed światłem cienka warstwa aluminium, nadająca roztoczu wygląd miniaturowego statku kosmicznego – tyle że wokół było powietrze, w środku zaś próżnia. Do kadłuba każdego roztocza przymocowano najróżniejsze urządzenia: manipulatory, czujniki, systemy napędowe i anteny. Anteny nie przypominały czułków owadów, będąc zazwyczaj płaskimi wypustkami pokrytymi tu i ówdzie krótką szczeciną – systemami ordynacji fazowych służących do przeczesywania promieniami zakresu światła widzialnego w powietrzu. Większość roztoczy wyraźnie oznaczono nazwą producenta i numerami części – wymagał tego Protokół. Kilka było nieoznakowanych. Pirackie roztocza produkowali ludzie pokroju dra X bądź nielegalne gromady niestosujące się do postanowień Protokołu. Część z nich pochodziła również z podziemnych laboratoriów, które – jak powszechnie przypuszczano – prowadziły wszystkie zaibatsu. W trakcie półgodzinnego przekopywania się przez skórę Hackwortha, przeczesywania obszaru o boku nie dłuższym niż jeden milimetr, dostrzegli parę tuzinów sztucznych roztoczy, co w tych czasach nie było niezwykłą liczbą. Większość z nich zdechła. Roztocza nie żyły długo, ponieważ jako struktury o dużej komplikacji i niewielkich rozmiarach nie mogły zawierać odpowiedniej liczby systemów redundantnych. Gdy któreś z nich zostało trafione przez kosmiczny promień, natychmiast zdychało. Roztocza nie miały również dużych zapasów energii, więc spora część padała po prostu z wyczerpania. Ich wytwórcy kompensowali straty odpowiednio dużą produkcją. Niemal wszystkie zaobserwowane roztocza miały taki czy inny związek z systemem immunologicznym Wiktorian, a większość z tych była immunokułami, których praca polegała na przemierzaniu brudnej odpadosfery Nowego Chusanu i odnajdywaniu przy pomocy lidarów obcych roztoczy, które nie przestrzegały Protokołu. Znalazłszy wroga, roztocze zabijało najeźdźcę, doczepiając się do niego i nie wypuszczając z objęć. System wiktoriański używał technik darwinistycznych, by tworzyć zabójców dostosowujących się do swych ofiar, co było metodą skuteczną i elegancką, acz prowadziło do powstawania morderczych tworów o kształtach tak przedziwnych, że ich ludzki rodowód stawał się wręcz nieprawdopodobny, bo czyż w świecie zaprojektowanym przez człowieka byłoby miejsce dla stworzeń o tak niewiarygodnym wyglądzie, jak bezwłosy kret? Dr X z lubością oglądał powiększenie szczególnie potwornego zabójcy, trzymającego w morderczym uścisku nieoznakowane roztocze. Nie oznaczało to bynajmniej, że skóra Hackwortha została zaatakowana przez wraże hordy – martwe roztocza mogły być składnikiem kurzu na jakimś stole, którego dotknął podczas zwykłych, codziennych czynności. By zobrazować wygląd roztocza, jakiego szukali, Hackworth przyniósł ze sobą rzep, który zaplątał się kiedyś we włosy Fiony podczas wycieczki do parku. Pokazał go teraz drowi X, który natychmiast pojął, o co chodzi, i po kilku sekundach odnalazł odpowiedniego osobnika. Egzemplarz ten nie przypominał żadnego z wcześniej oglądanych przez nich roztoczy, spełniał bowiem rolę rzepa i miał za zadanie jedynie przyczepiać się do pierwszej napotkanej rzeczy. Został wygenerowany kilka godzin wcześniej przez kompilator materii Zamówień, który następnie – stosując się do instrukcji Hackwortha – powielił go i pokrył kilkoma milionami identycznych sztuk zewnętrzną powierzchnię Ilustrowanego lekcyjonarza. Część rzepów przeniosła się na skórę Hackwortha, gdy po raz pierwszy dotknął księgi. Większość została na podręczniku znajdującym się obecnie w biurze, ale Hackworth to przewidział. Wyłożył całą rzecz, aby dr X i jego asystent nie wyobrażali sobie Bóg wie czego. – Rzep ma wbudowany wewnętrzny opóźniacz czasowy – powiedział. – Urządzenie to spowoduje jego dezintegrację po dwunastu godzinach od chwili skompilowania. Zostało nam zatem sześć godzin na wydobycie z niego informacji. Zaszyfrowanej, rzecz jasna. Dr X uśmiechnął się po raz pierwszy tego dnia. • • • Dr X idealnie nadawał się do tej pracy ze względu na złą sławę, jaka go otaczała. Był przeciwieństwem inżyniera. Kolekcjonował sztuczne roztocza z zacięciem godnym szalonego wiktoriańskiego miłośnika motyli. Rozbierał je atom po atomie, by zgłębić tajemnicę ich działania, a kiedy znalazł godną uwagi innowację, zapisywał ją w obwodach swej pojemnej bazy danych. Jako że większość innowacji stanowiła dzieło selekcji naturalnej, dr X był często pierwszą ludzką istotą, jaka się o nich dowiadywała. Jeśli przyjąć, że Hackworth był kowalem całego pomysłu, dr X spełniał rolę kowadła. Rozróżnienie to było tak stare, jak cyfrowe komputery. Kowale tworzyli nowe technologie, a następnie zabierali się za kucie kolejnych projektów, zbadawszy swoje pierwotne dzieła jedynie w zarysach. Kowadła – niecieszące się takim szacunkiem ze względu na swoje zacofanie technologiczne – obrabiały pomysły kowali na wszystkie możliwe strony, wykorzystując je do celów, które twórcom nigdy nie przyszłyby do głowy. Dr X wybrał parę przenośnych ramion manipulacyjnych ze swego nadzwyczaj obfitego arsenału. Część owych urządzeń skopiowano z nowoatlantydzkich, nippońskich i hinduskich projektów, które Hackworth znał doskonale; inne były natomiast przedziwnie naturalistycznymi chwytakami, jakby żywcem oderwanymi od nowoatlantydzkich immunokuł, i przypominały twory ewolucji, a nie ludzkiego umysłu. Za pomocą ramion ujął rzep Hackwortha. Była to pokryta aluminium megabuckyballowa struktura o tysiącach promieniście rozłożonych haczyków, z których kilka dekorowało fragmenty skebabionej skóry. Na polecenie Hackwortha dr X obrócił rzep w taki sposób, że ich oczom ukazała się maleńka łatka, wolna od ostro zakończonych haczyków. Łatka była w istocie okrągłym wgłębieniem z regularnym wzorem dziurek i gałek, wbudowanym w powierzchnię roztocza jak luk cumowniczy w kadłub statku kosmicznego. Na obwodzie owego urządzenia wyryty był podpis znamionowy twórcy: IOANNI HACVIRTUS FECIT. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Barok w pigułce
— Kamil Armacki
Read me?
— Daniel Markiewicz
Siła spokoju
— Daniel Markiewicz
Esensja czyta: Grudzień 2009
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Marcin T.P. Łuczyński, Daniel Markiewicz, Beatrycze Nowicka, Monika Twardowska-Wągrowska, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski
Teologia Matrixa
— Michał Foerster
Środek, co rumieńców nabiera
— Michał R. Wiśniewski
Zimny początek
— Eryk Remiezowicz
Rozszyfrować świat
— Eryk Remiezowicz
Techno-thriller
— Janusz A. Urbanowicz
Krótko o książkach: Marzec 2002
— Magda Fabrykowska, Wojciech Gołąbowski, Jarosław Loretz, Eryk Remiezowicz