Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 7 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Neil Gaiman
‹Księga cmentarna›

WASZ EKSTRAKT:
80,0 (0,0) % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKsięga cmentarna
Tytuł oryginalnyThe Graveyard Book
Data wydania3 października 2008
Autor
PrzekładPaulina Braiter
Wydawca MAG
ISBN978-83-7480-109-6
Format288s. 125×195mm
Cena29,99
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Księga cmentarna

Esensja.pl
Esensja.pl
Neil Gaiman
« 1 2 3 4

Neil Gaiman

Księga cmentarna

– Proszę bardzo, pani Owens – rzekł. – Mnóstwo dobrych rzeczy dla rosnącego chłopca. Możemy je schować w krypcie, prawda?
Kłódka odpadła mu w dłoni, pociągnął żelazne drzwi. Pani Owens weszła do środka, rozglądając się z powątpiewaniem po półkach i starych drewnianych ławkach ustawionych pod ścianą. W jednym kącie leżały spleśniałe pudła, pełne starych ksiąg parafialnych, za otwartymi drzwiami w drugim dostrzegła wiktoriańską toaletę i umywalnię.
Chłopczyk otworzył oczy, patrząc ciekawie.
– Jedzenie możemy zostawić tutaj – oznajmił Silas. – Jest chłodno, więc się nie zepsuje. – Sięgnął do pudełka i wyciągnął banana.
– A cóż to takiego i z czego to zrobiono? – Pani Owens przyjrzała się podejrzliwie żółto-brązowemu przedmiotowi.
– To banan. Owoc z tropików. O ile mi wiadomo, najpierw zdziera się łupinę – rzekł Silas. – O tak.
Dziecko – Nikt – szarpnęło się w ramionach pani Owens, która postawiła chłopczyka na kamiennej posadzce. Maluch podreptał szybko do Silasa, chwycił go za nogawkę i pociągnął.
Silas podał mu banana.
Pani Owens patrzyła, jak chłopiec je.
– Ba-nan – powtórzyła z powątpiewaniem. – Nigdy o nich nie słyszałam. Nigdy. Jak to smakuje?
– Nie mam bladego pojęcia – przyznał Silas, który żywił się tylko jednym, i to nie były banany. – Moglibyśmy przygotować tu chłopcu posłanie.
– Nie ma mowy. Owens i ja mamy przecież uroczy, przytulny grób przy grządce żonkili; mnóstwo tam miejsca dla malucha. Poza tym – dodała w obawie, że Silas mógłby uznać, że odrzuca jego gościnność – nie chcę, żeby chłopak ci przeszkadzał.
– Nie przeszkadzałby mi.
Chłopczyk skończył jeść banana. Tym, co zostało, wysmarował się cały. Uśmiechnął się promiennie, umorusany i rumiany.
– Nan – powiedział radośnie.
– Cóż za sprytne stworzenie. – Pani Owens zacmokała. – I co za świntuszek! Zaraz się tobą zajmę, mały wiercipięto. – Zaczęła wydłubywać kawałki banana z jego ubrania i włosów. – Jak myślisz, jaką podejmą decyzję?
– Nie wiem.
– Nie mogę go oddać. Nie po tym, co przyrzekłam jego mamie.
– Choć w swoim czasie bywałem różnymi rzeczami – oznajmił Silas – to nigdy matką. I nie zamierzam nawet próbować. Ale mogę opuścić to miejsce.
– Ja nie mogę – powiedziała pani Owens. – Moje kości są tutaj. Podobnie Owensa. Nigdy stąd nie odejdę.
– Dobrze byłoby mieć jakieś miejsce, do którego się przynależy – rzekł Silas. – Swój dom.
W jego głosie nie zadźwięczała nawet najsłabsza nutka żalu, był suchszy niż pustynia i słowa Silasa zabrzmiały jakby po prostu mówił coś oczywistego. Pani Owens nie zaprzeczyła.
– Myślisz, że będziemy musieli długo czekać?
– Niedługo – odparł Silas, ale tu się mylił.
W amfiteatrze na zboczu wzgórza każdy członek cmentarnej wspólnoty miał własne zdanie i potrzebę jego wygłoszenia. Fakt, że to Owensowie uczestniczyli w tym nonsensie, a nie jacyś figo-fago nowicjusze, sporo znaczył, bo Owensowie byli szacowni i szanowani. To, że Silas zgłosił się na opiekuna chłopca, także miało swoje znaczenie – mieszkańcy cmentarza podchodzili do niego z czujnym podziwem, istniał bowiem na granicy pomiędzy ich światem i światem, który opuścili. Ale jednak, ale jednak…
Na cmentarzach zazwyczaj nie panuje demokracja, a przecież śmierć to największa demokratka i każdy z umarłych miał własne zdanie co do tego, czy żywe dziecko może zostać. Tej nocy każdy z nich chciał koniecznie, by go wysłuchano.
Działo się to pod koniec jesieni, gdy świt przychodzi późno. Choć niebo wciąż było ciemne, z dołu zbocza dobiegał szum samochodowych silników. To żywi wyruszali do pracy w mglistym mroku poranka. Tymczasem lud z cmentarza wciąż debatował na temat dziecka, które do nich przyszło, i tego, co z nim począć. Trzysta głosów. Trzysta poglądów. Nehemiah Trot, poeta ze zrujnowanej północno-zachodniej części cmentarza, zaczął właśnie deklamować swą opinię, choć nikt ze słuchaczy nie potrafił określić jaką, gdy stało się coś, co uciszyło wszystkich wygadanych mówców, coś bez precedensu w historii cmentarza.
Wielki biały koń, z rodzaju tych, których ludzie znający się na koniach nazywają siwkami, zbliżył się ku nim powoli. Przyszedł z dołu. Tupot kopyt było słychać, nim jeszcze się pojawił, a także hałas, który czynił, przedzierając się przez kępy jeżyn, kłębowiska bluszczu i janowca porastające zbocze. Był wielkości angielskich koni roboczych, pełne pięć łokci w kłębie, albo i więcej. Taki koń mógł ponieść do walki rycerza w pełnej zbroi, lecz na swym gołym grzbiecie dźwigał tylko kobietę odzianą od stóp do głów w szary strój. Jej długa spódnica i szal wyglądały jak utkane ze starych pajęczyn.
Twarz miała pogodną i spokojną.
Mieszkańcy cmentarza znali ją, bo każdy z nas spotyka Szarą Damę pod koniec naszych dni, a nie da się o niej zapomnieć.
Koń przystanął przy obelisku. Na wschodzie niebo zaczynało już jaśnieć perłową poświatą przedświtu, na widok której lud cmentarny odczuwał niepokój i tęsknił za powrotem do wygodnych domów. Mimo to, nikt nawet nie drgnął. Wszyscy przyglądali się damie na siwku z mieszaniną podniecenia i lęku. Umarli nie są przesądni, zazwyczaj nie, lecz patrzyli na nią tak, jak rzymski augur patrzył na krążące po niebie święte wrony, szukając w nich mądrości i wskazówek.
A ona przemówiła.
– Umarli winni okazywać litość – rzekła głosem przypominającym dźwięk setki maleńkich srebrnych dzwoneczków. I uśmiechnęła się.
Koń, który dotąd z zadowoleniem skubał i przeżuwał kępę bujnej trawy, zamarł. Dama dotknęła jego szyi i wierzchowiec zawrócił. Zrobił kilkanaście długich kroków, a potem zeskoczył ze zbocza i pomknął kłusem po niebie. Łoskot jego kopyt zamienił się we wczesny łoskot odległego grzmotu; po chwili koń zniknął im z oczu.
Tak przynajmniej spotkanie to wyglądało w opowieściach ludzi z cmentarza, którzy byli na wzgórzu owej nocy.
Debata dobiegła końca i nie trzeba było nawet głosować. Mieszkańcy postanowili, że dziecko, Nikt Owens, zostanie obdarzone Swobodą Cmentarza.
Mateczka Slaughter i Josiah Wortinghton, baronet, odprowadzili pana Owensa do krypty w starej kaplicy i przekazali pani Owens wieści.
Nie zdziwiła się wcale, słysząc o cudzie.
– Słusznie – rzekła. – Wielu z nich nie ma w łepetynach ni krztyny oleju. Ale nie ona. Oczywiście, że nie.
• • •
Nim w ów burzowy, szary poranek wzeszło słońce, dziecko zasnęło smacznie w wygodnym grobowcu Owensów (pan Owens zmarł bowiem jako dobrze prosperujący mistrz miejscowego cechu stolarzy i rzemieślnicy zadbali o to, by stosownie go uczcić).
Przed wschodem słońca Silas wyruszył w jeszcze jedną, ostatnią podróż. Znalazł wysoki dom na zboczu, zbadał znalezione tam trzy ciała i przyjrzał się układowi ran od noża. Gdy w końcu zaspokoił ciekawość, wyszedł w poranny mrok. W głowie wirowało mu od nieprzyjemnych myśli. Powrócił na cmentarz na szczyt wieży kaplicy, gdzie sypiał i przeczekiwał dni.
W miasteczku u stóp wzgórza mężczyznę imieniem Jack ogarniała coraz większa złość. Ta noc, noc na którą tak długo czekał, kulminacja miesięcy – a nawet lat – pracy zaczęła się wielce obiecująco: troje ludzi zginęło, nim zdołało choćby krzyknąć. A potem…
Potem wszystko poszło paskudnie nie tak. Czemu, u licha, poszedł na szczyt wzgórza, skoro dziecko bez wątpienia ruszyło na dół? Nim tam dotarł, ślad zdążył już ostygnąć. Ktoś musiał znaleźć malca, zabrać go, ukryć. Nie istniało inne wyjaśnienie.
Nagle ciszę przerwał grzmot, donośny niczym strzał z pistoletu, i deszcz rozpadał się na dobre. Mężczyzna imieniem Jack był wielce metodyczny, zaczął już planować swój następny ruch – rozmowy, które musi przeprowadzić z pewnymi mieszkańcami miasteczka, ludźmi, którzy zostaną jego oczami i uszami.
Nie musiał informować synodu, że mu się nie powiodło.
– Poza tym – rzekł do siebie, przywierając do witryny dającej osłonę przed porannym deszczem, padającym niczym łzy – jeszcze nie poniósł klęski. Jeszcze nie. Nie przez najbliższe lata. Miał mnóstwo czasu. Dość, by załatwić ostatnią niedokończoną sprawę. Dość, by przeciąć ostatnią nić.
Dopiero gdy rozległy się policyjne syreny i najpierw radiowóz, za nim karetka, a potem nieoznakowany wóz policyjny przemknęły na sygnale obok niego, kierując się na wzgórze, Jack z niechęcią uniósł kołnierz płaszcza, spuścił głowę i odszedł w poranek. Nóż spoczywał w kieszeni, bezpieczny i suchy w pochwie, chroniony przed rozpaczą żywiołów.
koniec
« 1 2 3 4
11 września 2008

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Pomiędzy światami
— Katarzyna Piekarz

Esensja czyta: IV kwartał 2008
— Artur Chruściel, Ewa Drab, Jakub Gałka, Daniel Gizicki, Anna Kańtoch, Paweł Sasko, Agnieszka Szady, Konrad Wągrowski

Mała Esensja: Na raz
— Anna Kańtoch

Mała Esensja: Jak polubić zgniłego trupa
— Michał Foerster

Tegoż twórcy

Pomiędzy światami
— Katarzyna Piekarz

Esensja czyta: Październik 2017
— Miłosz Cybowski, Dawid Kantor, Joanna Kapica-Curzytek, Beatrycze Nowicka, Konrad Wągrowski

Esensja czyta: Wrzesień 2017
— Dominika Cirocka, Dawid Kantor, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka

Esensja czyta: Lipiec 2017
— Dominika Cirocka, Miłosz Cybowski, Jarosław Loretz, Beatrycze Nowicka, Katarzyna Piekarz, Agnieszka ‘Achika’ Szady

Esensja czyta: Maj 2017
— Miłosz Cybowski, Dawid Kantor, Joanna Kapica-Curzytek, Magdalena Kubasiewicz, Jarosław Loretz, Marcin Mroziuk, Katarzyna Piekarz

Bogowie też lubią iluzję
— Dominika Cirocka

Dymu dużo, ognia mniej
— Beatrycze Nowicka

Przeczytaj to jeszcze raz: Sztuczka z monetami
— Beatrycze Nowicka

Esensja czyta: Wrzesień 2014
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Daniel Markiewicz, Beatrycze Nowicka, Joanna Słupek

Esensja czyta: Kwiecień 2014
— Miłosz Cybowski, Beatrycze Nowicka, Joanna Słupek, Agnieszka Szady

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.