Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Steven Erikson
‹Myto ogarów: Miasto›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMyto ogarów: Miasto
Tytuł oryginalnyToll of Hounds
Data wydania11 lutego 2009
Autor
PrzekładMichał Jakuszewski
Wydawca MAG
CyklMalazańska Księga Poległych
ISBN978-83-7480-119-5
Format560s. 115×185mm
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Myto ogarów. Miasto

Esensja.pl
Esensja.pl
Steven Erikson
« 1 2 3 4 5 10 »

Steven Erikson

Myto ogarów. Miasto

Podczas tej, ciągnącej się bez końca, przerwy w jej karierze była świadkiem wielu wydarzeń, nic jednak nie przyprawiło jej o większą frustrację niż ucieczka dwóch Ogarów Cienia. Nie godziło się, by ktoś taki, jak Apsal’ara, Pani Złodziei, kalał swą egzystencję haniebnym wysiłkiem, jakim było ciągnięcie łańcuchów przez całą wieczność. Z okowów należało się uwalniać, a od dźwigania brzemion sprytnie wykręcać.
Już od chwili, gdy zjawiła się nagle w tym miejscu, skupiła się na zadaniu zerwania łańcuchów więżących ją w tym straszliwym królestwie. Było to jednak niemal niemożliwe, dopóki była zmuszona ciągnąć ten przeklęty wóz. Nie miała też najmniejszej ochoty ponownie oglądać koszmarnego korowodu na samym końcu łańcuchów: pokaleczonych ochłapów nadal żywego mięsa wleczonych po błotnistym gruncie, nagle otwierających się oczu, kikutów wyciągających się ku niej rozpaczliwie, straszliwej armii pokonanych – tych, którzy się poddali, i tych, którym zabrakło sił.
Nie, Apsal’ara przesuwała się stopniowo w stronę olbrzymiego wozu, aż wreszcie znalazła się obok jednego z potężnych, drewnianych kół. Potem zwolniła kroku i zajęła pozycję tuż za kołem. Następnie przesunęła się ku środkowi, pod poskrzypujące łoże wozu i deszcz brązowej wody, krwi oraz wydalin kapiący nieustannie z gnijących, ale wciąż żywych ciał. Wlokąc za sobą łańcuch, przesunęła się do półki podwozia, tuż nad przednią osią, a wreszcie wcisnęła się w ciasną szczelinę, podciągając nogi i opierając się plecami o śliskie drewno.
Ogień był darem, skradzionym darem, ale w tym wilgotnym, podziemnym świecie nie sposób go było rozpalić. Pozostało jej jedynie… tarcie. Zaczęła pocierać o siebie dwa kawałki łańcucha.
Ile już lat minęło? Nie miała pojęcia. Nie znała tu głodu ani pragnienia. Łańcuch przesuwał się w przód i w tył. Poczuła ciepło, przesuwające się ogniwo po ogniwie, aż wreszcie wniknęło w jej dłonie. Czy żelazo zmiękło? Czy pojawiły się na nim srebrzyste wyżłobienia? Dawno już przestała to sprawdzać. Wystarczał jej sam wysiłek. Wystarczał jej przez bardzo długi czas.
Ale wszystko zmieniły te cholerne Ogary.
A także oczywisty fakt, że wóz posuwał się coraz wolniej, a tych, którzy leżeli na nim, było tyle samo, co tych, którzy nadal ciągnęli uparcie za łańcuchy. Tuż nad jej głową było słychać rozpaczliwe jęki nieszczęśników przygniecionych ciałami niezliczonych towarzyszy.
Ogary uderzyły o boki wozu i zniknęły w paszczy ciemności pośrodku.
Był też nieznajomy, który nie nosił łańcuchów. Drwił z Ogarów… z Ogarów! Pamiętała jego twarz, och, tak, twarz, nawet gdy już zniknął.
Apsal’ara spróbowała podążyć za bestiami, ale powstrzymał ją straszliwy chłód bijący z portalu. Był tak porażający, że niszczył ciało, zimniejszy niż sama Omtose Phellack. Chłód zaprzeczenia. Odmowy.
Nie było straszliwszej klątwy niż nadzieja. Mniej warta istota rozpłakałaby się w owej chwili, dałaby za wygraną, rzuciła się pod jedno z kół, by wóz powlókł ją za sobą jako kolejny ochłap krwawiącego mięsa i połamanych kości, podskakujący w kamienistym błocie. Ona jednak wróciła na swą grzędę i znowu zaczęła pocierać łańcuchy.
Kiedyś ukradła księżyc.
Ukradła ogień.
Chodziła po milczących salach o łukowatych sklepieniach, w mieście wewnątrz Odprysku Księżyca.
Była Panią Złodziei.
A miecz ukradł jej życie.
Tak nie może być. Tak nie może być.
• • •
Leżący jak zwykle na płaskim głazie przy brzegu strumienia sparszywiały pies o uszkodzonym biodrze uniósł raptem głowę. Owady zerwały się z bzyczeniem do lotu. Po chwili zwierzę wstało. Grzbiet pokrywały mu blizny, niektóre tak głębokie, że docierały aż do mięśni. Pies żył w wiosce, ale nie był jej częścią. Nie wchodził też w skład wioskowej sfory. Nie spał przed wejściem do żadnej z chat, nikomu nie pozwalał się do siebie zbliżać. Unikały go nawet będące własnością plemienia konie.
Wszyscy się zgadzali, że w jego oczach widać głęboką gorycz i jeszcze głębszy smutek. Starcy Urydów mówili, że dotknęli go bogowie. Dzięki tym słowom zwierzę nigdy nie zaznało głodu i nikt też go nie odpędzał. Tolerowano je, jak wszystko, co zaznało boskiego dotyku.
Choć pies miał zniekształcone biodro, poruszał się zaskakująco zwinnie. Przemierzył truchtem całą przecinającą wioskę drogę, minął południową granicę osady i podążał dalej w dół zbocza, omijając omszałe głazy oraz pozostawione przez Urydów sterty kości.
Jego odejście nie umknęło uwagi dwóch dziewcząt, które nadal dzielił co najmniej rok od nocy przejścia w dorosłość. Ich twarze były podobne, wiekiem również nie odbiegały zbytnio od siebie. Jedna urodziła się zaledwie kilka dni po drugiej. Nie były też zbyt rozmowne. Połączyła je ze sobą chęć zachowania milczenia – wspólne cechy często zdarzają się u bliźniaczek, jakimi przecież nie były. Wydawało się, że to im wystarcza. Gdy ujrzały, że utykający pies opuszcza wieś, wymieniły spojrzenia, zebrały zapasy i broń, jakie miały pod ręką, i ruszyły w ślad za zwierzęciem.
Mieszkańcy zauważyli ich odejście, ale to wszystko.
Zmierzały na południe, schodząc z wysokich, rodzinnych gór, gdzie wokół szczytów krążyły kondory, a wilki wyciem witały nadejście zimowych wichrów.
Na południe, ku ziemiom znienawidzonych nathijskich dzieci, gdzie mieszkali ci, którzy przynosili Teblorom wojnę i zarazę, zabijając ich albo obracając w niewolników. Nathijczycy mnożyli się niczym lemingi, wydawało się, że wkrótce na świecie nie będzie miejsca dla nikogo poza nimi.
Podobnie jak kulawy pies, dziewczęta były śmiałe i nieustraszone. Choć o tym nie wiedziały, odziedziczyły te cechy po ojcu, którego nie znały.
Pies nie oglądał się za siebie, a kiedy go dogoniły, zachował obojętność. Jak mówili starsi, dotknęli go bogowie.
W wiosce matce i córce opowiedziano o ucieczce ich dzieci. Córka płakała, ale matka nie. Poczuła nisko w ciele nagłe ciepło i na chwilę pogrążyła się we wspomnieniach.
• • •
– Och, bezbronne miasto, do którego przybywają obcy…
Pusta równina pod pustym, nocnym niebem. Samotne ognisko, płonące tak słabo, że jego blask niemal całkowicie niknął za pierścieniem poczerniałych, spękanych głazów, który je otaczał. Na jednym z płaskich kamieni blisko ognia siedział niski, pękaty człowieczek o rzadkich, przetłuszczonych włosach. Wyblakłą, czerwoną kamizelkę włożył na lnianą koszulę o brudnych, ongiś białych mankietach, z których wystawały pulchne dłonie. Pyzata, rumiana twarz błyszczała w świetle płomieni. Z małego, wystającego podbródka wyrastał kosmyk czarnych włosów – niestety, jeszcze za krótki, by można go było spleść w warkocz. Mężczyzna głaskał się po tej nowej ozdobie albo pociągał za nią, gdy tylko pogrążył się w głębokim – bądź nawet płytkim – zamyśleniu. W gruncie rzeczy, robił to także wtedy, gdy w ogóle nie myślał, a jedynie starał się wywrzeć takie wrażenie na ewentualnych obserwatorach.
Teraz również głaskał i pociągał kosmyk, wpatrując się z uwagą w ogień.
Jak brzmiały słowa, które wyśpiewał dziś wieczór siwowłosy bard, na niewielkiej scenie w Barze K’rula? Słuchał go wówczas ze spokojem, zadowolony ze swego miejsca we wspaniałym grodzie, który nieraz już uratował.
„Och, bezbronne miasto, do którego przybywają obcy…”.
– Muszę ci coś powiedzieć, Kruppe.
Pękaty mężczyzna obejrzał się i zobaczył zakapturzoną postać, która siedziała na drugim płaskim kamieniu, wyciągając ku ognisku chude, blade dłonie. Grubasek odchrząknął.
– Minęło już wiele czasu, odkąd Kruppe ostatnio siedział w miejscu, w którym widzisz go teraz. Dlatego też, gdy tylko się tu znalazł, doszedł do wniosku, że chcesz mu przekazać coś tak straszliwie ważnego, że tylko Kruppe jest godny to usłyszeć.
W ciemności pod kapturem coś błysnęło.
– Nie biorę udziału w tej wojnie.
Kruppe pogłaskał mizerne kosmyki brody, zachwycając się własnym milczeniem.
– Dziwi cię to? – zapytał pradawny bóg.
– Kruppe zawsze spodziewa się niespodzianek, stary przyjacielu. Jak mogłeś się spodziewać, że jest inaczej? Kruppe jest wstrząśnięty. Ale zjawia się myśl, popchnięta w stronę mózgu przez szarpnięcie za tę wspaniałą brodę. K’rul oznajmia, że nie bierze udziału w tej wojnie. Kruppe podejrzewa jednak, że ma on się stać w niej łupem.
– Tylko ty to rozumiesz, przyjacielu – rzekł z westchnieniem pradawny bóg. Uniósł głowę. – Przedtem tego nie zauważyłem, ale chyba jesteś smutny.
– Smutek ma wiele smaków, a Kruppe poznał je wszystkie.
– Pragniesz pomówić o tych sprawach? Sądzę, że jestem dobrym słuchaczem.
– Kruppe widzi, że masz poważne kłopoty. To chyba nie jest odpowiednia chwila.
– To nie ma znaczenia.
– Dla Kruppego ma.
K’rul zerknął w bok. Zbliżał się ku nim siwy, wychudły mężczyzna.
– Och, bezbronne miasto, do którego przybywają obcy… a reszta? – zaśpiewał Kruppe.
– …wciska się w szczeliny, szukając schronienia – odpowiedział głębokim głosem przybysz.
Pradawny bóg westchnął.
– Dołącz do nas, przyjacielu – zaproponował Kruppe. – Usiądź z nami przy ognisku. Jak dobrze wiesz, ta scena uwieczniła się w historii naszego rodzaju. Noc, ognisko i historia do opowiedzenia. Mój drogi K’rulu, najmilszy przyjacielu Kruppego, widziałeś kiedyś, jak Kruppe tańczy?
Nieznajomy usiadł. Na jego twarzy malowały się smutek i ból.
– Nie widziałem – odparł pradawny bóg. – Nie wydaje mi się. Ani tańca kończyn, ani słów.
Kruppe uśmiechnął się blado. W jego oczach coś błysnęło.
– Zostańcie więc tu na noc, przyjaciele. I bądźcie świadkami.
« 1 2 3 4 5 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Zmęczenie materiału, niestety
— Łukasz Bodurka

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.