Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Steven Erikson
‹Myto ogarów: Miasto›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMyto ogarów: Miasto
Tytuł oryginalnyToll of Hounds
Data wydania11 lutego 2009
Autor
PrzekładMichał Jakuszewski
Wydawca MAG
CyklMalazańska Księga Poległych
ISBN978-83-7480-119-5
Format560s. 115×185mm
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Myto ogarów. Miasto

Esensja.pl
Esensja.pl
Steven Erikson
« 1 2 3 4 5 6 10 »

Steven Erikson

Myto ogarów. Miasto

Księga pierwsza
Przysięga złożona słońcu
To posługujące się słowami stworzenie dociera
Do sedna sprawy, wzdycha i umyka.
Szkarłatny deszcz leje
Z pogodnego, błękitnego nieba,
Szok zrodzony z tego, co ujawniono.
Na cóż zda się zbroja,
Gdy słowa tak łatwo przenikają
Przez szczeliny?
Ten bóg obietnic śmieje się
Z niewłaściwych rzeczy w niewłaściwych chwilach,
Z celową złośliwością
Marnotrawi wszelkie ofiary
I cofa się jak żołnierz rozbitej armii,
Choć nie ma szansy odwrotu,
Nim pod murami zgromadzą się sterty trupów.
Wiedziałeś, że to w końcu się stanie,
Więc nie udawaj zaskoczenia,
Gdy puchar wypełnił
Ból kogoś innego.
Nigdy nie jest tak źle, jak się zdaje,
Smak jest słodszy niż się spodziewałeś,
Gdy czaisz się w snach głupca.
Zabierz więc swą wojowniczość
Dokądkolwiek zapragniesz
Ów zawzięty kundel
Jest szarżą mojej duszy
Ku środkowi ulicy.
Kręci się wkoło, szczerząc kły
Na spragnione włócznie.
Zimne pchnięcie oczyści twe dłonie.
Polowanie na słowa
Brathos z Czarnego Koralu
Rozdział pierwszy
O bezbronne miasto!
Do którego przybywają obcy,
Wciskając się w szczeliny,
Żeby tu pozostać.
O błękitne miasto!
Starzy przyjaciele zbierają westchnienia
Przy wejściu do portu
Po przypływie.
Nieukoronowane miasto!
Gdzie wróble lądują
Na pajęczych śladach
Pokrywających parapety.
Skazane miasto!
Noc jest coraz bliżej.
Historia się budzi,
Żeby tu pozostać.
Wiek bezbronności
Rybak kel Tath
Stała samotnie na balkonie pośrodku miasta błękitnego ognia. Ciemność, nieproszonego gościa podczas pierwszego dnia Fety Gedderone, wygnano z nieba. Na ulicach Darudżystanu kłębiły się radosne tłumy, pogodnie przyjmujące katastrofę, jaką były koniec starego roku i początek nowego. W wilgotnym nocnym powietrzu unosiły się niezliczone wonie.
Urządzono bankiety. Przedstawiono publicznie młodzieńców i panny na wydaniu. Stoły zastawione egzotycznymi potrawami, damy spowite w jedwabie, mężczyźni i kobiety w niedorzecznych, ociekających pozłotą mundurach – miasto nie miało regularnej armii, co doprowadziło do powstania licznych prywatnych milicji oraz chaotycznej proliferacji szumnie brzmiących tytułów, przyznawanych niemal wyłącznie szlachetnie urodzonym.
Na wszystkich przyjęciach, na których zjawiła się tego wieczoru, wsparta na ramieniu męża, nie spotkała ani jednego prawdziwego oficera darudżystańskiej Straży Miejskiej, ani jednego autentycznego żołnierza z płaszczem o zakurzonym obrąbku, rysami na wyczyszczonych butach, mieczu o rękojeści owiniętej zwykłą skórą i gałce wytartej ze zużycia. Zauważyła za to noszone wysoko na miękkich, tłustych ramionach obręcze przypominające odznaczenia przyznawane żołnierzom malazańskiej armii. Armii imperium, które nie tak dawno służyło darudżystańskim matkom jako straszak dla buntujących się bachorów. „Malazańczycy, dziecko! Czają się w mroku, by porwać głupie szkraby! Zrobią z was niewolników swej straszliwej cesarzowej. Tak jest! Tu, w naszym mieście!”.
Obręczy, które dziś widziała, nie wykonano jednak ze zwykłego brązu czy lekko wytrawionego srebra, jak autentyczne malazańskie odznaczenia czy symbole rangi, przypominające zabytki jakiegoś dawno wymarłego kultu, które można było kupić na miejskim targowisku. Nie, te obręcze były ze złota i wysadzano je klejnotami. Najczęstszy był błękit szafirów, nawet wśród barwionych szkiełek, błękit ognia, z którego słynęło miasto, błękit symbolizujący jakiś wielki, odważny czyn dokonany w służbie Darudżystanowi.
Dotknęła kiedyś podobnej obręczy, noszonej na ramieniu przez jej męża. Pod nią jednak przynajmniej były prawdziwe mięśnie. Ich twardość dorównywała wzgardzie, z jaką przyglądał się grupkom szlachetnie urodzonych w wielkiej, gwarnej sali. Odkąd został członkiem Rady, zachowywał się jak właściciel całego miasta. Lekceważenie widniało w jego oczach już wcześniej i wzmogło się jeszcze po ostatnim, triumfalnym zwycięstwie.
Gdy kroczyli majestatycznie przez tłum, pozdrawiano ich typowymi dla Daru gestami gratulacji i szacunku. Z każdym kolejnym pozdrowieniem rysy twarzy jej męża tężały, ramię twardniało, a kostki dłoni zaciśniętych na pasie bielały. Zgodnie z panującą obecnie wśród pojedynkowiczów modą wsunął kciuki w pętle z plecionej skóry. Och, radował się myślą, że jest teraz jednym z zebranych tu ludzi, a nawet stoi wyżej od wielu. Dla Gorlasa Vidikasa nie znaczyło to jednak, że musi lubić któregokolwiek z nich. Im bardziej mu się przymilali, tym głębsza stawała się jego pogarda. Podejrzewała, że fakt, iż brak owej uniżoności uznałby za zniewagę, był sprzecznością, nad którą wolał się nie zastanawiać.
Szlachetnie urodzeni jedli i pili, stali, przybierali dumne pozy, krążyli po pomieszczeniach, paradowali i tańczyli, aż wreszcie ogarnęło ich znużenie. Teraz w licznych salach bankietowych i recepcyjnych nie było słychać nic poza powolnymi krokami służby. Jednakże na ulicach, poza wysokimi murami posiadłości, plebs nadal bawił się w najlepsze. Zamaskowani, półnadzy ludzie wykonywali na bruku obłąkany taniec obdarcia ze skóry Fander, jakby świt nigdy nie miał nadejść, a przesłonięty mgiełką księżyc znieruchomiał w czeluści nieba, przypatrując się ze zdumieniem ich szaleństwom. Patrole Straży Miejskiej przyglądały się temu obojętnie. Strażnicy otulali się zakurzonymi płaszczami, wspierając zakute w pancerne rękawice dłonie na uchwytach mieczy i pałek.
Pod balkonem, na którym stała, znajdowała się fontanna, szemrząca cicho w nieoświetlonym ogrodzie, osłoniętym wysokimi murami przed tłumami rozbawionych obywateli, przez które musiała przedzierać się ich kareta, gdy wracali do domu. W falującej lekko wodzie sadzawki otaczającej fontannę odbijała się zamazana plama księżyca.
Błękitny ogień płonął tej nocy zbyt jasno, przyćmiewał nawet żałobny księżyc. Sam Darudżystan był szafirem, lśniącym w obręczy świata.
Mimo to pozostawała dzisiejszej nocy głucha na piękno miasta, na jego zachwyt i dumę, jego niezliczone głosy.
Tej nocy pani Vidikas ujrzała własną przyszłość. Każdy jej kolejny rok. Będzie się wspierała na twardym ramieniu męża. A księżyc, no cóż, wyglądał jak echo przeszłości, zatarte przez czas wspomnienie, które mimo to zaniosło ją z powrotem na balkon podobny do tego. Wydawało się, że to się stało tak dawno.
Pani Vidikas, która ongiś była Challice D’Arle, ujrzała własną przyszłość. I, wsparta o poręcz pośród nocy, uświadomiła sobie, że przeszłość była lepsza.
• • •
Akurat tej nocy zabrakło im rhivijskich podpłomyków. Chwila nie mogłaby być gorsza. Wykałaczka przeklinała pod nosem, przepychając się przez tłum wygłodniałych, pijanych tubylców na targowisku w Dzielnicy Przybrzeżnej. Gdy tylko było to potrzebne, pomagała sobie łokciami, i witała złowrogim łypnięciem spode łba każdy zwrócony ku niej oszołomiony uśmiech. W końcu dotarła do wylotu brudnego zaułka, pokrytego sięgającymi kostek stertami śmieci, gdzieś na południe od Parku Borthen. To nie była najlepsza droga powrotna do baru, ale feta osiągnęła właśnie punkt szczytowy.
Ściskając zapakowane podpłomyki pod lewą pachą, zatrzymała się, by poluzować sznurki grubego płaszcza. Skrzywiła się na widok nowej plamy pozostawionej przez nieostrożnego przechodnia. To było jakieś groteskowo słodkie gadrobijskie ciastko. Spróbowała zetrzeć ślad, ale to pogorszyło tylko sprawę. Rozeźlona, ruszyła w głąb zaułka.
Jeśli Pani pociągnęła, Niebieskiej Perle i Nerwusikowi powiodło się lepiej. Zapewne znaleźli już saltoańskie wino i zmierzali z powrotem do K’rula. Ją zaś od baru dzieliło jeszcze dwanaście przecznic, dwa przejścia przez mury i jakieś dwadzieścia, trzydzieści tysięcy szalonych głupców. Czy towarzysze na nią zaczekają? Nie ma szans. Niech szlag trafi Niewidkę z jej uzależnieniem od rhivijskich podpłomyków! Ten nałóg w połączeniu z faktem, że skręciła sobie kostkę, zmusił Wykałaczkę do wyjścia na ulice w pierwszą noc fety. Zakładając, że kostka rzeczywiście była skręcona. Wykałaczka raczej w to wątpiła, bo Młotek tylko popatrzył na bolącą nogę, a potem wzruszył ramionami.
Z drugiej strony, po Młotku trudno się było ostatnio spodziewać czegoś więcej. Uzdrowiciel był przygnębiony od chwili przejścia w stan spoczynku, a szanse, że w jego życiu wzejdzie słońce, były równie niewielkie jak nadzieje na to, że Kaptur zapomni o prowadzeniu rachunków. Młotek nie był zresztą w tym odosobniony, nieprawdaż?
Po co właściwie zaprzątała sobie głowę tymi wielokrotnie już przeżutymi myślami?
Bo czuła się od tego lepiej. To proste.
• • •
Dester Thrin, szczelnie opatulony w czarny płaszcz z kapturem, obserwował, jak kobieta o tłustym zadku toruje sobie drogę przez odpadki na drugim końcu zaułka. Zauważył, jak wychodziła przez tylne drzwi Baru K’rula, i to stanowiło kulminację czterech nocy oczekiwania w starannie wybranym, ukrytym w mroku punkcie, z którego było wyraźnie widać wąską furtkę.
Naczelnik klanu ostrzegał go, że wszystkie ich cele są byłymi żołnierzami, Dester nie zauważył jednak nic, co by świadczyło, że nadal utrzymują się w wysokiej formie. Byli starzy i zapuszczeni, rzadko bywali trzeźwi, a ta kobieta, no cóż, nosiła obszerny, gruby, wełniany płaszcz, bo znacznie utyła i najwyraźniej nie chciała tego pokazywać.
Śledzenie jej w tłumie nie sprawiło mu większych trudności. Była o głowę wyższa od przeciętnego Gadrobijczyka, a trasa, jaką zmierzała na ten szmatławy rhivijski rynek w Dzielnicy Przybrzeżnej, jakby celowo omijała ulice zamieszkane przez Daru. Kobieta wkrótce zapłaci życiem za tę dziwną predylekcję.
W żyłach Destera płynęła krew Daru, co pozwalało mu wyraźnie widzieć przepychającą się przez rozbawiony tłum Malazankę.
Ruszył w stronę wylotu zaułka, gdy tylko kobieta go opuściła. Dotarł do końca uliczki szybkim krokiem łowcy i opuścił ją ukradkiem akurat na czas, by zobaczyć, jak Malazanka znika w przejściu przez Mur Drugiego Poziomu. Tunel pod Murem Trzeciego Poziomu znajdował się tuż za nim.
Wojny o sukcesję w gildii, które zaczęły się po zniknięciu Vorcan, zakończyły się przy stosunkowo niewielkim rozlewie krwi. Desterowi raczej się podobał nowy wielki mistrz. Był zarówno bezwzględny, jak i sprytny, podczas gdy większość pozostałych kandydatów była tylko bezwzględna. Skrytobójca z gildii nie musiał już więcej być głupcem, by spoglądać w przyszłość z pewną dozą optymizmu.
Dowód na to stanowił między innymi ten kontrakt. Był nieskomplikowany, lecz mimo to jego wykonanie z pewnością zapewni Desterowi i ludziom z jego klanu znaczny prestiż.
Potarł urękawicznionymi dłońmi gałki sztyletów zawieszonych na pendentach pod pachami. Dotyk bliźniaczych noży ze stali Daru zawsze go uspokajał. Nasady ich głowni wysmarowano gęstą trucizną o konsystencji pasty – produkowanym przez Moranthów tralbem.
Trucizna stała się ostatnio zabezpieczeniem używanym przez większość ulicznych zabójców z gildii, a nawet przez część tych, którzy wędrowali nocą prowadzącą po dachach Drogą Złodziei. Pewien skrytobójca, bliski przyjaciel samej Vorcan, zademonstrował, zdradzając klan, jak doskonale potrafi sobie radzić bez pomocy magii. Owa legendarna, krwawa noc dowiodła wyższości niemagicznych substancji.
Dester słyszał, że nowicjusze z niektórych klanów budują tajne kaplice ku czci Rallicka Noma. Członkowie kultu mieli sekretne znaki pozwalające im się rozpoznawać. Rzecz jasna, Seba Krafar, nowy wielki mistrz, niemal natychmiast wyjął kult spod prawa. Doszło do swego rodzaju czystki, pięciu ludzi podejrzewanych o to, że są przywódcami kultu, przywitało świt uśmiechami na gardłach.
« 1 2 3 4 5 6 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Zmęczenie materiału, niestety
— Łukasz Bodurka

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.