Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 1 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

M. John Harrison
‹Viriconium›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułViriconium
Tytuł oryginalnyViriconium
Data wydania27 marca 2009
Autor
PrzekładGrzegorz Komerski
Wydawca MAG
SeriaUczta Wyobraźni
ISBN978-83-7480-121-8
Format600s. 135x205mm; oprawa twarda
Cena45,—
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Rycerze Viriconium

Esensja.pl
Esensja.pl
M. John Harrison
« 1 2 3 4 5 »

M. John Harrison

Rycerze Viriconium

– Owszem, jestem – odpowiedział starzec. – Jesteś głodny?
Nie czekając na odpowiedź, podszedł do okna i wyjrzał przez nie.
– No cóż, przechytrzyłeś inne wilki i pożyjesz jeszcze jeden dzień. Zaczekaj tu – powiedział po chwili i wyszedł z pokoju.
Retz pełnym zmęczenia gestem uniósł dłonie do oczu. Mdłości zatrzymały pot schnący mu na krzyżu. Gwizdy Ludzi Żółtego Papieru oddaliły się na wschód, w stronę kanału i wreszcie, stopniowo, ucichły zupełnie. Po kilku minutach wstał i ogrzał się przy misie z węglami, rozcapierzając nad nią palce niczym wachlarz, po czym mechanicznie zatarł dłonie. Spojrzał na stojący na środku pokoju pulpit. Wykonano go z dobrej jakości stali i Retz zastanowił się, ile można by za ten przedmiot wziąć w lombardach na Margarethestrasse. Jego oddech unosił się kłębami pary w zimnym powietrzu. Kim jest ten stary mężczyzna? Meble ma drogie. Ignace pomyślał, że kiedy gospodarz wróci, poprosi go o ochronę. Być może, myślał, da mi swojego orła, bym mógł kupić sobie konia i opuścić to miasto. Takiego starca z pewnością stać na podobny gest. Retz przyjrzał się porcelanowym talerzom w kredensie. Obejrzał gobelin. Większa jego część była przegniła i nie miał pojęcia, co ukazywała dawniej, choć w jednym z narożników zauważył coś, co musiało być wzgórzem i krętą, wijącą się pomiędzy kamieniami i korzeniami starych drzew ścieżką. Ten pejzaż sprawił, że poczuł się nieswojo i bardzo samotnie.
Tymczasem starzec powrócił. Przyniósł tacę z ciastem i kawałkiem chleba. W ślad za nim do pokoju weszły dwa albo trzy koty i spojrzały nań wyczekująco w brązowym, chwiejnym świetle świecy. Gospodarz zastał Retza przed gobelinem.
– Odejdź stamtąd! – rzucił ostro.
– Proszę pana – zaczął Retz, głęboko się kłaniając – ocalił mi pan życie. Jak mogę panu służyć?
– Nie chcę, by mi służył morderca – odparł starzec.
Retz przygryzł dolną wargę, hamując złość. Odwrócił się, usiadł i zaczął napychać sobie usta chlebem.
– Gdyby to pan żył tam na zewnątrz, robiłby pan to samo! – wymamrotał. – Co innego mi pozostaje?
– Mieszkam w tym mieście od tylu lat, że sam już nie pamiętam ile ich minęło – odpowiedział gospodarz. – I nigdy nikogo nie zamordowałem.
Po tych słowach zapadło dłużące się, niezręczne milczenie. Starzec siedział z brodą spuszczoną na pierś. Wydawał się pogrążony we własnych myślach.
Węgle na patelni strzelały, przygasając. Przeciąg szarpał gobelinem, który wydymał się jak rozerwana zasłona w oknie gdzieś na Bulwarze Aussmana. Koty skrobały podłogę w cieniu za krzesłami. Ignace Retz zjadł, wypił i otarł usta ręką. Potem zjadł jeszcze trochę i znów wytarł usta. Gdy się upewnił, że starzec go nie obserwuje, dokładniej przyjrzał się stalowemu orłu. Raz nawet, pod pretekstem podejścia do okna, podniósł się i dotknął rzeźby.
– Z jakimiż potwornościami mamy do czynienia dzień w dzień! – wykrzyknął starzec nieoczekiwanie. – Westchnął. – Słyszałem, co powiadają kawiarniani filozofowie: Świat jest tak stary, że sama istota rzeczywistości nie ma całkowitej pewności, czym i jaka powinna być. Pierwotny wzór zatarł się i jest nie do odczytania. Historia wciąż i wciąż powtarza dzieje tego jednego miasta i kilka przerażających wydarzeń – nie odtwarza ich sztywno, niezmiennie, ale raczej w mroczny, niepewny sposób, jakby nie znała już żadnych innych możliwości, choć bardzo chciała się ich nauczyć.
– Świat to świat – odparł Ignace Retz. – Bez względu na to, co ktokolwiek o nim powie.
– Spójrz na gobelin – polecił starzec.
Retz spojrzał.
Okazało się, że rysunek, który oglądał wcześniej, górska ścieżka i skarłowaciałe cisy, przedstawia więcej, niż zauważył poprzednio. Po ścieżce piął się z trudem łysy mężczyzna. Nad nim zawisł w powietrzu spory ptak. W tle, aż po horyzont ciągnęły się góry i doliny. Wszystko zostało wyobrażone tak realistycznie, że Retz odniósł wrażenie, że wygląda przez okno. Na powierzchni gobelinu nie dostrzegał śladu nici, ani żadnego szwu. Mężczyzna mozolący się na ścieżce miał żółtawą skórę i niebieski płaszcz. Opierał się na lasce, tak jakby zabrakło mu tchu. Nagle, bez ostrzeżenia, odwrócił się i wyjrzał z gobelinu prosto na Retza. W tej samej chwili tkanina zmarszczyła się w zimnym powiewie, który przyniósł jej wilgotną woń. Wtedy cała scena zniknęła.
Retz zaczął drżeć. Usłyszał dobiegający z daleka głos starca:
– Nie ma powodu do strachu.
– To żyje – szepnął Retz. – Mamka Vooley…
Zanim jednak zdążył dokończyć, ukazała się mu inna scena.
Przedstawiała świt w Viriconium. Niebo przypominało wypełnioną chmurami miskę, naznaczoną na krawędzi plamą koloru słomy. W Alei Protonów – wspinającej się spiralnie ku pałacowi, wspartej w powietrzu na setce kolumn z czarnego kamienia – padał deszcz. W połowie tej smętnej, starożytnej drogi stały dwie lub trzy postacie w jarzących się szkarłatnych zbrojach. Przyglądały się mężczyźnie zmagającemu się z metalowym sępem. Twarz tego człowieka została już straszliwie poharatana; deszcz i krew opadały mu na ramiona mrocznym, ponurym całunem. Klęczał na drodze. A jednak wygrywał. Po chwili podniósł się zmęczonym ruchem na nogi i rzucił martwego ptaka widzom do stóp. Tamci odwrócili się, nie chcieli się do niego przyznawać. Wyjrzał z gobelinu. W miejscach, w których drapieżnik uderzył go dziobem, ciało policzków zwisało płatami. Był stary, siwowłosy. W oczach miał ogromny żal. Poruszył ustami i zniknął.
– Przecież to byłem ja! – zawołał Ignace Retz. – To naprawdę ja?
– Viriconium istniało już wiele razy – odparł starzec. – Patrz na gobelin.
Dwóch mężczyzn z zardzewiałymi mieczami biegło po wysokim wrzosowisku. Daleko za nimi pędził karzeł na mechanicznych, żelaznych szczudłach. Na głowie miał otwartą ranę. Czekali, by ich dogonił, ale gdy tylko się do nich zbliżał, zaraz znów zostawał w tyle. Wpadł na jarzębinę i skręcił w złą stronę. U pasa jednego z mężczyzn, wyglądającego jak Ignace Retz, kołysał się martwy ptak. Mężczyzna spojrzał pozbawionym nadziei wzrokiem na prawdziwego Retza, chwycił ptaka jedną ręką za szyję i uniósł wysoko w powietrze. W tej samej chwili przeszedł przed nim karzeł, z którego szczudeł wyciekały strugi niezdrowych, białych gazów. Przebrnęli razem przez strumień i cała trójka zniknęła w oddali, kierując się ku czekającemu na nich na wzgórzu miastu.
Potem, w cieniu urwiska walczyli ze sobą jacyś ludzie. Wysoko nad nimi, wielkie, opalizujące żuki patrolowały zniszczony erozją szczyt klifu. Ogarnięty gorączką podróżnik o zrozpaczonym spojrzeniu siedział w powozie zaprzężonym w wielkiego, białego leniwca. Wreszcie dotarli na skraj niecki zatopionego miasta. Jaszczurki bez końca okrążały usypany na pustyni stos trupów.
Po pewnym czasie Retz przywykł do tego, że zawsze, w każdej z tych scen odgrywał główną rolę, choć zdarzało się, że zaskakiwał go własny wygląd. Ostatnia scena okazała się jednak zbyt ciężka do zniesienia.
Wyglądał przez wysokie, łukowato sklepione okno; wokół kamiennego, dzielącego je na pół słupka wiła się zdobna róża. Kolce i różane kwiaty obrębiały pomieszczenie, przez które dryfowały zasłony srebrnego światła, co wyglądało jak deszcz sączący się pomiędzy enigmatycznymi kolumnami. Posadzka sali została wykonana z kryształu barwy cynobru, a na jej środku ustawiono prosty tron. Przy tronie stała – z dwoma leżącymi u jej stóp lwami – szczupła kobieta w aksamitnej sukni. Spoglądała głębokimi, fioletowymi, współczującymi oczyma, a jej włosy miały barwę, jaką jesienią rdzawią się liście. Na długich palcach nosiła dziesięć identycznych pierścieni, a przed nią stał rycerz w jaśniejącej szkarłatnej zbroi, częściowo przesłoniętej srebrno-czarnym płaszczem. Pochylił głowę w pełnym szacunku ukłonie. Miał białe dłonie. Do pasa przytroczył sobie stalowy miecz.
Retz wyraźnie usłyszał wypowiedziane przez kobietę słowa.
– Obdarzam cię tymi przedmiotami, lordzie tegeus-Cromis, ponieważ ci ufam. Gdybym go miała, dałabym ci nawet nóż energetyczny. Udaj się na południe i zdobądź dla nas wszystkich wspaniały skarb.
Z gobelinu popłynął zapach kwitnących ciepłym wieczorem róż. Rozległ się delikatny szmer spadającej wody i skądś doleciała pojedyncza, powtarzana wciąż i wciąż fraza melodii wygrywanej na jakimś strunowym instrumencie. Rycerz w szkarłatnej zbroi ujął dłoń swej królowej i ucałował ją. Odwrócił się do okna i zamachał ręką, jakby rozpoznał kogoś, kto za nim przechodził. Jego czarne włosy były przedzielone przedziałkiem pośrodku głowy i spływały po bokach, tworząc ramę dla przeobrażonej twarzy Ignace’a Retza. Stojąca za nim królowa uśmiechnęła się. I wtedy cała scena zniknęła, pozostawiając po sobie zapach wilgoci, i jedynym, co można było zobaczyć przez rozdarcia w tkaninie był tynk na ścianie.
Ignace Retz energicznie przetarł oczy. Skoczył, pociągnął starca z jego krzesła, chwycił go za ramię i zaprowadził do gobelinu.
– Ta ostatnia scena! – zapytał ostro. – Czy to się wydarzyło naprawdę?
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Esensja czyta: Styczeń 2014
— Joanna Kapica-Curzytek, Daniel Markiewicz, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka

Esensja czyta: Czerwiec 2011
— Miłosz Cybowski, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Konrad Wągrowski

Kronika końca czasu
— Anna Kańtoch

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Listopad 2016
— Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek, Beatrycze Nowicka, Konrad Wągrowski

Tłumaczenie niepojętego
— Anna Kańtoch

Świetlista uczta
— Marcin Bukalski

I gdzie ten swing?
— Miłosz Cybowski

Piknik na skraju Traktu Kefahuchiego
— Michał Kubalski

Esensja czyta: Listopad 2010
— Jędrzej Burszta, Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek , Marcin Mroziuk, Konrad Wągrowski

Chaos to porządek, którego nie rozumiemy
— Michał Foerster

Esensja czyta: Luty-marzec 2010
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Daniel Markiewicz, Marcin Mroziuk

Cudzego nie znacie: Rycerze Pastelowego Stołu
— Michał Kubalski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.