Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Krzysztof Piskorski
‹Zadra, tom II›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułZadra, tom II
Data wydania4 marca 2009
Autor
Wydawca RUNA
CyklZadra
ISBN978-83-89595-47-8
Format448s. 125×195mm
Cena29,50
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Zadra, tom II

Esensja.pl
Esensja.pl
Krzysztof Piskorski
1 2 3 4 »
Zamieszczamy fragment drugiego tomu powieści Krzysztofa Piskorskiego „Zadra”. Objęta patronatem „Esensji” książka ukaże się nakładem Agencji Wydawniczej RUNA.

Krzysztof Piskorski

Zadra, tom II

Zamieszczamy fragment drugiego tomu powieści Krzysztofa Piskorskiego „Zadra”. Objęta patronatem „Esensji” książka ukaże się nakładem Agencji Wydawniczej RUNA.

Krzysztof Piskorski
‹Zadra, tom II›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułZadra, tom II
Data wydania4 marca 2009
Autor
Wydawca RUNA
CyklZadra
ISBN978-83-89595-47-8
Format448s. 125×195mm
Cena29,50
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Rozdział dziesiąty
W którym:
Tyc podejmuje ryzykowne kroki oraz stawia czoło duchom przeszłości, podczas gdy tajemniczy gość ministra Fouché oświadcza, że zna przyczynę unicestwienia etherowej bramy.
Najpierw rozległ się pojedynczy, samotny strzał. Odbity echem od pni potężnych sosen, zdawał się dochodzić naraz ze wszystkich kierunków. Konie zatrzymały się, strzygąc z niepokojem uszami. Kolumny żołnierzy zwolniły, ich oczy powędrowały na dowódców, jakby czekali na potwierdzenie, czy iść dalej, czy nie.
Tyc, dotychczas wgapiony bezmyślnie w zieloną gęstwinę, drgnął. Odwrócił się w siodle do kapitana Gryla, z którego kompanią jechał. Ale nim zdążył otworzyć usta, kolejne wystrzały posypały się niespodziewaną kaskadą. Cały las od nich huczał, a pomnożone, odbite, zdawały się zlewać w jeden przeciągły, straszny rumor. Ludzie skulili się odruchowo, niektórzy padli plackiem na ziemię i minęła dobra chwila, nim zorientowali się, że to nie tutaj – i nie do nich – strzelają.
– Uhrman! – krzyknął Gryl. – Wpadł w zasadzkę albo sam kogo znienacka przydybał!
– Rozwinąć linię – władzę nad Tycem przejęły wyuczone, oficerskie odruchy. – Gotuj broń!
W gęstym lesie manewrowanie ciasnymi czworobokami było niemożliwe. Kapitanowie rozsypali więc swoje kompanie w długie tyraliery. Ludzie, zająwszy miejsca, drżącymi dłońmi sięgali do ładownic. Dotychczas, z wyjątkiem przedniej straży, maszerowali z pustymi karabinami, bo ładunek w lufie po jednym dniu na niewiele się już zdawał, a nie mogąc go wystrzelić, musieli pracochłonnie wydłubywać kulę grajcarem.
Gdy tylko wszyscy byli gotowi, rozległy się komendy poruczników i kapitanów. Legioniści szybkim krokiem ruszyli w głąb lasu, w stronę, z której dobiegały odgłosy.
Po ledwie kilku minutach te stały się coraz cichsze i coraz dalsze. Strzelcy ścisnęli mocniej broń, zaczęli rozglądać się niepewnie na boki. Fakt, że walka trwała tak krótko, znaczyć mógł tylko jedno. Któraś ze stron musiała mieć ogromną przewagę. Pozostawało tylko zgadywać, czy byli to ułani Uhrmana, czy tajemniczy, niewidoczny wróg.
Tycowi udzielił się ten niepokój. Idąc wraz ze swoim adiutantem obok kompanii Gryla, czuł, jak dłonie pocą mu się, a orzechowa kolba pistoletu ślizga w dłoni. Wiedział, że w tak gęstym lesie od niego nic już nie zależało. Gdy ukaże się wróg, będą mogli strzelić raz; potem bitwa zmieni się w wielką kotłowaninę wśród zarośli, w której dowódcy są tylko zbędnym balastem. Jeśli przeciwnik zdobędzie dużą przewagę, nie da się nawet zorganizować uporządkowanego odwrotu.
Sytuacja nagle przywiodła Tycowi na myśl niemiłe wspomnienia. Czuł taką samą bezsilność, tak samo musiał biernie czekać na swój los, jak w 1813 roku, w Rosji; na zamarzniętym jeziorze, w śnieżnej zamieci, w której kozacy Woronienki osaczali jego kompanię jak sfora wilków.
Zimny dreszcz przeszedł mu po karku. Czyżby ten przeklęty diabeł wiedział o nich, nim jeszcze zobaczyli pierwszego Rosjanina? Czy szli właśnie w zasadzkę i zaraz – za sekundę – z gęstych zarośli wysypią się strzelcy siczowi?
Gdy nad tym się zastanawiał, jakby na zawołanie coś zaszeleściło w krzakach – trzydzieści kroków z przodu, nieco po prawej. Uniósł natychmiast pistolet, zacisnął zęby, by przezwyciężyć drżenie nadgarstka.
A potem gęstwina wypluła samotną postać. Był to odziany w niebieski mundur ułan bez czaka. Chwiał się w siodle jak pijany, lanca zwisała mu bezwładnie w ręce, której rękaw przesiąkł już całkiem krwią.
– Kto idzie? – krzyknął Gryl. – Mówże, człowieku! Co się tam dzieje?
Ułan podniósł wolno głowę i spojrzał na nich nieprzytomnymi oczyma. I wtedy spostrzegli, że na skroni ma postrzępioną dziurę, z której sączyła się ciemna krew. Przez chwilę siedział tak, trzęsąc się w agonalnej febrze. Otworzył usta. Potem przechylił się na bok i zleciał z siodła.
Nim Tyc dobiegł do niego, ułan już nie żył.
– Pistolet – mruknął do Gryla.
Obramowaną biało-żółtą linią pogruchotanych kości, duża, choć płytka rana, nie zostawiała pola do domysłów. Stanisław wzdrygnął się. Kule pistoletowe wystrzelone z daleka często nie miały dość siły, by przebić czaszkę. Rozbijały ją wszakże w drzazgi, a potem grzęzły, wraz z kościanymi odłamkami, w mózgu. Wielu w ten sposób ranionych przeżywało – tylko po to, by zidiociali, niepoczytalni, dożywali końca dni w cuchnących fekaliami celach przytułku.
– Przyspieszyć kroku! – krzyknął, podnosząc się w siodle.
– Słyszeliście tam? Tempo do ataku! Raz, dwa!
Rozkaz poniósł się echem po linii, która zdwoiła prędkość. W tak gęstym lesie, przy tym tempie, nie udało się już utrzymać równych szeregów. Front kompanii rwał się i strzępił, ale w tej chwili najważniejsze dla Tyca było, aby dotrzeć na czas tam, skąd przybył ułan.
Nim batalion uszedł sto kroków, zarośla z przodu znów zaszeleściły i Tyc po raz kolejny zamarł z palcem na niedociśniętym spuście.
– Co się tam, do diabła, dzieje, kapitanie? – rzekł po chwili na widok wysokiej postaci w niebieskim mundurze.
Uhrman aż płonął na twarzy, po rozognionych policzkach spływał mu pot, do czoła przylgnęły mokre kosmyki włosów. Na szabli błyszczała warstwa jasnego karminu. Zaraz za nim pojawiło się kilku równie zmęczonych ułanów.
– Mamy ich – wysapał. – Kozaków, znaczy się. Wpadliśmy na patrol jakieś dwie mile stąd. Mały, dwudziestu ledwie ludzi i na dokładkę nikogo się nie spodziewali. Ale że nas zobaczyli, to kazałem bez namysłu atakować, czasu nie było…
Spojrzał pytająco na Tyca, jakby czekał na znak, czy podpułkownik tę samowolną akcję zaaprobuje, czy wręcz przeciwnie.
Stanisław skinął tylko głową.
– Ale nie to jest najlepsze – podjął rozochocony Uhrman. – Niech pan sobie wystawi, panie podpułkowniku; żaden nam nie uciekł. Dobrze wiedziałem, że nie można im pozwolić, aby ostrzegli resztę. No to krzyknąłem swoim: „Niech tam co drugi zostawi pistolet nabity, by rozwalić łeb delikwentom, którym się walki odechce”. Dopiero jak kozacy zaczęli pierzchać, pozwoliłem grzać ze wszystkich luf. A wtedy to już żaden się nie uchował.
– Żaden? Jesteś pewien? – Tyc nie mógł uwierzyć w tak dobrą wiadomość.
– Ani jeden, panie podpułkowniku. Oficerskim honorem za to ręczę. Wszystkich wyłapaliśmy, choć paru naszych pogruchotało sobie kości od wyścigów po leśnych wykrotach.
– A masz tam kogoś, kto mógłby mówić?
Uhrman podrapał się strapiony po głowie.
– Tego to ja nie wiem, panie podpułkowniku, bo wiara się okrutnie rozochociła. Trzeba by szybko wrócić i zobaczyć, może się jakiś ranny uchował.
– To na co czekamy? – rzekł Tyc. – Gryl, przejmujesz dowodzenie nad batalionem!
Zaraz potem popędził konia. Las, teraz znów cichy i spokojny, zamknął się za nim natychmiast.
• • •
Gdy ułani Uhrmana natknęli się na wroga, było późne popołudnie. Po starciu opatrywano rannych oraz grzebano zabitych, Gryl zaś przesłuchiwał postrzelonego w udo kozaka. Kiedy ten zdradził w końcu, gdzie znajduje się obóz Woronienki, był niemal wieczór.
Tyc zwołał zaraz naradę. Wedle słów jeńca, od miejsca, w którym zatrzymali się kozacy, dzieliło ich piętnaście mil, czyli niemal dzień marszu. Gryl oraz Bieliński proponowali więc rozbić obóz, a następnego dnia ruszyć w drogę wcześnie rano, tak by przegrupować się wieczorem i zaatakować nocą. Pomysł brzmiał bardzo rozsądnie, ale ku zaskoczeniu towarzyszy Tyc zdecydował się postawić wszystko na jedną kartę. Nakazał forsowny, całonocny marsz, a potem natychmiastowy atak. Protesty podoficerów, którzy nie ręczyli, że ludzie – już w tej chwili zmęczeni – wytrzymają, nie zdały się na nic.
Stanisław wiedział, że jeśli jeniec kłamał albo mylił się, a Woronienko wie o ich obecności, to przystępując do walki ze zmęczonymi ludźmi, ryzykuje katastrofę. Czuł jednak, że każda godzina zwiększa szansę, że czarnoksiężnik dowie się o nich. Tego zaś, po doświadczeniach z Rosji, wolał za wszelką cenę uniknąć. I choć wykładał swoje argumenty rozsądnie i z determinacją, to ze wszystkich oficerów poparł go jedynie Dołochowicz.
Rozkazy przekazano żołnierzom, a po godzinnym postoju, gdy słońce już zachodziło, batalion podjął marsz. Strzelcy, wlekąc się noga za nogą przez ciemniejący szybko las, szemrali między sobą i rzucali na Tyca oraz oficerów pełne złości spojrzenia.
Stanisław szybko zrozumiał, że ten rozkaz będzie go drogo kosztować, jeśli chodzi o posłuch u własnych ludzi.
Następne godziny potwierdziły tylko jego obawy. O północy, nim jeszcze batalion pokonał pół trasy, ludzie byli już tak zmęczeni, że ledwie wlekli się do przodu, zwalniając coraz bardziej. Kolumna porwała się i poszarpała, podoficerowie nie potrafili utrzymać porządku i zdawało się, że oddział porusza się tylko siłą rozpędu.
1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Esensja czyta: Marzec-kwiecień 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Joanna Słupek, Konrad Wągrowski

Czytelniku, nie zadraśnij się!
— Jakub Gałka

Zadra, tom II – fragment 2
— Krzysztof Piskorski

Tegoż twórcy

Krew jego dawne bohatery
— Anna Nieznaj

Widziałem jasny cień króla
— Beatrycze Nowicka

Steam-science-fiction
— Miłosz Cybowski

Cień twój wróg!
— Jacek Jaciubek

Wojny napoleońskie w oparach etheru
— Marta Najman

Zgubione momenty
— Jędrzej Burszta

Wielbłąd trójgarbny
— Jakub Gałka

Esensja czyta: IV kwartał 2008
— Artur Chruściel, Ewa Drab, Jakub Gałka, Daniel Gizicki, Anna Kańtoch, Paweł Sasko, Agnieszka Szady, Konrad Wągrowski

Nie zadzieraj z Polakami!
— Jakub Gałka

Bajki z miejskiej dżungli
— Radosław Scheller

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.