Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 7 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Krzysztof Piskorski
‹Zadra, tom II›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułZadra, tom II
Data wydania4 marca 2009
Autor
Wydawca RUNA
CyklZadra
ISBN978-83-89595-47-8
Format448s. 125×195mm
Cena29,50
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Zadra, tom II

Esensja.pl
Esensja.pl
Krzysztof Piskorski
« 1 2 3 4 »

Krzysztof Piskorski

Zadra, tom II

Gdy po paru minutach zebrali się wokół niego kapitanowie i zobaczył, jak są zmęczeni, przestraszył się. Ci ludzie ledwo widzieli na oczy, ledwo potrafili utrzymać w górze szablę, a on chciał, by dowodzili kompaniami w walce z bardzo groźnym przeciwnikiem. Jednak kiedy pokazał im szkic, ożywienie i błysk w ich oczach upewniły go, że mają jeszcze ukryte zapasy sił. Pokrótce opowiedział swój plan i z zaskoczeniem odkrył, że nikt nie zgłasza zastrzeżeń. Czy była to wina zmęczenia, czy też może istotnie ufali mu na tyle, by wykonać ryzykowny i nietypowy manewr?
– Jeśli nie ma pytań, to trzeba sformować kompanie do natarcia – zakończył Tyc.
– Podpułkowniku, do świtu mamy jeszcze przynajmniej dwie godziny. Może dać ludziom trochę więcej czasu na odpoczynek? – zaproponował Wower.
– Nie wiedzą o nas, więc trzeba uderzyć teraz – odparł stanowczo Dołochowicz. – Jeśli przeszliśmy tak daleką drogę, głupotą jest zatrzymywać się o krok przed celem.
Gryl potrząsnął głową.
– To może pan sam pójdziesz z szabelką kozaka bić? Bo pańscy ludzie kładą się pokotem nawet i bez wroga – zakpił.
– Racja, nie ma rady. Trzeba chwilę odsapnąć, bo inaczej wiele nie zdziałamy – powiedział Bieliński.
Tyc powiódł wzrokiem po żołnierzach, którzy siedzieli lub leżeli pod drzewami. Kilku zasnęło na stojąco, opierając się o pnie.
– Postój na godzinę, do wpół do piątej – mruknął. – Warty po pięć osób z każdej kompanii, zmiana co kwadrans. Potem przegrupowujemy się do natarcia.
Nikomu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Nawet Gryl, niechętny przerwie, zaraz poszedł trochę się przespać.
Wkrótce las wyglądał jak pole bitwy. W ciszy i półmroku legioniści leżeli pokotem na ziemi i pod drzewami. Nikt nie rozwinął koca ani nie przygotował sobie miejsca, spali tam, gdzie się położyli, opierając głowy na tornistrach. Wartownicy spacerowali powoli, ziewając głośno i szepcząc między sobą, by nie zasnąć na stojąco.
Dla Tyca zaczęła się najgorsza godzina. Nie zamierzał nawet zmrużyć oka – bał się, że straże usną, a wtedy cały batalion przeleży aż do świtu. Dlatego zaczął krążyć między drzewami, uważnie wymijając ludzi. Spoglądał raz po raz na szkic, próbował zmusić swój otępiały umysł do wysiłku, ułożyć plan, który będzie odpowiedzią na każdy możliwy obrót zdarzeń.
Woronienkę stać było na wiele, a fakt, że zbliżyli się do niego na ledwie dwie mile bez wiedzy sotnika, bardziej niepokoił Tyca, niż cieszył.
• • •
Książę Otranto, minister policji Joseph Fouché, lubił pracować późnymi wieczorami. Kiedy korytarze ministerstwa cichły, pustoszały gabinety i archiwa, a w budynku zostawali tylko gwardziści oraz dozorcy, którzy cicho przemykali wysoko sklepionymi salami, książę zawsze doznawał niezwykłej jasności umysłu. Lubił wtedy wyciągać z przepastnych szaf akta szczególnie trudnych spraw i przeglądać je w blasku etherowej lampy. Zdawało mu się, że w absolutnej ciszy, w zimnym, błękitnym świetle, wspina się na wyższe poziomy logiki. Nic nie mogło rozproszyć uwagi lub zepchnąć z toru myśl. Były tylko zamrożone w etherowym blasku litery akt, tysiące liter, miliony, które płynęły przez jego umysł jak rzeka, budując obrazy zbrodni i dochodzeń.
Właśnie nocami Fouché najczęściej znajdował sposób, by pchnąć z miejsca beznadziejne zdawałoby się sprawy. Decydował też o awansach i degradacjach, przeglądał losowe dochodzenia, by przekonać się, jak radzą sobie komisarze wszystkich komórek jego ministerstwa.
Był człowiekiem, który wszystko musi sam sprawdzić, wszędzie zajrzeć, jak wścibski opiekun zegarowej wieży, który zamiast ograniczyć się do nakręcania maszyny o wskazanych porach, musi ją poznać do najmniejszego trybika.
Właśnie dzięki temu paryska policja była za jego panowania najskuteczniejszą służbą na świecie. Wiedząc, że sam minister w każdej chwili zainteresować się może nawet błahą sprawą, policjanci przykładali się do pracy jak nigdy wcześniej.
Zbliżała się właśnie północ, a książę miał przed sobą jeszcze sporą stertę raportów, gdy jego spokój zburzył nagle nietypowy dźwięk. Na korytarzu rozbrzmiały kroki – energiczne, pewne siebie. Fouché, który pamiętał rytm kroku wszystkich swoich współpracowników, zdał sobie sprawę, że tej osoby nie zna. Nie przerywał jednak pracy, sięgnął tylko lewą ręką do szuflady.
Wkrótce rozległo się pukanie, a zaraz potem do pokoju wszedł wysoki, ciemno ubrany mężczyzna o młodej twarzy i idealnie przystrzyżonej, trójkątnej bródce.
– Kiepski wieczór na przechadzkę – rzekł z uśmiechem książę, odwracając czytany raport na drugą stronę. – Powinien pan był wziąć powóz. Rozumiem jednak, że nie chciał pan być widziany pod ministerstwem, czekam więc, aż wyjaśni mi pan swoje powody.
– Skąd pan wie, że przybyłem pieszo? – w głosie obcego słychać było lekkie zaskoczenie.
– Buty – odparł Fouché, nie podnosząc głowy znad papierów. – W pańskich podeszwach chrzęści piaszczyste błoto. Znaczy to, że przybył pan od strony parku – żeby przejść niepostrzeżenie, jak sądzę; innego powodu nie dostrzegam. Z czego z kolei wnioskuję, że ma pan broń, bo nikt samotnie i bezbronnie nie chodzi w nocy po zaroślach.
– Istotnie, pistolet odebrali mi strażnicy – rzekł gość ze śmiechem.
Fouché uniósł do góry rękę, którą trzymał dotychczas w cieniu pod biurkiem. Błysnęła lufa z polerowanej stali.
– W takim razie i ja odłożę swój – powiedział.
– Widzę, że nie stracił pan z wiekiem ostrości umysłu.
– Na tym stanowisku nie mogę sobie pozwolić na bycie zaskakiwanym. Nie za to mi płacą.
– A jednak zamachu na Bramę Paryską nie zdołał pan przewidzieć…
Nieznajomy trącił czułą strunę. Uśmiech zniknął z twarzy Fouchégo.
– Czy właśnie w tej sprawie pan przychodzi? – spytał z naciskiem.
– Częściowo. Ale pozwoli pan, że najpierw, zgodnie z zasadami savoir-vivre’u, się przedstawię?
To mówiąc, nieznajomy podszedł i wyciągnął w stronę ministra pięść. Masywny sygnet błysnął w migotliwym płomieniu etherowej lampy. Fouché nachylił się, zmrużył oczy, a przez jego twarz przemknął zdziwiony wyraz.
– Dopiero teraz, drogi panie, zdołałeś mnie zaskoczyć – rzekł do gościa. – Od dawna nie rozmawiałem z nikim ze Stowarzyszenia. Przecież waszym bezpieczeństwem zajmuje się wojskowy wywiad! To z ministrem wojny, marszałkiem Saint-Cyrem, powinien pan rozmawiać we wszystkich kwestiach, które was dotyczą.
– Sedno sprawy tkwi w tym, że nie przychodzę w kwestii związanej ze Stowarzyszeniem. A przynajmniej nie bezpośrednio. Chodzi, jak już wspomniałem, o niedawną katastrofę. Do generała zwrócić się nie mogliśmy, ponieważ zabronił członkom Stowarzyszenia mieszać się w, jak to mówi, „niebezpieczne historie”. My zaś posiadamy informacje, które mogłyby pchnąć śledztwo do przodu…
– Jeśli chciał pan zdobyć moją uwagę, udało się w stu procentach. – Fouché się uśmiechnął. – Proszę opowiadać. I usiąść, jeśli łaska.
Nieznajomy zajął miejsce naprzeciw księcia i nachylił do niego ponad ciemnym, błyszczącym blatem mahoniowego biurka.
– Wiadomo panu coś o sprawie zaginięcia Antoine’a Marie Beulaya?
Pytanie było retoryczne. Wszyscy wiedzieli, że Fouché dzięki nieprzeciętnej pamięci ogarnia całą pracę podległych sobie wydziałów i potrafi sypać jak z rękawa szczegółami spraw, których akta już dawno pokryły się kurzem.
– Nazwisko wydaje mi się znajome. Porwanie, podejrzenie mordu na tle zawiści, moi ludzie wciąż nad tym pracują, choć teraz owe prace nieco spowolniły. Mamy ważniejsze rzeczy na głowie – odparł minister.
– Pozwolę sobie zauważyć, że nic nie jest ważniejsze. Bo sprawa zaginięcia profesora łączyć się może w jakiś sposób z wybuchem bramy.
– Z czego Stowarzyszenie to wnioskuje?
– Niech pan nas nie lekceważy, monsieur Fouché. Ma pan swoje wielkie osiągnięcia, ale proszę nigdy nie zapominać, że w Stowarzyszeniu działają niektóre z najtęższych umysłów cesarstwa. Już wkrótce po eksplozji zwołano specjalne zebranie, gdzie szybko ustaliliśmy, że jedną z najbardziej prawdopodobnych przyczyn katastrofy była detonacja urządzenia, które siłę niszczącą czerpie z energii etheru. Sporządziliśmy więc listę żyjących osób potencjalnie zdolnych skonstruować taki mechanizm. Lista była krótka, poza członkami Stowarzyszenia obejmowała ledwie garstkę osób. A jedną z nich okazał się Antoine Marie Beulay, który akurat kilka tygodni temu zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach wraz z całym dorobkiem. Czy to nie zaskakujący zbieg okoliczności?
Po kamiennym obliczu księcia Otranto ciężko było poznać podniecenie. Jednak odsunął na bok papiery, nad którymi pracował, i poświęcił rozmówcy całą swoją uwagę; rzecz dla niego nietypowa.
– Więc próbuje mnie pan nakłonić do myślenia, że za wszystkim stoi wynalazek tego człowieka?
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Esensja czyta: Marzec-kwiecień 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Joanna Słupek, Konrad Wągrowski

Czytelniku, nie zadraśnij się!
— Jakub Gałka

Zadra, tom II – fragment 2
— Krzysztof Piskorski

Tegoż twórcy

Krew jego dawne bohatery
— Anna Nieznaj

Widziałem jasny cień króla
— Beatrycze Nowicka

Steam-science-fiction
— Miłosz Cybowski

Cień twój wróg!
— Jacek Jaciubek

Wojny napoleońskie w oparach etheru
— Marta Najman

Zgubione momenty
— Jędrzej Burszta

Wielbłąd trójgarbny
— Jakub Gałka

Esensja czyta: IV kwartał 2008
— Artur Chruściel, Ewa Drab, Jakub Gałka, Daniel Gizicki, Anna Kańtoch, Paweł Sasko, Agnieszka Szady, Konrad Wągrowski

Nie zadzieraj z Polakami!
— Jakub Gałka

Bajki z miejskiej dżungli
— Radosław Scheller

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.