Bądźmy szczerzy, w dzisiejszych czasach wyznanie: „Jestem fanem muzyki klasycznej” nie kojarzy się najlepiej. Przywodzi na myśl stereotyp introwertycznego, oderwanego od rzeczywistości nudziarza i snoba, mentalnie tkwiącego w dawno minionych epokach. I tutaj – pełne zaskoczenie, bo jeśli na takie wyznanie zdobywa się Steffen Möller, to wizerunek miłośnika klasyki ulega całkowitej zmianie. Na lepsze!
Żywot klasyczny Steffena M.
[Steffen Möller „Moja klasyczna paranoja” - recenzja]
Bądźmy szczerzy, w dzisiejszych czasach wyznanie: „Jestem fanem muzyki klasycznej” nie kojarzy się najlepiej. Przywodzi na myśl stereotyp introwertycznego, oderwanego od rzeczywistości nudziarza i snoba, mentalnie tkwiącego w dawno minionych epokach. I tutaj – pełne zaskoczenie, bo jeśli na takie wyznanie zdobywa się Steffen Möller, to wizerunek miłośnika klasyki ulega całkowitej zmianie. Na lepsze!
Steffen Möller
‹Moja klasyczna paranoja›
Autor tej książki nie pozostawia wątpliwości: „Klasyka to piętno, a fan klasyki to frajer, przynajmniej dopóki ma mniej niż czterdzieści lat”. Co więcej, zdobywa się na wyznanie, że „klasyczna paranoja” jest jednostką chorobową. Na ogół „choroba” przebiega w ukryciu, przy czym „chory” ma pełną świadomość swojej odmienności od otoczenia, co może prowadzić nieraz do sytuacji czasem krępujących, a czasem komicznych. Tak czy inaczej – wprawiających w dyskomfort. Niniejsza książka powstała zatem w ramach „terapii”. Steffen Möller odpowiada w niej na pytanie, które dręczy bodaj każdego, kto zna go od strony komediowo-rozrywkowej: jak to się stało, że jest miłośnikiem akurat tego rodzaju muzyki, która – jak pisze – stanowi dzisiaj zaledwie siedem procent wszystkich opublikowanych nagrań?
Autor proponuje czytelnikowi wgląd w historię swojego życia, uzupełnioną licznymi zdjęciami. I tu od razu dobra wiadomość: książka nie jest burzliwą i pełną gwiazdorstwa „autobiografią celebryty”, który pozjadał wszystkie rozumy. „Mój żywot klasyczny aż tryska niewinnością. Nie ma w nim żadnych narkotyków, domów publicznych czy mafijnych porachunków”, wyznaje Möller. Zamiast mrożących krew w żyłach szczegółów – opisuje swoją budzącą się fascynację muzyką klasyczną, tym bardziej „egzotyczną”, że nie pochodził z rodziny z muzycznymi tradycjami. Podczas gdy jego rówieśnicy słuchali muzyki „wiadomo jakiej”, Möller wchodził do świata muzyki klasycznej niepewnie i nieśmiało, sam pokonując kolejne stopnie wtajemniczenia: pierwsze radiowe audycje, pierwsze zakupione płyty, wreszcie pierwszy koncert…
Można powiedzieć, że „Moja klasyczna paranoja” jest swego rodzaju autobiografią intelektualną, w której muzyka klasyczna odgrywa najważniejszą rolę. Jednak nie tylko. Möller jest z wykształcenia filozofem, stąd w książce znalazło się także dużo miejsca dla pozamuzycznych dygresji, choć ściśle z muzyką związanych. Autor przywołuje „Doktora Faustusa” Tomasza Manna (dzieła, w którym pojawiają się ważne pytania o miejsce artysty w społeczeństwie i rolę sztuki) oraz przybliża w przystępny sposób myśl filozoficzną Theodora W. Adorno, XX-wiecznego filozofa i kompozytora.
Bardzo podoba mi się stosunek Möllera do muzyki klasycznej. Jest znającym się na rzeczy muzycznym erudytą, wiedzącym czego szukać w labiryncie nagrań, interpretacji i opusów dzieł kompozytorów. Jednocześnie daje do zrozumienia, że jest słuchaczem, a nie muzykologiem – pomija więc teoretyczną stronę muzyki na rzecz przeżywania towarzyszących jej emocji. I to, co również warte podkreślenia (a z czym całkowicie się zgadzam): Autor opowiada się przeciwko ułatwianiu odbioru klasyki na przykład poprzez mieszanie jej z muzyką pop lub proponowanie do słuchania utworów wyłącznie łatwych i przyjemnych. Möller jest szczery: żeby docenić muzykę klasyczną, trzeba jej słuchać, słuchać i jeszcze raz słuchać … a wtedy najbardziej hermetyczne utwory odkryją przed słuchaczem swoje niezliczone tajemnice (Autor wypróbował tę metodę na przykładzie trudnych dzieł Brucknera).
W zamian Steffen Möller proponuje nieco inny sposób popularyzacji muzyki, uzupełniając książkę ułożonymi przez siebie ciekawymi prywatnymi „listami przebojów”, na przykład „TOP 10 dla początkujących”, „TOP 10 mocnych utworów”, a nawet (uwaga!)… „TOP 10 dla samobójców”. To sprawia, że pisanie Möllera o muzyce nabiera jeszcze bardziej osobistego wymiaru. Jest także gestem w stronę czytelnika: spróbuj posłuchać, sprawdź, czy moje typy ci się podobają, być może zafascynują cię niektóre z nich. Być może niejednemu czytelnikowi łatwiej będzie uczynić ten najtrudniejszy pierwszy krok w stronę muzyki klasycznej?
Przyznam: to zaskoczyło mnie najbardziej, że przez tę książkę przemawia nie Möller-komik, ale Möller-humanista, świadomy wielkiej wartości klasyki dla życia człowieka i całej cywilizacji. Möller pisze również o muzyce klasycznej jako o zjawisku niestety coraz bardziej wypieranym z głównego nurtu kultury. W jego książce nie brakuje wielu celnych uwag, na przykład takiej, że „klasyka to antidotum na jedną z najgorszych chorób cywilizacyjnych: wieczną, obłudną wesołość”. Klasykę ceni się za to, że nie jest komercyjna. Według Möllera największy jej potencjał polega na tym, że potrafi przeciwstawić się rozrywce. Nie zawsze jest to muzyka radosna, ale może właśnie przez to wydatnie wzbogacić osobowość człowieka, inspirując go do refleksji.
Proszę jednak się nie obawiać: nie cała książka uderza w tak wysokie tony. Co więcej, zupełnie przeczy zasadzie, że o muzyce poważnej można pisać tylko poważnie. Wiele jest tutaj humorystycznych gawęd i historyjek, na przykład o tym, dlaczego Steffen Möller był niemile widziany wśród publiczności podczas Konkursu Chopinowskiego. Ale są tutaj także i wzruszające wspomnienia – na przykład o nieżyjącym już panu Romualdzie, znajomym ze sklepu z płytami. Wyobrażam sobie, z jaką satysfakcją pan Romuald sięgnąłby po tę książkę, znajdując w niej liczne anegdoty o wielkich mistrzach i mnóstwo ciekawostek o muzyce. Nie mówiąc o tym, ilu zaskakujących rzeczy dowiedziałby się o Steffenie Möllerze, którego znał jedynie z widzenia.
Bądźmy szczerzy, w dzisiejszych czasach wyznanie: „Jestem fanem muzyki klasycznej” nie kojarzy się najlepiej. Przywodzi na myśl stereotyp introwertycznego, oderwanego od rzeczywistości nudziarza i snoba, mentalnie tkwiącego w dawno minionych epokach.
Czo???
Czyli należałoby wysnuć wniosek, że fan muzyki (hmmm - muzyki) tzw. współczesnej (Penderecki?) to stojący twardo na ziemi, wesoły, przedsiębiorczy, patrzący w przyszłość...
A zresztą... Zgodnie z Wikipedią przeciwieństwem efektu snoba jest efekt oczego pędu:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Efekt_snoba