Tytuł „Małego Brata” od razu sugeruje interpretację książki Cory’ego Doctorowa. Czyżby „Rok 1984” naszych czasów? Takie stwierdzenie będzie jednak zdecydowaną przesadą, co nie zmienia faktu, że książce nie można odmówić aktualności, istotności i bycia całkiem zajmującą lekturą.
Konrad Wągrowski
Permanentna inwigilacja, nie wytrzymam!
[Cory Doctorow „Mały Brat” - recenzja]
Tytuł „Małego Brata” od razu sugeruje interpretację książki Cory’ego Doctorowa. Czyżby „Rok 1984” naszych czasów? Takie stwierdzenie będzie jednak zdecydowaną przesadą, co nie zmienia faktu, że książce nie można odmówić aktualności, istotności i bycia całkiem zajmującą lekturą.
Niedaleka przyszłość. Marcus jest 17-letnim uczniem szkoły średniej w San Fransisco, pasjonatem komputerów, sieci i tych wszystkich poprawek do konstytucji, w których mowa o swobodach obywatelskich. Irytuje go już szkolna inwigilacja – stały monitoring uczniów, wykrywacze stylu chodzenia (skoro rozpoznawanie twarzy nie jest legalne, władze szkolne muszą sobie jakoś radzić), wkrótce jednak będzie gorzej. Atak terrorystyczny na most łączący San Francisco z Oakland – słynny Bay Bridge – i miejskie metro jest tragiczniejszy w skutkach niż zamachy 11 września: ginie ponad 4000 ludzi, chaos opanowuje miasto. Marcus, który akurat z grupką znajomych brał udział w grze miejskiej, zostaje aresztowany podczas zamieszania. Zanim zdąży się wytłumaczyć, trafi do odseparowanego więzienia, gdzie zostaje potraktowany jak terrorysta – jeśli nie rzeczywisty, to na pewno potencjalny. Kilka dni więzienia wiążą się z szeregiem represji i upokorzeń, wszystko, co zostaje znalezione w komórce Marcusa zostaje uznane za świadczące o chęci do łamania prawa. Chłopak ostatecznie wypuszczony na wolność otrzymuje jasne ostrzeżenie – „Będziemy cię obserwować!”.
Rzeczywistość kraju uległa dramatycznej zmianie. Rząd (a właściwie Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego) rozwija twórczo „Patriot Act”
1), wprowadzając kolejne ograniczenia praw obywatelskich. Ludźmi rządzi strach, większość dorosłych uważa, że działania rządowych służb są słuszne, że w obecnej sytuacji bezpieczeństwo jest dużo istotniejsze niż wolność. Marcus, jak przystało na emocjonalnego, bezkompromisowego 17-latka, sądzi inaczej. Akcje przeciwko własnemu narodowi są sprzeczne z konstytucją, żadne zagrożenie terrorystyczne nie usprawiedliwia represji przeciw obywatelom USA. Mając bardzo silne poczucie własnej racji, ale kierując się też osobistym urazem, Marcus „idzie na wojnę”. Organizuje niezależną platformę sieciową, rekrutuje podobnie myślących i szeregiem akcji stara się utrudniać życie pracownikom Departamentu Bezpieczeństwa Publicznego, starając się udowodnić nieskuteczność ich działań, luki w systemie i próbując dokumentować działania bezprawne. Przeciwnik oczywiście nie pozostaje bezwolny, a że technicznie i organizacyjnie przewyższa „armię” Marcusa, wynik starcia wydaje się być oczywisty. O ile oczywiście nie uda się pozyskać zwykłych obywateli i udowodnić, że nowa sytuacja jest dużo większym zagrożeniem dla USA niż ataki jakichkolwiek terrorystów.
Łatwo się domyślić, że tę książkę Cory Doctorow, aktywny liberał, wypełnił własnymi przekonaniami i obawami. Przyjmując młodzieżową perspektywę i kierując książkę do młodego odbiorcy pozwala też sobie na czarno-biały podział wartości. Działania Marcusa są ze wszech miar słuszne – nie pojawia się tu jakakolwiek wątpliwość, czy dla bezpieczeństwa można ograniczać prawa konstytucyjne, chłopak wie, że dorośli są w błędzie, a młodzież ma rację. Stare hasło „nie wierz nikomu po 30-tce” zmienia na „nie wierz nikomu po 25-tce”. Co ciekawe, autor niespecjalnie rozwodzi się nad organizatorami zamachu, nie poświęca im wiele uwagi. Wiadomo – gdy władza przejmuje metody terrorystów, oni już wygrali. Głównym negatywnym bohaterem książki są organizacje rządowe, który nie tylko łamią prawo, ale też wynoszą na wysokie i niekontrolowane stanowiska osoby, które pod płaszczykiem śledztwa dają upust swoim sadystycznym skłonnościom. Doctorow niedwuznacznie sugeruje, że do tej pory takie osoby realizowały się za granicą (np. w Iraku) i nie można wykluczyć, że wobec własnych obywateli lepsi nie będą.
Młodzieżowy charakter książki determinuje jej główne wady i zalety. Do tych pierwszych należy – poza czarno-białą perspektywą – chęć do tłumaczenia wielu kwestii dotyczących sieci, kryptografii, systemów monitoringu, mechanizmów wnioskowania statystycznego. Opisy, a właściwie popisy wiedzy autora wypełniają niemało stronic książki, nieco odciągając uwagę od głównego wątku. Z drugiej jednak strony, gdy przyjmie się, że warto połączyć przyjemne z pożytecznym i nieco dokształcić podczas lektury, przyznać należy, że owe opisy nie nudzą, podane są w formie lekkiej i zajmującej.
Zalet w „Małym Bracie” znajdziemy więcej. Uczynienie głównym bohaterem idealistycznego chłopaka i całkiem zgrabne oddanie perspektywy nastolatka (z przekonaniem, że świat stoi przed nim otworem, że słuszność zawsze będzie po jego stronie oraz z buzującymi hormonami i pięknem pierwszych doświadczeń erotycznych) powoduje, że czytelnikowi muszą udzielić się jego emocje, musi poczuć ten dreszczyk na wspomnienie czasów, w których wszystko wydawało się proste i jasne. Dzięki temu, a także oczywiście dzięki akcji pędzącej w rytm galopujących wydarzeń czasów nowego światowego kryzysu, książkę pochłania się w błyskawicznym tempie. „Mały Brat”, choć jednostronny, także musi wzbudzić refleksję na – nie da się ukryć – całkiem istotne współczesne tematy. Całkiem nieźle jak na powieść młodzieżową.
1) Uchwalona po 11 września 2001 roku ustawa pozwalająca przetrzymywać przez nieokreślony czas bez sądu obywateli nieamerykańskich, którzy zostaną uznani za zagrożenie dla narodowego bezpieczeństwa.