We wstępie Marcin Wolski zdradza przygotowywanie kolejnych pozycji swej bibliografii – „Antybaśni z Tysiąca i Jednego Dnia” (superNOWA) oraz „Wolskiego w shortach (2)”. Zawartość pierwszego tytułu jest oczywista, w drugim zaś znaleźć się mają miniatury nowsze, w tym także dotąd niepublikowane ani nieprezentowane w mediach pozapapierowych. Czekam zatem na nie z utęsknieniem, bo niektóre z zawartych w części pierwszej niestety trącą myszką, mocno przypominając o czasach, w których powstały.
Pół żartem, pół też nie całkiem poważnie
[Marcin Wolski „Kwadratura trójkąta. Wolski w shortach (1)” - recenzja]
We wstępie Marcin Wolski zdradza przygotowywanie kolejnych pozycji swej bibliografii – „Antybaśni z Tysiąca i Jednego Dnia” (superNOWA) oraz „Wolskiego w shortach (2)”. Zawartość pierwszego tytułu jest oczywista, w drugim zaś znaleźć się mają miniatury nowsze, w tym także dotąd niepublikowane ani nieprezentowane w mediach pozapapierowych. Czekam zatem na nie z utęsknieniem, bo niektóre z zawartych w części pierwszej niestety trącą myszką, mocno przypominając o czasach, w których powstały.
Marcin Wolski
‹Kwadratura trójkąta. Wolski w shortach (1)›
Świat, w którym nie było średniowiecza? Nie, to by było za proste. Ale coś w tym stylu… Mowa oczywiście o uniwersum, w którym toczy się sensacyjna akcja starej (napisanej pod koniec lat osiemdziesiątych, jeszcze przed Okrągłym Stołem) powieści politycznej Marcina Wolskiego, mającej jednak swą premierę dopiero w czterech numerach „Fantastyki” w roku 2000.
Oto mamy do czynienia z Inną, planetą odległą od Ziemi o miliony lat świetlnych. Inna rządzi się nieco innymi prawami geofizycznymi – oś obrotu wirowego jest niemal idealnie prostopadła do płaszczyzny obrotu wokół gwiazdy, wskutek czego życie na niej możliwe jest tylko na położonym między gorącym równikiem a lodowatym biegunem archipelagu. Z kolei orbita Innej jest bardziej wydłużoną elipsą niż ziemska, więc mieszkańcy mają jednak zimy i lata, tylko nieco …inne.
Na Innej żyją ludzie i zwierzęta – z tym, że zwierzęta są miejscowe, a ludzie importowani. Nie wdając się w filozoficzno-metafizyczne rozważania nad zdolną do tego istotą – wyrwała ona losowo dobranych przedstawicieli homo sapiens z ich macierzyńskiego świata Imperium Romanum i okolic, by w jednej chwili przetransferować do obcego. Tu przybysze musieli zbudować swą nową cywilizację od zera.
Zbudowali więc; łatwo nie było, ale z braku średniowiecza (czy może z powodu szybszego rozwoju tolerancji?) już w kilkanaście wieków od przybycia pierwszych osadników doszli do osiągnięć czasów nam współczesnych. Mamy więc kilka państw, wśród których liczą się dwa – jedno jest uosobieniem demokracji, powszechnie wyznaje się tam Jedynego, drugie zaś, totalitarne, wyznaje kult Arymana, ciemnej strony życia. Brzmi znajomo? Powinno. W posłowiu autor przyznaje, że mając ofertę wydania powieści, zastanawiał się, czy nie opisać upadku Imperium Zła wprost, rezygnując z fantastycznego sztafażu. Pozostał jednak wierny oryginałowi, za co mu część i chwała – bo drobiazgowe przedstawienie innego świata, z jego nazwami i pomysłami, stanowi jeden z najlepszych elementów całej opowieści.
O co chodzi z tym językiem? Już tłumaczę. Na Innej nie rozwinął się język angielski, podstawą została mieszanina greki i łaciny, z domieszkami języków ówczesnych barbarzyńców. Wszelkie doskonale nam więc znane wynalazki techniczne mają tam inne, lecz jakże swojskie nazwy (swojskie oczywiście dla kogoś, kto choć liznął starożytne języki i lubi zabawy językiem polskim), że wymienię tu jedynie ambrozion, autorydwan, fonikon składający się z mównika i słuszka, miłośnienie w quartinę hory, repetery w rękach sekurytów (bądź celmierze z optykalami) i rozmaite stymulanty…
Pewną wadą powieści (zajmującej mniej więcej połowę objętości książki) jest wydzielenie niektórych wyjaśnień. Autor nie próbował wpleść przeszłości niektórych bohaterów w ich obecne czyny – wolał opisać to w osobnych rozdziałach. Podobnie uczynił zresztą z historią rozwoju cywilizacji całej Innej. Może tak jednak i dobrze? Czytając na raz jeden – dwa rozdziały (cóż, kto obecnie nie narzeka na brak czasu?), nie odebrałem tego jako poważne zaniedbanie. Ot, kolejna inność.
Nie będę tu szerzej zdradzał szczegółów świetnej fabuły political fiction, zachęcając czytelnika do samodzielnego jej zgłębiania. Warto. Skupię się natomiast teraz przez chwilę na drugiej (a fizycznie pierwszej) połowie objętości książki, którą zajmują miniatury literackie, powstałe w latach 70. i na początku lat 80 na bazie słuchowisk radiowych. Pogrupowano je w trzech rozdziałach, nazwanych zgodnie z tytułami tomików, w których miały swą pierwszą publikację: „Sześćdziesiąt minut na godzinę” (1978), „Z przymrużeniem ucha” (1984) i „Tragedia ′Nimfy 8′” (1987). Poza tą ostatnią nazwą wszystko wydaje się jasne, przynajmniej jeśli chodzi o konwencję. Wyjaśniam więc: w pierwszych dwóch częściach mamy do czynienia z opowieściami ewidentnie humorystycznymi, w trzeciej z prawie czystą fantastyką, choć nie pozbawioną całkiem elementów wywołujących na twarzy czytelnika szeroki uśmiech.
Wymieniać ani opisać, choćby w dużym skrócie, wszystkich 37 shortów nie ma tu sensu, zainteresowanych odsyłam do lektury. Trudno jest nawet je pogrupować – wspólnym mianownikiem jest tylko bujna wyobraźnia Autora. W zbiorku „60 minut na godzinę” mamy więc opowiastki grozy (jak „Taksówka o północy”) i noszący podtytuł „opowiadanie grozy” tekst groteskowy o monstrualnym karpiu, obgryzającym wczasowiczom bieliznę kąpielową. Teksty humoru „sentymentalnego” („Takie buty”, „Fotografia”) sąsiadują z humorem „architektonicznym” („Z lotu ptaka”), „socjologicznym” („Siła woli”, „Muza”, „F.A.”) i „zwierzęcym” („Żółw”).
„Z przymrużeniem ucha” zawiera teksty nieco dłuższe i mniej śmieszne – tutaj komizm jest ukryty głębiej, bazując czasem na zupełnie innych warstwach humoru. Sytuacje znane z „Dnia świstaka” czy „Portretu Doriana Graya”, zabawy z czasem (implikacje paradoksu dziadka) i zwierzętami mówiącymi ludzkim głosem (w Wigilię, oczywiście) śmieszą – czy może raczej: rozweselają – zupełnie inaczej. Czasami w ogóle, jak choćby w poważniejszej i dłuższej „Szansie” lub „Psie, przyjacielu człowieka”.
Z kolei „Tragedia ′Nimfy 8′”, jak już wspomniałem, zawiera teksty bardziej fantastyczne, czyli, jak ongiś mawiał Jan Pietrzak, „bardziej fiction niż science”. Otwierająca tę część „Konfrontacja” kojarzyć się może z przygodami gajowego Nikitycza, ale już kolejny, tytułowy tekst kryje poważną zagadkę, zagrażającą nielicznym pozostałym przy życiu naukowcom powracającym na Ziemię z wyprawy kosmicznej. Dalej – znów znane motywy, podawane w innym niż zazwyczaj sosie (bo jakiż byłby tego sens?): wieczne życie, infiltracja Ziemian przez kosmitów, upadek rządów totalitarnych…
We wstępie Marcin Wolski zdradza przygotowywanie kolejnych pozycji swej bibliografii – „Antybaśni z Tysiąca i Jednego Dnia” (superNOWA) oraz „Wolskiego w shortach (2)”. Zawartość pierwszego tytułu jest oczywista, w drugim zaś znaleźć się mają miniatury nowsze, w tym także dotąd niepublikowane ani nieprezentowane w mediach pozapapierowych. Czekam zatem na nie z utęsknieniem, bo niektóre z zawartych w części pierwszej niestety trącą myszką, mocno przypominając o czasach, w których powstały.
Dobry wieczór / dzień dobry
(...) wyrwała ona losowo dobranych przedstawicieli homo sapiens z ich macierzyńskiego świata Imperium Romanum i okolic, (...). Macierzyńskiego??
(...) kto choć liznął starożytne języki i lubi zabawy językiem polskim (...). WSPP PWN podaje: ktoś liznął czegoś (ktoś pobieżnie zapoznał się z czymś).